- Po tragicznym upadku w 1994 roku właśnie cykl Grand Prix pozwolił ci wrócić do żużlowego świata.
- Wokół tego kręciło się całe moje dotychczasowe życie. Wydaje mi się teraz, że najgorszą rzeczą po takim wypadku jest zamknięcie się w sobie i przekonywanie samego siebie, że niepełnosprawność na nic już nie pozwala. Chwytałem każdą okazję, by być blisko ukochanej dyscypliny: miałem swój udział w projektowaniu geometrii toru na Motoarenie, pomagałem układać sztuczną nawierzchnię przed turniejem Grand Prix w Sztokholmie. Potem pojawiła się propozycja pracy w telewizji. Zaczynałem od występowania w roli eksperta podczas turniejów Grand Prix, a później komentowałem rozgrywki ligowe w Szwecji. Mam wiele doświadczeń, zwłaszcza po wypadku pojawiły się spostrzeżenia na temat żużla i jego przyszłości.
Przeczytaj koniecznie: Per Jonsson ma swoją ulice w Toruniu [zobacz wzruszający film]
- Nie brakuje opinii, że byłeś stworzony do Grand Prix ze swoim profesjonalizmem i regularnością.
- Z perspektywy lat uważam, że moją największą słabością był sprzęt, nie zawsze potrafiłem dokonać właściwych wyborów i poradzić sobie z silnikami. Przez niemal cały okres mojej kariery byłem związany z jednym tunerem i teraz wiem, że to był błąd. Dopiero w 1994 zacząłem poważnie myśleć o zmianach, ale wszystkie plany przecięła kontuzja. Wtedy akurat następowały duże zmiany w technologii, pojawiły się "leżące" silniki, nowe rozwiązania techniczne. Nie miałem okazji tego spróbować, a wydaje mi się, że takie motocykle bardzo pasowałyby do mojego stylu jazdy. Myślę także, że więcej mogłem osiągnąć w Grand Prix. W cyklu turniejów premiowana jest regularność, a to faktycznie zawsze było moją mocną stroną.
Wszystko o Grand Prix w Toruniu przeczytaj : tutaj
Cały wywiad tylko w piątkowej "Gazecie Pomorskiej". Torunianie znajdą w niej 3 strony poświęconej sobotniemu turniejowi Grand Prix Polski. Zapraszamy do lektury!