Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niebezpieczne związki, czyli jak pan Heniu w Ciechocinku łowy urządzał

Maciej Czerniak
Henryk M. z dbałością wybierał swoje ofiary. Szukał samotnych, zadbanych kobiet, które podróżowały do Ciechocinka
Henryk M. z dbałością wybierał swoje ofiary. Szukał samotnych, zadbanych kobiet, które podróżowały do Ciechocinka Maciej Czerniak
Doskonale znał terminarz turnusów - mówi Marta Błachowicz, policjantka z aleksandrowskiej komendy. Henryk M., 66-letni mieszkaniec Torunia z wdziękiem uwodził kuracjuszki. Później okradał je i znikał.

On nie był gapami karmiony - mówi pani Elżbieta. Sześćdziesięciopięcioletnia kuracjuszka przyjechała z Łodzi do Ciechocinka na turnus rehabilitacyjny. Od lat leczy się na reumatyzm. Ławeczka, na której siedzi gawędząc z koleżanką z pokoju i dwoma kolegami - również kuracjuszami, stoi przy deptaku biegnącym wzdłuż ulicy Armii Krajowej. Po obu stronach ciągną się kwietne dywany. Aleję w jedną i drugą stronę nieśpiesznie przemierzają spacerowicze. Z pobliskiej kawiarni "Zdrojowej" dobiegają słowa szlagieru: - Nie płacz, kiedy odjadę...

Ostrzeżenie
Pani Elżbieta pamięta tę kobietę, która wychodziła z sanatorium na zakończenie poprzedniego turnusu. Spakowana, ciągnąca za sobą walizkę na kółkach. Na parkingu czekała już na nią, zdaje się jej córka. Stała przy samochodzie. Minęły się w drzwiach. Zdążyła tylko u-słyszeć od okrągłej, ale niegrubej, krótkoostrzyżonej kuracjuszki: - Niech pani uważa!

Czytaj: Casanova spod Grudziądza - miał kobiety niemal w każdym mieście regionu!

- Na co?! - zapytała pani Elżbieta. Sama również była obwieszona tobołkami.
- Nie na co, tylko na kogo. Na Henia! - odparła opuszczająca sanatorium.
Henryk. W Ciechocinku był w pewnym sensie postacią legendarną. Nawet jednak taki ktoś, jak on może stać się nierozpoznawalny w tłumie ponad stu dwudziestu tysięcy kuracjuszy, którzy co roku zjeżdżają do miejscowych sanatoriów. To był jego teren. Jego łowieckie terytorium. O swoich wyczynach opowiedział zresztą późnej ze szczegółami śledczym. Policjanci przyznają, że bardzo rozmowny z niego starszy pan.
- Ciechocinek jest specyficznym miejscem - twierdzi Krystyna Biernat, sprzedawczyni z drogerii położonej w centrum. - Wie pan, to nieduże miasto, ale inne niż wszystkie. W sezonie tylu ludzi tłumem wali do parku zdrojowego, tężni, z zajęć rehabilitacyjnych na spacer, ze spaceru na obiad, że ktoś kto chce i potrafi, może zniknąć - tłumaczy ekspedientka.

Mówi, że niektórych kuracjuszy kojarzy z widzenia.
Jest tu trochę, jak w nadmorskim kurorcie. Panuje nawet uniformizacja. Tyle że zamiast w strojach kąpielowych klienci przychodzą po krem, waciki albo środek na komary w nowiutkich dresach i bielutkich adidasach. Dress code obowiązuje też wybierających się na popołudniowe fajfy i wieczorne wypady. Każdy chce dobrze wypaść przed koleżankami czy kolegami z sanatorium.

Myśliwy i ofiara
Te reguły Henryk znał doskonale. I pamiętał o nich już na toruńskim dworcu, gdzie spędzał sporo czasu obserwując podróżnych. Później śledczy badający kulisy jego wyczynów w sanatoryjnym centrum Polski, opiszą ten etap działalności Henryka jako "wstępne rozpoznanie".
Od początku ustalone były też prawidła gry. A raczej polowania. Oto "myśliwy" w osobie Henryka czeka na peronie, z którego odjeżdżają pociągi do Ciechocinka. Nienagannie ubrany - często noszący białe spodnie i koszulę - opalony, szczupły mężczyzna mierzący około metra siedemdziesięciu pięciu przechadza się wzdłuż torów. Spogląda na zegarek, to na rozkład pociągów.

Dokładnie wie czego, a raczej kogo szuka. Najlepszym celem jest jakaś zadbana emerytka ciągnąca za sobą walizeczkę czy kuferek podróżny. Zawsze można takiej pomóc. Jeśli nie służyć informacją o godzinie, to poradzić, do którego pociągu wsiąść albo zwyczajnie zaoferować wniesienie bagażu do przedziału. Potem zwykle idzie już gładko. Gdy pierwsze lody przełamane, można zacząć działać. Nadchodzi wówczas moment kluczowy. Musi się określić. Henryk podejmuje decyzję, czy tym razem będzie grał rolę kuracjusza, który akurat - cóż za zbieg okoliczności - udaje się na ten sam turnus co zapoznana pani; czy też może poda się za lekarza, względnie fizjoterapeutę jadącego do Ciechocinka. Od tego momentu, od tego krótkiego zdania wypowiedzianego na toruńskim dworcu zależy powodzenie jego "misji" w uzdrowisku.

Przyszła kuracjuszka cieszy się z nawiązania nowej znajomości. Co za szczęście - myśli. Poznała mężczyznę, z którym po pierwsze przyjemniej minie jej podróż do sanatorium. Po drugie już na miejscu może liczyć na ewentualną pomoc w dotarciu do ośrodka uzdrowiskowego. Nie ma pojęcia, że jeszcze przed chwilą była bacznie obserwowana; że świeżo poznany uprzejmy pan ma już wobec niej swoje konkretne i jasno określone plany. Przede wszystkim jednak nie zdaje sobie sprawy, że nieznajomy skrywa w kieszeni koszuli karteczkę z terminarzem turnusów w kilku popularnych ciechocińskich sanatoriach. On doskonale wie, że akurat tego dnia może mu się poszczęścić.

- Nie miał stałego miejsca zamieszkania - mówi sierżant sztabowa Marta Błachowicz z Komendy Powiatowej Policji w Aleksandrowie Kujawskim. - Za pieniądze, które zdobywał w Ciechocinku, wyjeżdżał czasem nad morze.
Jak to? Bezdomny, ale nienagannie ubrany? Zadbany? Gładko ogolony? - Jeśli chcesz wejść do sanatorium, musisz wyglądać jak kuracjusz - Henryk miał wyjaśniać śledczym podczas późniejszego przesłuchania. - Nie ma siły. Musisz wyglądać dobrze. Inaczej od razu wzbudzisz podejrzenia.

W uzdrowisku działał przynajmniej od początku stycznia. Na cel wziął sobie cztery duże sanatoria. Tam szukał swoich ofiar, to w tamtejszych pokojach buszował w poszukiwaniu gotówki, kart bankomatowych i dokumentów. Te ostatnie były bardzo ważne. Taki dowód osobisty, na przykład może być całkiem przydatny. Można choćby zwrócić go właścicielce, która gotowa jest odwdzięczyć się uprzejmemu panu i w ramach znaleźnego nawet pożyczyć parę groszy. A potem ich już nie odzyskać.

Henryk M. | Create infographics

Na pomoc pękniętej rurze
- Mieliśmy taki przypadek, że jedna z kuracjuszek zgłosiła zniknięcie tysiąca złotych - mówi portier sanatorium przy ulicy Zdrojowej. - Kradzież zgłosiliśmy na policję. Zresztą zawsze tak robimy - dodaje. - Ale czy to sprawka akurat tego pana? Nie mam pojęcia. Wiele osób tu wchodzi, nie sposób na wszystkich mieć oko. Ponadto kuracjusze to dorośli, samodzielni ludzie. Jeśli ktoś zaprosi znajomego do swojego pokoju, robi to na własną odpowiedzialność - kończy portier.

Żaden z szefów sanatoriów przy ulicach Zdrojowej, Armii Krajowe i między innymi Polnej, w których - jak ustaliliśmy - miały miejsce kradzieże, nie zgodził się na wypowiedź pod nazwiskiem. Solidarnie twierdzą, że u nich pan Henryk nie grasował.

Podawał się za lekarza, ale czasem też za przedstawicieli innych fachów. Ciechocińskiemu "kameleonowi" nie można odmówić fantazji. Jak choćby wtedy, gdy w sanatoryjnym pokoju wylał na podłogę wiadro wody. Wmówił później lokatorce, że musi naprawić pękniętą rurę w łazience. - Przedstawił się jako hydraulik. Kiedy kuracjuszka sięgnęła po szmatę i zaczęła na kolanach wycierać podłogę, on w tym czasie opróżnił jej portfel - mówi jeden ze śledczych.
Henryk M. został zatrzymany pod koniec sierpnia. Przyznał się do wszystkich zarzucanych mu czynów. Policjanci z ciechocińskiej dochodzeniówki udowodnili mu na razie dwanaście kradzieży na kwotę około dwunastu tysięcy złotych.

Był ścigany dwoma listami gończymi w sprawie wyroków, które zapadły w Sądzie Rejonowym w Aleksandrowie Kujawskim. Również dotyczyły kradzieży. Henryk M. trafił już do więzienia, w którym ma spędzić najbliższych pięć i pół roku.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska