Znaleźliśmy się na szarym końcu europejskiej stawki. Prezydent zarzucając jednak społeczeństwu niedojrzałość obywatelską powinien także mocno uderzyć się we własne piersi. Namawianie do udziału w tego typu wyborach mogło być jego udziałem w stopniu niepomiernie większym niż to miało miejsce.
Wybory do PE były nowością, tak jak nowością jest sama Unia Europejska. Znajomość unijnych instytucji jest niewielka, w wielu środowiskach po prostu żadna. Nawet kandydaci mamili nas nieprawdziwymi opowieściami, co też oni tam dla nas zrobią, czego nie wywalczą, jak twardo będą bronić naszych interesów i nie wszystkie tego typu opowieści można złożyć na karb ozdobników i wabików, jakich zwykle używa się podczas kampanii. Wielu zapewne szczerze wierzyło, że tak będzie, że pojadą do Strasburga i Brukseli, by wygłaszać długie, płomienne przemówienia w obronie naszej suwerenności, naszego systemu wartości, a nie po to, by bardzo szczegółowo deliberować nad przepisami prawa. Być może wielu wierzyło także, że w wyniku takich mów inni oniemieją z zachwytu i powiedzą: ależ oni są wspaniali. Tak, jak na przykład Roman Giertych uważa, że przedstawiciele jego partii byli wspaniali w tym pierwszym etapie, gdy przedstawiciele Sejmu byli eurodeputowanymi i głosowali przeciwko zatwierdzeniu Danuty Huebner na stanowisko unijnego komisarza, skrytykowawszy ją wcześniej solidnie, co rzeczywiście sporą część członków PE wprawiło w osłupienie, choć niekoniecznie z podziwu.
Wspaniałość eurodeputowanego budować się nie będzie jednak na trybunie (tam nawet takiej nie ma, są mikrofony na sali) ale w działaniu w międzynarodowych frakcjach partyjnych i niezbyt wiadomo do jakich to frakcji znaczna część naszych reprezentantów się zapisze. Samoobrona na przykład zapowiadała, że stworzy frakcję Samoobrony, do której zaprosi innych, którym bliskie są ideały i sposób uprawiania polityki przez Andrzeja Leppera. Nawet nie wypada w tej sytuacji życzyć powodzenia. Te ideały i metody wcale nie muszą być akurat naszym towarem eksportowym, zapewne Polska znalazłaby wiele lepszych i ciekawszych towarów na eksport.
Szukając jednak odpowiedzi na pytanie o niską frekwencję wypada powiedzieć nie tylko o nieznajomości Unii Europejskiej i jej instytucji, ale przede wszystkim o polskiej polityce, która Polaków coraz bardziej męczy swoim chaosem, nadmierną barwnością i utrwalanym od lat, głębokim przekonaniem, że tak naprawdę do tej dziedziny działalności publicznej idzie się dla własnej prywaty. W kampanii wyborczej kandydaci na eurodeputowanych mówili głównie o sprawach krajowych, niespecjalnie przejmując się Unią Europejską. Nie wykorzystali szansy, by tę Europę i jej instytucje jakoś rodakom przybliżyć. Polacy, którzy, generalnie, uznają politykę, za dziedzinę, której wpływ na życie tak społeczeństwa, jak i jednostek jest raczej szkodliwy, uznali więc, że nie ma się co przejmować elekcją, skutkiem której jakaś grupa pojedzie za granicę po jeszcze większe niż w Polsce pieniądze. Zresztą ćwiczenia z frekwencji możemy dość szybko powtórzyć, o ile wybory, skutkiem braku wotum zaufania dla rządu Marka Belki, odbędą się w sierpniu. Powtórka z czerwca będzie gwarantowana, a być może frekwencja będzie jeszcze niższa i już doprawdy nie z powodu braku dojrzałości społeczeństwa.
Autorka jest publicystką tygodnika "polityka"
Pani Frekwencja
JANINA PARADOWSKA
Prezydent Aleksander Kwaśniewski powiedział po niedzielnym głosowaniu, że jesteśmy społeczeństwem obywatelsko niedojrzałym. Prawda: fakt, że w pierwszych wyborach do Parlamentu Europejskiego wzięło udział tylko nieco ponad 20 proc. uprawnionych do głosowania nie jest powodem do dumy.