Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od sześciu lat Grzegorz Trochimczuk żyje z nowym sercem. Kobiecym

Roman Laudański
- Wybór miałem taki: albo wyjdę nogami do przodu, albo z nowym sercem - mówi Grzegorz Trochimczuk.
- Wybór miałem taki: albo wyjdę nogami do przodu, albo z nowym sercem - mówi Grzegorz Trochimczuk. Roman Laudański
Od sześciu lat Grzegorz Trochimczuk żyje z nowym sercem. Kobiecym. Tomiki wierszy i prozy reklamuje hasłem: pierwszy poeta z drugim sercem. - Ale nie zostałem specjalistą od miłosnych problemów - zastrzega.

W jednym z wierszy Grzegorz Trochimczuk zastanawia się, kim była młoda kobieta, której serce uratowało mu życie. Człowiekiem dobrym czy złym, mądrym czy głupim? Może była cnotliwa, a może rozwiązła? Samotna? Wielodzietna? Ale to tylko rozważania z wiersza, bo nigdy nie starał się dowiedzieć, kim ona rzeczywiście była.

Grzegorz Trochimczuk mówi o sobie, że jest w czepku urodzony. Szpitala nigdy nie traktował jako "koniecznego zła". W klinice w Aninie czuł się bezpiecznie. Na razie wszystko jest dobrze. Nowe serce odmierza mu kolejne dni.

Czy anginy w dzieciństwie miały wpływ na uszkodzenie mięśnia sercowego? Często chorował, ale kto na to zwracał uwagę? Skończył resocjalizację, na studiach i później pochłaniała go działalność społeczna. W czasach studenckich udzielał się też w kulturze. I tak mu zostało.
Zawsze ciągnęło go do poezji, ale pisał do szuflady, a z biegiem lat powstawało coraz mniej wierszy. Bo rodzina, praca w komitecie przeciwalkoholowym, w spółdzielczości mieszkaniowej.

Rok 1989 nazywa czasem wielkiej reformacji. Musiał na nowo poszukać swojego miejsca. Zajmował się promocją kultury żywienia (- Najlepsze efekty osiąga się przez wpływanie na producentów, od których zależy to, co pokazuje się na rynku - wyjaśnia.). Założył stowarzyszenia firm napojowych, później ogólnospożywczych. Następnie Polską Inicjatywę Konsumpcyjną. To wszystko pożerało czas i siły. Trudno być jeszcze twórczym. Stres i niekoniecznie zdrowy tryb życia złożyły się na to, że zdrowie siadło.

W wieku 41 lat przeszedł zawał. - To był pierwszy przejaw "urodzonego w czepku"- przeżyłem - wspomina. - Nawet niespecjalnie bolało. Następnego dnia w kolejce do lekarza w przychodni nie mogłem już wytrzymać. EKG, karetka, szpital.
Serce zostało uszkodzone.

Dziesięć lat później jego stan był już tak zły, że po wizycie kontrolnej zatrzymali go w szpitalu. Operacja wszczepienie bypassów. - Świetnie się po tym czułem, nawet wybierałem się na narty - dodaje. Był pod opieką specjalistów, ale innym radzi, żeby sami myśleli o swoim zdrowiu i domagali się od lekarzy badań. - Uczulano mnie, że z czasem zmiany miażdżycowe dotkną też bypassy. Przez dziesięć lat łykałem tabletki, ale ani razu nie zostałem skierowany na koronarografię, żeby sprawdzić stan naczyń.

W 2007 roku czuł się coraz gorzej. Lekarz zapisał mu podwójną dawkę tabletek i zaprosił do siebie za dwa tygodnie. Po tygodniu: karetka, szpital rejonowy, później specjalistyczny w Aninie. Koronarografia.

Przez rok co chwilę lądował w szpitalu. Lekarze z oporami, bo wiek i inne choroby, zakwalifikowali go do przeszczepu. - Wybór miałem taki: albo wyjdę nogami do przodu, albo z nowym sercem.

W marcu 2009 roku, przed Wielkanocą, czekał na kwalifikowanego dawcę. W nocy w Wielki Piątek trafił na stół operacyjny. - Byłem kiedyś wierzący, ale ludzie Kościoła zniechęcili mnie i wysłali poza kościelne mury. Teraz powoli wracam.

I dla niego był to rzeczywiście Wielki Tydzień.

Przeżył trzy operacje. Lekarze musieli otwierać go ponownie, bo dostał wewnętrznych krwotoków. Przez minutę był już na tamtym świecie (- Świetlistego tunelu nie widziałem - zapewnia), ale udała się reanimacja. Nie zakładał, że coś mu się tam złego mogło stać. - Szlag już mnie trafił, dlatego musiałem się leczyć. Przeżywałem psychozy pooperacyjne: stany, wizje, których nie doświadcza się w realnym życiu wspomina. Rozmowy i zdarzenia, których nigdy nie było. Rojenia, którym nie należy się dziwić.

Zapewnia, że nie jest panikarzem. - Trzeba było wszystko przyjąć spokojnie. Prof. Mariusz Kuśmierczyk, kardiochirurg, wytłumaczył mi, na czym będzie polegała operacja. Wyjaśnił, że jak "przyjdzie" serce, to je najpierw obejrzy, a jak będzie się kwalifikowało, to mi je przeszczepi.
Opowiada, że zdarzył mu się cud chirurgii - dalej żyje. - Żona i dzieci miały ciężej niż ja. Ale w chwili, w której przychodzi zmierzyć się z życiem, człowiek jest sam i nie ma nikogo więcej. Tylko w serialach o Leśnej Górze lekarze cały czas trzymają pacjentów za ręce. Bzdura. Lekarz jest profesjonalistą dbającym o wszystkich pacjentów.

Zaczęło mu się nowe życie. - Młody jestem, mam dopiero sześć lat - śmieje się serdecznie. Dostał serce 30-letniej kobiety. - Modlę się za nią. Nie wiem, kim była, ale dziękuję, że dzięki niej żyję. Nie chcę poznać jej rodziny, po co im taki ból? Jest zwyczaj, żeby tego nie ujawniać, dlatego nigdy nie starałem się dowiedzieć, jak się nazywała.

Wie, że to nie serial, a wszystko mogło się skończyć inaczej.

Teraz ma czas na pisanie. Od kilku lat publikuje, należy do Związku Literatów Polskich. Zapewnia, że poetycka wrażliwość nie wzięła się z kobiecego serca. A jeśli chodzi o twórczość w późnym wieku, to wyjaśnia, że młodym brakuje życiowych doświadczeń. Bo najpierw trzeba coś przeżyć, by mieć później z czego korzystać w twórczości.

- Coś już wiem i mogę to przekazać - mówi. - Cały czas staram się też doskonalić warsztat, żebym potrafił bardziej precyzyjnie wyrazić emocje, niepokojące myśli.

Dodaje, że jeszcze dużo nowych wyzwań przed nim. Chce wybrać się do Narodowego Instytutu Audiowizualnego i poprosić, żeby wysupłali kawałek grosza na promocję poezji. - W radio co chwilę audycje przerywane są muzycznymi "dżunglami". Dlaczego w tym nie ma miejsce na słowo? - zastanawia się. -Tyle promocji najróżniejszych piosenkare - czek, które mają niby-głos, niby-talent. Dlaczego stacje radiowe nie mogą raz na dwie godziny nadać jednego wiersza?!
Grzegorz Trochimczuk wymyślił, żeby współcześni poeci zaprezentowali nowe wiersze, które z muzyką zostałyby nagrane w radio. - Nie ponuractwo, ale wiersze dla ludzi - tłumaczy. - Zaprosić aktorów do recytacji, a później poszczególne części z takiego spotkania wysyłać w pakiecie rozgłośniom, żeby mogły je nadawać. Jeśli są piosenki dnia, to dlaczego nie może być wiersza dnia? Niech zmienia się nastrój słuchaczy także dzięki poezji. To nie wymaga wielkich pieniędzy.

- Wiem, że teraz powinienem cieszyć się każdą chwilą. Nie można niczego zmarnować. Nie odkładać niczego na później i głosić pochwałę życia. Gdzie mogę, tak właśnie robię! Po przeszczepie nie jestem bardziej kobietą niż byłem przedtem, bo przecież także faceci coś mają z kobiet i odwrotnie. Potrafię spokornieć, żeby nie przejmować się wszystkim za bardzo, nie denerwować się i nie stresować!

Zastanawiał się, jakby to było, gdyby jako chirurg stał nad sobą z otwartą klatką piersiową i przekładał serca. Myśli, że najtrudniejszy emocjonalnie byłby moment impulsu, który uruchamia pracę nowego serca. - Chyba na sekundy przed można dostać zawału - śmieje się. - Starego, niewydolnego serca już nie ma, a nie wiadomo, czy nowe ruszy. Ruszy czy nie ruszy? Ruszy czy nie?
O śmierci pisze sporo. - Im więcej życia, tym więcej śmierci - uśmiecha się. O swojej na razie nie myśli. Czasem zastanawia się, ile lat czeka go do setki. Czy wtedy będzie jeszcze miał siły chociażby na krótki spacer?

Osoby po przeszczepach założyły stowarzyszenie, Grzegorz Trochimczuk mówi o nich z uśmiechem, że to "przeszczepieńcy", ale za kontaktem nie tęskni. - Nie mam takiej potrzeby. Znam kilka miłych osób, fajni ludzie.

Czy został specjalistą od spraw sercowych? - Historia z sercem nie przekłada się na miłosne problemy - śmieje się serdecznie i zastanawia: - To gdzie jest miłosne centrum, jeśli nie w sercu? W głowie?! W dotyku? Może w oczach? Może to nie serce jest źródłem miłości? Ale jeśli nawet nim nie kochamy, to każdy z nas powinien o własne serce dbać.

Napisał, że musi bić serce, żeby żyć. Po prostu. - W życiu brniemy w straszliwe drobiazgi, które okazują się nieistotne - opowiada. - Większość z nich należałoby zlekceważyć. Zostawić kilka ważnych dla siebie, rodziny. Czy kiedy miałem zawał zawaliła się instytucja, w której pracowałem? Nie! Nic nie spłonęło z wrażenia. I wtedy zastanawiasz się: co jest w życiu ważne, istotne? A ilu młodych pędzi i nie ma czasu dla rodziny, a dzieci przekupuje drogimi zabawkami. Po co? Przyjdzie choroba i co? Może zamiast wydawać pieniądze na obsługę NFZ-tu, należałoby wydać pieniądze na taka kampanię? Pobudzić ludzi do myślenia?

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska