https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pedofilia w Kościele katolickim? A pisz pan sobie na episkopat! [ROZMOWA]

Roman Laudański
W Kościele nic nie dzieje się do końca - uważa Marcin Kącki. I pyta sam siebie: dlaczego? - Może pan wysłać to pytanie do episkopatu - odpowiada z sarkazmem
W Kościele nic nie dzieje się do końca - uważa Marcin Kącki. I pyta sam siebie: dlaczego? - Może pan wysłać to pytanie do episkopatu - odpowiada z sarkazmem Fot. sławomir kowalski
- Jeśli Kościół namawia ludzi z ambony do życia w zgodzie z Ewangelią - to powinien zacząć od siebie - mówi Marcin Kącki. - Molestowanie chłopców nie ma nic wspólnego z prawdą i Ewangelią

Marcin Kącki jest dziennikarzem "Gazety Wyborczej". Autor m.in. tekstów na temat księdza pedofila Pawła Kani. Wydawca "Dużego Formatu", autor książek "Lepperiada", "Maestro", "Białystok. Biała siła, czarna pamięć".

Kościół głosi hasło „zero tolerancji” dla księży pedofilów.

To raczej próba reakcji wizerunkowej. Problemem Kościoła jest olbrzymia potrzeba pozytywnego przekazu.

Taki przekaz płynął od lat.

Problem zaczyna się wtedy, kiedy traci się hamulce. Kiedy cała działalność skupiona jest na pozytywnym przekazie, bez względu na negatywy. Nie wiem, czy tak było zawsze. Jeśli było, to niedobrze dla Kościoła, bo to znaczy, że nie był szczery. Pozytywny przekaz ma przykryć wszystkie negatywy, a to domena handlu i sprzedaży. Jeśli uznamy, że Kościół jest korporacją, to jest tylko skutecznym handlowcem, marketingowcem. Chyba nie taka jest rola Kościoła. Jego ideą nie są zasady sprzedaży detalicznej i hurtowej, tylko Ewangelia. Jakoś nie zgadza mi się wzywanie ludzi do szczerości, pokory i życia w prawdzie z marketingiem opierającym się na kłamstwie. W marketingu sprzedajemy klientowi jak najwięcej towaru, bez względu na to, jak jest prawda o jego jakości. Jeśli Kościół namawia ludzi z ambony do życia w zgodzie z Ewangelią - niektórych co niedziela, innych codziennie - to powinien zacząć od siebie. Musi odpowiedzieć sobie, co to znaczy żyć w prawdzie. Moim zdaniem molestowanie chłopców w latach 2003 - 2012 w diecezji bydgoskiej i w archidiecezji wrocławskiej - co najmniej za wiedzą hierarchów - nie ma nic wspólnego ani z przekazem ewangelicznym, ani z życiem w prawdzie.

Czy hierarchowie wiedzieli, że ksiądz Paweł Kania jest pedofilem?

To jest bezdyskusyjne. W aktach sprawy jest np. list dyrektorki Gimnazjum nr 13 w Bydgoszczy. Napisała go za namową proboszcza parafii Opatrzności Bożej w Bydgoszczy, w której pracował ks. Paweł Kania. Proboszcz namówił ją, by coś zrobiła, bo on również „ma wiedzę na ten temat”. I mamy już dwie osoby odpowiedzialne za kontakt z dziećmi: panią dyrektor odpowiadającą za nadzór w placówce oświatowej i proboszcza. Skoro proboszcz, świadomy hierarchicznych struktur w Kościele i może przez to niechętny, by się narażać - namawia dyrektorkę, żeby coś z tym zrobiła, to nie trzeba być demonem intelektu, żeby z tego coś wywnioskować.

W liście jest mowa o pedofilii?

Tam jest mowa o nagannych zachowaniach księdza wobec dzieci. A dyrektorce uczennice opowiadały, że ksiądz Kania podczas lekcji religii mówi o tym, jak dobrze spuścić się na brzuch. Jeśli ktoś ma wątpliwości, czym jest taki przekaz ze strony katechety księdza, to znaczy, że ma wątpliwości z wyciąganiem podstawowych wniosków na temat pedagogiki. Kurie w Bydgoszczy i we Wrocławiu przez kilka lat otrzymywały wiele sygnałów dotyczących zachowań księdza Kani. Zataiły to, ale to za mało powiedziane. One pozwoliły temu księdzu dalej grasować!

W 2005 roku ksiądz Kania zostaje zatrzymany przez policję i wtedy Kościół odsuwa go od dzieci na rok.

Nie wiem, co to znaczy „odsuwa”, bo bardzo trudno dowiedzieć się czegokolwiek w Kościele. To jest właśnie problem Kościoła. Jeżeli pytamy o konkrety, to nie otrzymujemy odpowiedzi. Jeśli zapytamy Kościół o metapoblemy na poziomie metafizyki, to otrzymamy metafizyczną odpowiedź o tajemnicach wiary.

