MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Opowieść niewygodnego świadka

Fragmenty publikacji dodatku "Plus-Minus" gazety "Rzeczpospolita"
Rozmowa z MARIĄ BOJARSKĄ

     - Mija dziesięć lat od śmierci Tadeusza Łomnickiego i osiem lat od napisania przez panią książki "Król Lear nie żyje". Była wybuchem niepohamowanej rozpaczy, nagromadzonych fobii i obsesji. W każdym razie takie były jej oceny. Zgadza się pani z nimi?
     - Niekoniecznie. Swoją książką chciałam sprostować ów płytki, banalny stereotyp, świadczący jak najgorzej o ludziach, którzy go ukuli, że oto wielki aktor marzy o roli Leara i cóż za pech, nie udaje mu się. Tak marzył, że aż umarł! Nie pisałam o wszystkim, co wiedziałam, ale o tym, co mnie w tamtej sytuacji najbardziej dotknęło. Nagle bowiem okazało się, z jak wielkim artystą dzieliłam życie. Kogo straciłam. To sprowokowało mnie do napisania mojej, tylko mojej prawdy.
     - Tadeusz Łomnicki przez lata walczył o możliwość zagrania roli Króla Leara. Nie przypominam sobie bardziej oczekiwanego wydarzenia
     - To miał być przecież Lear ze świata, w którym żyliśmy. Był rok 1992, trzeci w Trzeciej RP. Afery korupcyjne, złodziejskie napady, totalne rozprzężenie moralne spowodowane przejściem do nagle odzyskanej wolności. Zabrakło mechanizmów hamujących. Byłam jak najdalsza, by całą winę zwalać na dziedzictwo socjalizmu, który umożliwiał mi - jak chcą niektórzy - wygodne życie u boku partyjnego kacyka. Minęło dziesięć lat - i co? Afery są nadal, tyle że znacznie większe. I nie równoważy ich katastrofalny wzrost bezrobocia, przeciwnie: jest to ten sam brak szacunku dla ludzkich wartości. Rozmawiamy w chwili, w której nie sposób nie poruszyć sprawy złowieszczych praktyk łódzkiego pogotowia ratunkowego. Tu rzecz daleko odeszła od królewskiego dworu. Ale czas na Leara, niestety, minął. Kolejny raz potwierdza się, że Łomnicki miał rację. Chaos, który nagle zapanował, wtedy jeszcze mogło ująć w czytelny obraz przedstawienie "Króla Leara". Widz znalazłby w nim odniesienia do czasów, w których przyszło mu żyć. Być może dałoby mu ono do myślenia. Dzisiaj - mówiąc brutalnie - teatr nie ma już tej mocy. Ze śmiercią Tadeusza Łomnickiego skończyła się epoka. On by się już dziś nie odnalazł. Nie zagrał. A może nawet, przykro powiedzieć, nie miałby widzów. Dlatego deprymują mnie te huczne obchody. Czego mają dowieść? Ciągłości kultury? Nie ma jej. Był Tadeusz Łomnicki. Nie ma go. W dalszym ciągu nie żyje. I już nie ożyje. Przepraszam, że to mówię, ale po moim byłym narzeczonym Tadeuszu Łomnickim, zostałam ja. Osoba w miarę świadoma tego, co robi i mówi. Ale też nie taka sama jak wówczas.
     - Dlaczego mówi pani o mężu "były narzeczony"?
     - W Polsce zabrzmi to obrazoburczo: bo nigdy nie nazwałam się i nie chciałam być żoną - taką z typowych wyobrażeń. Tak jak teraz nie czuję się i nie będę wdową.
     (...) - Jak pani przyjęła wiadomość, że jedna z ulic warszawskich będzie nosić imię Tadeusza Łomnickiego?
     - Naprawdę? Szkoda, że przy ślubie nie zmieniłam nazwiska na Łomnicka ...Teatr Na Woli przy takich okolicznościowych okazjach taktownie bierze moją osobę pod uwagę, choć mnie to drażni. Opisałam torturę, jaką przeszłam po śmierci byłego narzeczonego, w nadziei, że się od niej uwolnię. Ale pękł mi tylko żołądek, jak cynicznie zauważyłam, nie serce. I wszystko się zgadza - teatr założony przez Łomnickiego nosi dziś jego imię. Tylko że ja temu nie potrafię bić brawa.
