Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od zaginięcia Joanny z Kikoła mija 12 lat

BARBARA SZMEJTER [email protected]
Klaudia zna mamę tylko ze zdjęć. Kilka razy jej się śniła.
Klaudia zna mamę tylko ze zdjęć. Kilka razy jej się śniła. FOT. AUTORKA
Zawadzcy z Kikoła nie mają ani takich pieniędzy, ani takich wpływów jak rodzina Olewników. Ale też w niejasnych okolicznościach stracili swoje dorosłe dziecko.

Też czują niesłabnący ból. I też na większość pytań wciąż nie znają odpowiedzi.

Na osiedlu w Kikole wciąż stoją te same bloki. Dziś mają domofony, trochę czyściejsze klatki schodowe i ładniejsze elewacje. - To już dwanaście lat??? - sąsiadka kiwa głową z niedowierzaniem. I dodaje, że twarz Asi pamięta tak, jakby ją widziała wczoraj...

17 luty 1997 roku, późne popołudnie. Dwudziestoletnia Joanna Zawadzka, mieszkająca w jednym z bloków na osiedlu w Kikole, wychodzi na chwilę do koleżanki. Bierze z sobą niemowlęcy chodzik jej dziewięciomiesięcznej córeczki, Klaudii, którą wychowuje sama. Dziecko zostaje pod opieką dziadków.

Nikt z bliskich więcej Joanny nie widział.

Dwanaście lat wcześniej
Piotrek, brat Joanny, ma już 30 lat. Wciąż pamięta tamten dzień, choć z siostrą widział się tylko przez chwilę. - Mieszkałem wtedy u dziewczyny, wpadłem tylko na chwilę, poprosiłem Aśkę o wsparcie i dała mi pięć złotych.

Dla pana Kazimierza Świdurskiego Joanna była jedną z wielu koleżanek jego córek. Później, już po jej zaginięciu, dziewczyny często wspominały tamten wieczór, gdy wpadła do nich z prośbą o zszycie rozerwanego chodzika. - Byłem wtedy w pracy, więc Asi nie widziałem - mówi pan Kazimierz. - Córki opowiadały, że była u nas w mieszkaniu bardzo krótko, spieszyła się do swojego dziecka. Dlaczego nie poszła do domu, dokąd się udała po wyjściu od nas? Tego nie wiem. Nikt przecież za nią nie szedł.

Czas nie zawsze zaciera wspomnienia. - Dobrze ją pamiętam, przyjaźniła się z Donatą, moją córką, często bywała u nas w domu, nieraz nawet u nas nocowała - opowiada o Asi Janina Bogdalska, sąsiadka z naprzeciwka. Dziewczyny chodziły do tego samego liceum, wspólnie przygotowywały się do studniówki. - Asia przyszła do nas pokazać swoją kreację - wspomina sąsiadka. - Zobaczyłam, że sukienka jest taka luźna z przodu. Wtedy Asia przyznała się, że jest w ciąży. Ucieszyłam się, że będzie wesele, ale ona zrobiła się smutna i powiedziała: On się ze mną nie ożeni.

Tajemniczy ojciec dziecka
Zarówno rodzice, jak i znajomi mówią zgodnie, że Joanna należała do osób bardzo skrytych. Niewiele o sobie mówiła. Milkła zwłaszcza po zajściu w ciążę, gdy ktokolwiek próbował dociekać, kim jest ojciec jej dziecka. Tylko jednej ze znajomych udało się od niej wyciągnąć, że to ktoś z Kikoła.

Kilka lat po zniknięciu Joanny, gdy nie udało się trafić na jakikolwiek jej ślad, ówczesny komendant powiatowy policji Wiesław Kośmider przyznał uczciwie, że w ciągu tych pierwszych chwil od przyjęcia zgłoszenia o zaginięciu młodej Zawadzkiej nie potraktowano sprawy bardzo poważnie. - Nie znaleziono ani ciała, ani jakiegokolwiek innego dowodu potwierdzającego, że mogło dojść do przestępstwa - mówi jeden z byłych dochodzeniowców. A sprawy poszukiwawcze, zwłaszcza gdy chodzi o osoby dorosłe i zdrowe, biegną własnym, leniwym trybem.