Bóg jest, czy Boga nie ma.

Powiedzą, gdzie Boga szukać i dlaczego najlepiej w murach kościoła. Natomiast jeśli zapytamy Kościół o konkrety na temat przestępczej działalności księży, to schowa się za ogólnymi odpowiedziami. Byłem jednym z organizatorów cyklu publikacji o pedofilii w polskim Kościele. Ani ja, ani żaden z dziennikarzy, z którymi to prowadziliśmy, nigdy nie otrzymał odpowiedzi ani od kurii wrocławskiej, ani od kurii bydgoskiej. Ani od Episkopatu Polski, ani od komórek zależnych od episkopatu.

Komórek zależnych, czyli?

To na przykład księża współpracujący z episkopatem, tzw. delegaci w diecezjach mający zajmować się właśnie takimi sprawami.

Jak jezuita ojciec Żak, który ma odpowiadać za pokrzywdzone dzieci?

Także on i ludzie, którzy z nim współpracują. Ojciec Żak jest otwarty na media i rozmawialiśmy z nim, ale kiedy zapytaliśmy o liczby, o dane dotyczące pedofilii w polskim Kościele, to odesłał nas do episkopatu. Episkopat odesłał nas do diecezji. Diecezje odesłały nas do ojca Żaka.

I możemy się tak dalej bawić?

Bo to właśnie jest marketing. Czy możemy się temu dziwić? No nie. Przyjmijmy, że mamy do czynienia z instytucją, która w swoje podwaliny ma wpisane dobro, prawdę i wiarę. A to, o czym my piszemy, przekreśla te podwaliny, bo jest to: hipokryzja, parafilie (zaburzenia) seksualne nie tylko niezgodne z celibatem, ale i z założeniami, jak ma wyglądać życie w czystości, a nikt nie zna prawdziwej skali, bo nie istnieją prawdziwe liczby, które sumarycznie byłyby opisem tego zjawiska. Bez pomocy Kościoła nie jesteśmy w stanie dojść do tego, jaka jest prawda. Najlepszym tego przykładem jest sprawa ujawniona przez „Boston Globe” kardynała Law, który przez lata nie tylko chronił, ale i przerzucał księży pedofilów. Tu mamy dokładnie ten sam mechanizm. Księży, sprawców pedofilii, na etapach procesowych - czyli podejrzanych i oskarżonych o pedofilię - przerzucano między parafiami i diecezjami, ażeby odsunąć od siebie podejrzenia i obronić dobre imię Kościoła. Tylko taka obrona dobrego imienia Kościoła kończy się katastrofą, co pokazaliśmy w cyklu o pedofilii w polskim Kościele. Nie dla Kościoła, ale przede wszystkim katastrofą dla dzieci! Tego najbardziej nie rozumiem.

Po prostu zostawili same sobie skrzywdzone przez księdza dzieciaki.

Nawet jeśli w sutannach chodzi kilku demonów marketingu, którym zależy na tym, żeby Kościół miał dobry wizerunek, to i tak przeraża mnie brak empatii.

Po której stronie stoi Kościół w tej sprawie: skrzywdzonych dzieci? Księdza pedofila? Czy po własnej?

Po stronie swoich interesów. W praktycznej działalności Kościoła nie widzę, ażeby stał po stronie ofiar.

Archidiecezja wrocławska w odpowiedzi na pana artykuł napisała, że przecież pomaga ofierze księdza Kani.

Tylko skąd wzięła się ta pomoc dla Arka? (imię zmienione) Sami mu ją zaproponowali? Tylko i wyłącznie stąd, że znajoma z osiedla zainteresowała się losem chłopca. Zobaczyła, że jest przybity, zapytała co się dzieje i zrozumiała, że on molestowany i gwałcony wcześniej przez księdza pedofila jest na skraju samobójstwa. Gdyby nie ona, jej cierpliwość i determinacja, to pomocy by nie było. Ona można powiedzieć, wyłudziła pomoc z Kościoła. Kuria zgodziła się zapłacić chłopcu za spotkania z psychoterapeutą, bo Kościół się przestraszył.

Kościół się przestraszył? Kogo?

Kościół nie boi się samotnych i złamanych ofiar, bo to nie jest dla niego żaden przeciwnik. Zaczynają się bać, kiedy za ofiarą ktoś stoi, ktoś się ujmie, kto będzie zdolny do mediacji i negocjacji z Kościołem. Dopiero kiedy Kościół zauważa siłę u takiego partnera, to podejmuje próby pomocy. Naprawdę nie sądzę, że czynili te gesty z potrzeby serca, choć nie mam na to żadnych dowodów. Bardziej widzę interesowne działanie w celu obrony przed zarzutami.

Miała powstać „biała księga” w sprawie pedofilii w Kościele.

Słyszałem mity na ten temat, ale nie znam konkretów. Jeśli coś na piśmie nie wychodzi z episkopatu, to nie istnieje. Wszystko inne jest legendą. Kościół nie lubi pozostawiać po sobie pism. To jedna z zasad encykliki „Crimen sollicitationis”. Czytamy w niej: „przesłuchiwanie ofiar w kurii powinno się odbywać bez notariusza, aby pozostało jak najmniej pisemnych śladów”, - to jest oficjalna doktryna Watykanu. Później zmienił ją Jan Paweł II (w roku 2001 - red.), ale one się nie wykluczają. Są równorzędne, jeśli chodzi o przepisy Prawa kanonicznego.

Skoro Kościół nie pozostawia po sobie pism w takich sprawach, to może być problem z odszkodowaniem dla Arka od obu diecezji. Jak udowodnić, że hierarchowie wiedzieli, że przerzucają pedofila z diecezji do diecezji?

Bezsporne jest dla mnie, że Kościół jest winny temu, co się stało. Winny co najmniej o kilku przypadkach krzywdzenia dzieci, które dziś są przez to poharatane i pokrzywdzone, bo pedofilia jest jedną z najgorszych zbrodni, jeśli chodzi o krzywdę psychiczną. Zostawia w chłopcu na długie lata lub do końca życia potworne problemy seksualne, a prawidłowe wzorce, doświadczenia seksualne są niezbędne, by zbudować rodzinę opartą na zdrowych więziach. Natomiast Kościoła to nie interesuje. Najbardziej perfidne w sprawie księdza Kani jest to, że jego ofiarami są ministranci. Chłopcy, którzy marzyli o tym, żeby w przyszłości zostać dobrymi księżmi, naprawdę szczerze oddawali się tej misji, a Kościół rzucił ich na żer pedofila. Swoich najbardziej wartościowych parafian! Przecież ci chłopcy mogli później świadczyć o Ewangelii. Dlaczego Kościół nie interesuje się ofiarami? Bo jego maszyneria działa od dwóch tysięcy lat. Oni nie patrzą doraźnie, na tu i teraz. Kościół patrzy w przód na setki lat. Dla nich jakieś ofiary z kilkunastu lat to żadna sprawa.

Jeśli polski Kościół nie potrafi się z tego oczyścić, to może w przyszłości stracić?

Gdyby zadał mi pan to pytanie we Francji lub w Czechach, to odpowiedź byłaby prostsza, bo to są kraje zlaicyzowane. W Polsce mamy do czynienia nadal z silnym przywiązaniem kulturowym do Kościoła. Księża mają olbrzymi autorytet zwłaszcza w małych miasteczkach, niewielkich parafiach. Są tam niezwykle wpływowi. To oczywiście nie jest autorytet intelektualny, bo w małych parafiach poziom księży jest mizerny i najczęściej wiąże się z bardzo płytkim wykształceniem seminaryjnym, które odbiło od filozofii i nie ma nic wspólnego np. z polemiką augustynizm kontra tomizm. To są po prostu zarządcy przyuczani do sprawnego zarządzania parafią. Ostatnio spotkałem wielu takich księży. Mają duży autorytet, są też powiernikami grzechów, ponieważ spowiadają. Dlatego w małej miejscowości nikt nie wystąpi przeciwko Kościołowi. Siłą Kościoła nadal są małe miasteczka. Co jakiś czas wybuchają kolejne afery, kiedy jakiś ksiądz jest zatrzymywany, ale nadal widzę silne przywiązanie ludzi do Kościoła bez względu na to, co się dzieje. A Kościół z tego korzysta, stąd czerpie władzę. I wpływa na ludzi, przekonując ich, że nic się nie stało.

Pisał pan również o arcybiskupie Paetzu, który przez wiele lat molestował kleryków. Czy którykolwiek z polskich hierarchów odpowiedział za zło?

W Kościele nic się nie dzieje do końca. Był Marcial Maciel, twórca Legionu Chrystusa. Skala jego przestępczości poraża: gwałty, wyłudzenia, oszustwa. Trwało to wiele lat. Najpierw popadł w niełaskę Watykanu, później go do tych łask przywrócono. I po prostu zmarł. Arcybiskup Wesołowski również zmarł, nie doczekał procesu. Nie przypominam sobie sprawy, ażeby Kościół zadziałał do końca. Dlaczego tak jest? Może pan wysłać w tej sprawie pytanie do episkopatu.

W Watykanie rusza proces oskarżonego o pedofilię abp. Wesołowskiego

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska