Dziś kolejna opowieść osoby, która w czasie wojny pracowała w bydgoskich zakładach DAG - fabryce amunicji.
Pani Łucja (nazwisko do wiadomości redakcji) trafiła do DAG w 1941 roku ze Sztumu pod Malborkiem. - Mieszkałam w Bydgoszczy, ale skierowano mnie do pracy w jakimś gospodarstwie niedaleko Sztumu - wspomina. - Po zakończeniu żniw, we wrześniu 1941 roku wydano nam dokumenty z poleceniem, żeby stawić się w urzędzie pracy w Bydgoszczy. W ten sposób 23 września 1941 roku trafiłam do DAG.
- Fabryka pracowała na trzy zmiany - _mówi pani Łucja. - Chodziłam na godzinę szóstą rano, pracowałam osiem godzin. Potem na późniejsze zmiany. Niektóre koleżanki uczące się w szkole zawodowej, były zwalniane wcześniej. Mieszkałam na Miedzyniu, a to kawałek drogi do DAG, więc korzystałam z zakładowych autobusów, które miały swój przystanek na Nowym Rynku. Jeździły albo obecną ul. Ujejskiego, albo Bełzy. Byłam nieletnia, ale dostawałam za pracę niewielkie wynagrodzenie. Dano nam też szare kombinezony. W pracy dostawałyśmy posiłek - dość gęstą zupę z kotła. Nie była zbyt smaczna, było ją czuć kotłem. Ale mojej koleżance smakowała. Później, mniej więcej od 43 roku, jeździłam do DAG pociągiem - wsiadałam na dworcu głównym, wysiadałam w Łęgnowie. Pamiętam, że do tych zakładów jeździło wiele ludzi. W przejściu podziemnym dworca stukała masa obcasów.
- Najpierw , do 1942 roku, pracowałam przy układaniu kabli - wspomina pani Łucja. - Razem z koleżankami układałyśmy je we wcześniej wykopanych rowach. Nosiłyśmy też cegły. Magazyn, skąd brało się kable, mieścił się w dużym betonowym budynku. Nasza grupka zawsze liczyła około 20 dziewczyn.
- Potem skierowano mnie do pracy w wydziale mieszania i pakowania prochu - mówi pani Łucja. - Myłam skrzynki na proch, były drewniane, ale wewnątrz metalowe. Środek do mycia był bardzo ostry. Puste skrzynki przynosiło nam dwóch francuskich jeńców, wesołych, z czarnymi czuprynami. Proch wyglądał jak makaron, miał różną grubość. W środku każdej nitki zawsze była dziurka. Gdy trafiał na stół, był jeszcze ciepły. Trzeba go było specjalnym nożem kroić na odcinki ok. 60 cm długości i pakować do skrzynek. Kiedyś podczas cięcia koleżanka ucięła sobie kawałek palca. Proch w skrzynkach musiał być mieszany, robiłyśmy to ręcznie. Pełne skrzynki wynosili z budynku Rosjanie. Sam budynek to była dość duża, okrągła hala z dwoma bramami, takimi dużymi, że wjechałaby tam ciężarówka. Na zewnątrz budynek był obsypany ziemią. Na dachu rosły drzewka. Kiedyś miałyśmy chyba jakąś przerwę w pracy, bo poszłyśmy się tam opalać. Pamiętam też angielskich jeńców, którzy chodzili pracować gdzieś na zakładzie. Mijając nas, zawsze wesoło zaczepiali.
***
Nadal szukamy osób, które w czasie wojny pracowały w DAG w Bydgoszczy. Kontakt pod nr. tel. 326-31-78 lub 326-31-49. _