- Zdecydowanie winię policję! - twierdzi Stanisław Zawadzki, ojciec zaginionej. - Nie zajęli się tą sprawą jak należy, nie uwierzyli, że córka nie zostawiłaby dziecka. Mówili, że jak poszła, to wróci.

Śniła mi się mama
Uwierzyli dziennikarze. Już kilka dni po zaginięciu Joanny w "Gazecie Pomorskiej" ukazał się pierwszy artykuł na ten temat, później kolejne. W ślad za nami poszli inni, o tajemniczym zaginięciu mieszkanki Kikoła pisały gazety ogólnopolskie i kolorowe tygodniki. Mimo to nadal nie wiadomo, co stało się z dziewczyną.

Była ładna. Smukła, ciemnowłosa, o dużych oczach. Klaudia, jej córka, która w maju skończy 13 lat, jest do niej bardzo podobna. Zna mamę tylko ze zdjęć. Kilka razy jej się śniła. - Uciekałam przed kimś, a mama stała przy takim domu z czerwonej cegły. Mówiła, że jeśli będę się czegoś bała, to zawsze mogę tam do niej przyjść. Innym razem podała mi nawet konkretny adres, ale jak się obudziłam, już go nie pamiętałam - opowiada Klaudia.

Do dziś nie jest jasne, kim jest ojciec dziewczynki. Koleżanki kierowały podejrzenia na pewnego policjanta z Lipna, przystojnego kawalera i jedną z najlepszych partii w okolicy. Później, już po zaginięciu młodej kobiety, badania przeprowadzone na wniosek prokuratury wykluczyły ojcostwo policjanta.

- Gdy powiedziała mi o ciąży, nie byłam szczęśliwa. To chyba jasne! - mówi matka, Krystyna Zawadzka. - Ale co było robić? Zdała maturę, a zaraz potem urodziła Klaudię. Bardzo kochała swoją córeczkę. Nigdy nie uwierzę, że mogła ją tak po prostu zostawić.

Jasnowidz i piwnica
Kiedy Klaudia miała pół roku, Joanna dostała wymarzoną pracę w Lipnie. Dzieckiem zajął się Stanisław, ojciec Asi, będący na rencie. To on był w domu, gdy dwa lata temu policjanci zaczęli przeszukiwać jego piwnicę, zrywać podłogi. - Ciała mojego dziecka szukali w mojej piwnicy? - dziwi się mężczyzna.

Rodzice kontaktowali się z rozmaitymi wróżkami i jasnowidzami, jednak ich opinie były z sobą sprzeczne. Jedni twierdzili, że dziewczyna nie żyje, inni - że jest przez kogoś więziona, jeszcze inni - że przybywa za granicą. Nie przyniosły efektu kolejne przeszukiwania miejsc, w których - zgodnie ze wskazówkami jasnowidzów - miało znajdować się ciało Joanny.

Dziś już nikt, ani rodzina, ani przedstawiciele organów ścigania nie wierzą, że młoda kobieta odnajdzie się żywa. Minęło zbyt wiele czasu. Trudno prowadzić jednak sprawę o zabójstwo, skoro nie ma ciała. - Nie spocznę, dopóki nie dowiem się, co stało się z moim dzieckiem - zapewnia Stanisław Zawadzki. Ma żal do policji, że tę sprawę pozostawiono w gestii lipnowskiej komendy. Długo wierzył, że spece z Komendy Wojewódzkiej w Bydgoszczy wezmą się za nią z równą energią, jak za zaginięcie, kilka lat temu, młodej, ciężarnej kobiety z Rypina, której zabójca został już osądzony. Ale rodzice tamtej dziewczyny nie kryli, że mieli krewnego w Komendzie Głównej...

Nadzór nad sprawą Joanny ma Prokuratura Okręgowa we Włocławku. - Może teraz, po latach, znajdzie się ktoś, kto rzuci na tę sprawę nowe światło? - zastanawia się prokurator Jan Stawicki, naczelnik Wydziału Śledczego. Każda osoba, która zechce napisać w tej sprawie do Prokuratury Okręgowej lub zatelefonować pod numer 0-54 237-61-18, ma zapewnioną pełną anonimowość.

Może drgnie czyjeś sumienie?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska