Czytelnik, który zadzwonił do redakcji, jest bardzo poirytowany. - Tę sprawę zgłaszam w imieniu kilkunastu osób, czekających - osobiście lub z członkami rodzin - w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Włocławku - mówi. - Nie możemy zgodzić się z tym, że każe się nam - często ludziom cierpiącym lub patrzącym na cierpienie innych - czekać tak długo na dostanie się przed oblicze lekarza. Ludzie są poddenerwowani, podburzają się nawzajem. - Do czego to dochodzi? - pyta Czytelnik. - Przecież nikt tu nie przyjeżdża dla przyjemności, tylko z konieczności!
Jak twierdzi nasz Czytelnik, interwencje wśród pracowni- ków szpitala nie przynosiły efektu. - To że pracy jest dużo nie zmienia sytuacji, iż gdzieś ginie dobro pacjenta - mówi mężczyzna. - Tamtego dnia lekarz specjalista miał do przebadania w SOR kilkunastu pacjentów - wyjaśnia Marta Karpińska, rzeczniczka szpitala. - To dużo. Więcej niż zazwyczaj. Jak tłumaczy rzeczniczka, każdy pacjent musi mieć przeprowadzoną podstawową diagnostykę, zlecone badania, potem wdraża się postępowanie administracyjne związane z przyjęciem na oddział. Na to wszystko potrzeba czasu. Jeżeli na skierowaniu nie ma adnotacji "pilne", trudno przyspieszyć te procedury. - Jakkolwiek w pełni zrozumiała jest irytacja i zniecierpliwienie związane z oczekiwaniem, takie dni w szpitalnych oddziałach ratunkowych, niestety, czasami się zdarzają i dotyczy to nie tylko Włocławka - mówi Marta Karpińska.
Przeczytaj także: Szpitalny Oddział Ratunkowy dostał nową karetkę. To dopiero początek zmian
Jej zdaniem problem leży zupełnie gdzie indziej - w SOR-ze bywa tłoczno, bo pracownicy muszą wykonywać czynności, którymi w ogóle nie powinni się zajmować. Na SOR, którego zadaniem - jak sama nazwa wskazuje - jest ratowanie chorych w stanach nagłego zagrożenia zdrowia lub życia, kierowani są pacjenci, którzy z powodzeniem mogliby otrzymać pomoc u lekarza podstawowej opieki zdrowotnej, w przychodni lub ambulatorium. Drobne urazy, zaparcia, podwyższona temperatura - takie przypadki zdarzają się nagminnie, a skoro pacjent został skierowany na SOR, nie można go odesłać.
Po likwidacji izby wytrzeźwień dochodzą jeszcze nietrzeźwi - oni też muszą być hospitalizowani. - Dla nas oznacza to koszty, dla pacjentów, niestety, bywa, że kolejki - mówi Marta Karpińska. - Dopiero przezwyciężenie tego zasadniczego proble-mu udrożni SOR-y w całej Polsce. Rzeczniczka zaznacza też, że obsada SOR jest liczebnie zgodna z przepisami.
Co nam, pacjentom, pozostaje w takim razie? Uzbroić się w cierpliwość i czekać na rozwiązania systemowe? Słaba to pociecha, ale może ktoś w końcu - po takich i interwencjach - dostrzeże ich potrzebę.
Czytaj e-wydanie »