     - Faktycznie, za jego dyrekcji był to teatr tętniący życiem, z bogatym repertuarem i stałym zespołem. Teraz jest to jedynie peryferyjna scena impresaryjna.
     - Mogę sobie tam wyobrazić grupę idealistycznie nastawionych i diablo - noblesse oblige - utalentowanych studentów, tworzących teatr na pustej podłodze, hojnie, rzecz jasna, dotowanych przez kochającego ideały ministra kultury albo równie uduchowionego właściciela banku. Absurd. Powiedzmy wprost: nie ja jestem od ustalania, kto ma tam występować. Czuję jedynie niestosowność sytuacji, gdy robią to ludzie, którzy, delikatnie mówiąc, niewiele mają wspólnego z myślą twórczą Tadeusza Łomnickiego, społeczną i polityczną - bo nie wypieram się żadnego faktu z przeszłości. Można je usprawiedliwiać lub potępiać. Są różne interpretacje. W swojej książce, nie chwaląc się, pisząc o teatrze, napisałam również wiele o Polsce, m.in. jako o kraju nieustannych lustracyjnych histerii. Tu chciałabym nieśmiało zauważyć, że robotnicza dwadzieścia lat temu Wola dziś zmieniła się w dzielnicę bankową - choć nie przypuszczam, żeby robotnicy "Kasprzaka", kiedyś oskarżający Łomnickiego o zawładnięcie należącymi się im pomieszczeniami socjalnymi, dziś odcinali jakiekolwiek kupony od tych historycznych przemian. Może przydałaby się podwójna lustracja? Najpierw Łomnickiego - co zrobił ze świetlaną ideą socjalizmu, na którą się powoływał. A potem jego przeciwników - co zrobili ze świetlaną ideą "Solidarności". Żartuję, oczywiście! Wynikłaby z tego tylko kolejna wielka afera, lustracyjna tym razem. A wracając do Teatru Na Woli, nie życzę mu źle, broń Boże, ale łączy mnie z nim jedynie mój nieszczęsny status cywilny. To niezręczna sytuacja dla obu stron, bo coś tu nie zostało załatwione jak należy u podstaw. Jak to w życiu, jak w teatrze.
     - Nie oddano, pani zdaniem, Łomnickiemu sprawiedliwości?
     - Ależ oddano: wzbogacił swą sztuką nasze życie, więc w okrągłą rocznicę śmierci czci się jego pamięć. Rozumiem, nie protestuję. Ale i nie pochwalam. To wciąż ten sam płytki hałas, co dziesięć lat temu. Wtedy swoją książką próbowałam dowieść, że władza, jaką w życiu miał - i stracił - Łomnicki, służyła nie zaspokojeniu jego próżności, lecz konkretnej, uczciwej pracy. Dziś usiłuję wyjaśnić, że nie przynosi mi satysfakcji odsłanianie pamiątkowych tablic ani przecinanie wstęg. Nie o to nam - liczba mnoga! - szło. Jestem niewygodnym świadkiem. Pamiętam, jak było. Teatr Na Woli w najlepszych intencjach zaprosił mnie do przecięcia wstęgi, gdy na zamówienie teatru powstała rzeźba Łomnickiego. Ale ja pamiętałam tylko, że tam mojego byłego narzeczonego spotkało największe upokorzenie w życiu. Nie od tych ludzi, oczywiście, ale w tym miejscu. Największa klęska podeptania i zaprzeczenia jego myśli przez jego własnych uczniów. To skomplikowana sprawa. Dziś znów ta uroczysta rocznica - a ja, jak na złość, właśnie wyzwalam się z żałoby.
     Nie pasujemy do siebie, ja i środowisko! Powiem wprost: najbardziej dziś sobie cenię możliwość decydowania o własnym życiu. I właśnie dlatego nie przyznaję sobie prawa do decydowania o życiu innych ludzi. Fakt, że kiedyś byłam żoną wielkiego artysty - dyrektora teatru, rektora szkoły teatralnej itd. - liczy się dla mnie tylko tyle, ile liczy się dla mnie. W liczbie pojedynczej.
     - Czym było dla pani osiemnaście lat przeżytych u boku aktora?
     - Opisałam je w książce i dziś nie wypieram się tego rozdziału w moim życiu, bardzo dla mnie ważnego. I nie zacznę biadolić, że poświęciłam dla niego swe życie, bo to nieprawda. Coś poświęciłam, coś wzięłam w zamian. Był trudnym człowiekiem i można go było znienawidzić - przyświadczam. Użyłam w książce wielu epitetów, które boleśnie dotknęły wielbicieli talentu Łomnickiego: potwór, maniak, zakuty łeb, histeryk. Wszystko to przeszłam i odczułam na sobie, bo poznałam Łomnickiego w sensie biblijnym. A jest to poznanie szczególnego rodzaju, całościowe - i nie z rozpusty podkreślam motyw łóżkowy, stwierdzam fakt. Dziś mam trochę inny stosunek do własnej przeszłości. Ale wiem to samo, co przedtem: że tak ścisły związek był możliwy tylko przez to, że jedno "ja" podporządkowało się drugiemu "ja". Warunkiem było podporządkowanie się silniejszej osobowości. Nie każdy chciał i musiał mnie naśladować, oczywiście. Jestem w dwuznacznej sytuacji: świecę światłem odbitym. Ale w tym odbiciu jest i moje małe światełko.
     - Po śmierci Tadeusza Łomnickiego przez siedem lat na oparciu krzesła w domu wisiała jego marynarka. W końcu ją jednak pani schowała?
     - Widzę, że ta nieszczęsna marynarka stanowi dowód na to, że i we mnie są jakieś ludzkie uczucia... A może ja po prostu jestem flejtuch? A może coś, co fizycznie należało do mego byłego narzeczonego, było dla mnie pociechą, złudzeniem, że nic się nie zmieniło? Symbolem ciągłości, trwałości? Tadeusza Łomnickiego przeżyła m.in. jego rzęsa, którą po latach od jego śmierci znalazłam przyklejoną do buteleczki z kroplami do oczu. Ale często zadawałam sobie pytanie, czy mogę tak po prostu pozbyć się np. koszuli, w której Łomnicki grał w "Człowieku z marmuru"? Przecież to rekwizyt muzealny, własność narodu! Życie jednak wzięło górę i niektórych rzeczy zaczęłam się wyzbywać. Jako spadkobierczyni jestem właścicielem tego, co zostało w sensie materialnym po Łomnickim, więc całość domowego archiwum przekazałam właśnie Muzeum Teatralnemu. Prawie całość. Część trafi tam z Teatru Na Woli, któremu kilka lat temu wypożyczyłam różne pamiątki na wystawę. Niestety, nie sporządziłam ich rejestru. Wydawało mi się śmieszne odnotowywanie: jeden - list Różewicza, dwa - karteczka z anonimem, trzy - zdjęcie, cztery - telegram. Miałam nadzieję, że zrobi to doświadczona muzealniczka, która je wzięła. Niestety, myliłam się.
     - Teatr Na Woli nie zachował zbiorów po swoim założycielu i dyrektorze?
     - Po tym "komuchu" i "potworze"?! Wolne żarty. Dyrektor Bogdan Augustyniak odzyskał część zbiorów z Muzeum Teatralnego. Obiecał mi zwrócić je w stosownym czasie i stamtąd ewentualnie wypożyczyć na stałą ekspozycję. Skoro Teatr Na Woli nosi imię Łomnickiego, to jakże mu odmówić do nich prawa.
     - Ta rocznica to jeszcze jedna okazja do uświadomienia sobie, że po aktorze tak naprawdę pozostaje jedynie pamięć tego, co widz z jego sztuki wyniósł pod powiekami.
     - Dlatego mówię o tym umieraniu środowiska aktora. O ile się nie mylę, Łomnicki był najwybitniejszym aktorem polskim dwudziestego wieku. Ale myślę też sobie, że dwudziesty wiek trwał bardzo długo. I co? Osterwa był gorszy? A Zelwerowicz? Aktor, na tym polega przekleństwo zawodu, istnieje wtedy, gdy żyje. Kogo dziś obchodzi Solski? Nieszczerość sytuacji w stosunku do Tadeusza Łomnickiego polega na tym, że jak on sam grał Kordiana, to nie mówił, że składa tą rolą hołd jakiemuś mistrzowi, tylko ją grał. Najlepiej jak umiał. Na tym polega życie w teatrze. Nie na obchodach rocznic.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska