Skończył się sezon letnio-jesienny, wraz z pierwszymi mrozami przesiadłem się z roweru na środki komunikacji masowej. Ku swojemu zdziwieniu odkryłem na przystankach ślady beztroski - w sąsiedztwie nalepek informujących o zakazie naklejania ogłoszeń znajduję... właśnie ogłoszenia!
Albo o remontach, albo o jakimś nauczaniu, albo o wydarzeniach kulturalnych. Beztroskę upatruję w tym, że przecież ogłaszający podaje wszelkie namiary na siebie, od numeru telefonu poczynając, przez adresy internetowe, na adresach pocztowych kończąc. Zlokalizowanie go i pociągnięcie do odpowiedzialności to powinna być pestka! Jeśli jest to ogłoszeniodawca prywatny, zakładam że to akt bezmyślnej desperacji, szukanie możliwości zarobku za wszelką cenę.
Jak jednak traktować łamanie zakazu przez organizacje zależne od władz miasta - organu, który przynajmniej teoretycznie, powinien dbać o ład i porządek, (w tym respektowanie prawa, jakim jest zakaz umieszczania ogłoszeń w określonych miejscach miasta)?