- Coraz bliżej start piłkarskiej wiosny. Emocje rosną?
- Mam już trochę lat i wiele meczów rozegrałem. Na pewno czekamy na inaugurację, bo trenujemy od 4 stycznia. Dobrze, że już w niedzielę zaczniemy.
- Pańskie przyjście do Zawiszy to transakcja wiązana. Ma pan pomóc zespołowi w walce o awans, a jednocześnie swoją dobrą grą przypomnieć kibicom o sobie.
- Mogłem siedzieć w Zabrzu i dalej nic nie robić, a wszystko by się zgadzało. Nie ma nic lepszego niż wewnętrzna motywacja. Przyszedłem do Bydgoszczy nie dla pieniędzy, ale po to, aby grać w piłkę. Chciałem się sprawdzić. Kocham grać, robię to całe życie. Udawało mi się to z dużymi sukcesami, to dlaczego tego nie kontynuować? Znałem wcześniej właściciela Zawiszy. Wiedziałem, że jak on coś robi, to porządnie. Był gwarantem dobrego prowadzenia klubu.
- Czynnikiem sprawczym był tylko Radosław Osuch czy jeszcze coś lub ktoś?
- To był punkt zaczepienia. Do Zawiszy miałem przyjść już latem, ale nie było zgody jednej ze stron. Cieszę się, że udało się wszystko pozytywnie załatwić.
- Krążą legendy o ciężkich treningach u trenera Kubota?
- Nie chodzi o to, by kogoś zajechać, ale żeby była efektywność. Każdy ma dobrane obciążenia do możliwości. Tak właśnie mądrze trenowaliśmy. Nie było ani lekko, ani morderczo.
- Przed przyjściem do Zawiszy zasięgał pan opinii?
- Znałem kilku chłopaków. Jak pojawił się temat Zawiszy w lecie, to potem interesowałem się wynikami. Byłem na bieżąco i wiedziałem dużo o klubie.
- Piłkarza z takim nazwiskiem w Zawiszy dawno nie było. Odczuwa pan większe oczekiwania w stosunku do siebie?
- Nie jestem zawodnikiem, który weźmie piłkę, wszystkich przedrybluje i strzeli gola. Gram na pozycji defensywnego pomocnika, która nie jest ładna dla oka ani widowiskowa, ale skuteczna i pomocna dla drużyny.
- Obserwując pana w sparingach można stwierdzić, że łatwo wkomponował się pan w zespół.
- Może ze względu na posturę i warunki fizyczne rzucam się w oczy (śmiech). Gram w środku pola, mam dużo zadań defensywnych. Jestem też pierwszym, od którego inicjowane są ataki. Mogę też wejść z głębi pola i zakończyć akcję strzałem. Chciałbym nie najgorsze sparingi przenieść na ligę. W wywiadach można powiedzieć wszystko, ale i tak weryfikację przechodzimy na boisku. Pierwszą w niedzielę.
- Wiadomo, że celem Zawiszy jest walka o awans. Kogo pan upatruje w gronie największych rywali?
- Wystarczy spojrzeć na tabelę. Jest Pogoń, Nieciecza, Piast. Nie można też lekceważyć Arki. Różnice są nikłe, a o wygranej decydują niuanse. Każdego rywala trzeba szanować. Zwycięstwo trzeba wybiegać i wywalczyć, a niekiedy wydrzeć z gardła. Tabela jest płaska. Dużo ekip gra o awans, wiele broni się przed spadkiem. Nie będzie zespołów środka, co zapowiada ciekawą wiosnę. Dobrze, że właściciel trochę zdjął z nas presję, mówiąc, że zespół jest w budowie i jak nie wywalczymy awansu, to spróbujemy za rok. Szansa się pojawiła i trzeba zrobić wszystko, by ją wykorzystać, ale wiadomo jak jest w sporcie: nie tacy faworyci jak my nie realizowali swoich celów.
- W sprawach osobistych Bydgoszcz kojarzy się panu jak najlepiej.
- No, tak. 9 lutego urodził nam się syn Antoś, tak więc Bydgoszcz do końca pozostanie w mojej pamięci. Chciałbym jeszcze mieć dobre wspomnienia sportowe.