- To był dla nas szok - przyznaje Marek Prawda, zastępca dyrektora Zakładu Linii Kolejowych w Bydgoszczy. - Przeżywamy jeszcze traumę po katastrofie pod Szczekocinami, a tu takie nieodpowiedzialne zachowanie naszego dróżnika!
Na szczęście tym razem do tragedii nie doszło. Ale było blisko. Relacjonuje nadkomisarz Małgorzata Marczak, rzeczniczka prasowa Komendy Miejskiej Policji we Włocławku: - Tuż po godzinie czwartej nad ranem oficer dyżurny został powiadomiony przez kierownika pociągu relacji Kołobrzeg-Kraków o niezamkniętym przejeździe kolejowym na ulicy Wienieckiej. Z relacji obsługi pociągu wynikało, iż podczas dojeżdżania do przejazdu maszynista zauważył przejeżdżający przez tory autobus komunikacji miejskiej.
Przeczytaj także: Grudziądz. Autobus pełen ludzi utknął na przejeździe. Tuż przed nadjeżdżającym pociągiem
Dlaczego dróżnik nie opuścił rogatek? Być może dlatego, że był pod wpływem alkoholu. Policjanci zbadali jego trzeźwość i okazało się, że miał prawie 0,8 promila alkoholu w organizmie. Policjanci powiadomili o tej sytuacji przełożoną dróżnika, zawiadowcę sekcji eksploatacji. Przełożona ściągnęła zmiennika. Natomiast nietrzeźwy dróżnik trafił do policyjnego aresztu.
Jak się dowiedzieliśmy w bydgoskim Zakładzie Linii Kolejowych, pracownik ten do tej pory dobrze wykonywał swoje obowiązki. Zatrzymany dróżnik ma 59 lat, z tego na kolei przepracował ponad 30.
Prezes włocławskiego MPK Marek Krygier przyznaje, że gdy dowiedział się o tej historii, to zamarł. - Całe szczęście, że to była taka pora, iż w autobusie nie było pasażerów - mówi.
Więcej informacji w środowej "Gazecie Pomorskiej" - strona 1. w wydaniu włocławskim.
Czytaj e-wydanie »