MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pewnie to sukces

Rozmawiała Anita Chmara
Jarosław Pruss
Rozmowa z JANEM MACHULSKIM, aktorem, reżyserem, pedagogiem, najsławniejszym kasiarzem Rzeczypospolitej

     - Czy każdy aktor powinien mieć syna reżysera?
     - Nie słyszałem o czymś takim. Dlaczego?
     - Bo powiedział pan kiedyś, że miał pan pecha do reżyserów filmowych. W teatrze trafiał pan na świetnych, w kinie nie zawsze. Aż do czasu, gdy zagrał pan w pierwszym filmie u Juliusza. Kwinto z "Vabank" to dla wielu widzów prawie drugie pańskie nazwisko.
     - Juliusz jest rzeczywiście świetnym reżyserem. Ma znakomite pomysły. Długo się zastanawialiśmy, czy obsadzić mnie w tej roli. Nie chcieliśmy, żeby gadano, że syn ojca promuje albo ojciec syna... Różnie to bywa. Braliśmy pod uwagę wielu kandydatów, ale Julkowi nie odpowiadali. W końcu powiedział: ty musisz zagrać i koniec. Masz w sobie taką tę... sympatyczność, która sprawi, że ludzie polubią gangstera.
     - Zawsze pan powtarza, że lubi pan pracować z synem, bo jesteście świetnymi kumplami.
     - Od początku mówiliśmy do siebie po imieniu. Wie pani, nie mogę znieść, gdy rodzice poniżają swoje dzieci, i to jeszcze przy obcych. Jeśli Julek coś zbroił, zawsze brałem go do oddzielnego pokoju i tłumaczyłem, że przynajmniej na razie jestem od niego większy i silniejszy, że mogę mu sprawić niezłe lanie. Tylko po co, skoro z niego taki inteligentny chłopak i na pewno sam rozumie, że źle zrobił. I to działało. Poza tym do wielu rzeczy sam dochodził. Jeśli źle się zachowywał przy stole, pytałem go później: widziałeś, jak te ciocie się dziwnie patrzyły? No, widział. A wiesz dlaczego? Wiedział. I na drugi raz już tak nie robił.
     - Jak to się stało, że został pan aktorem, skoro skończył pan liceum o profilu matematyczno-fizycznym, a potem zdawał na politechnikę?
     - Bo ja zawsze chciałem być aktorem. Zrozumiałem to, kiedy jeszcze w podstawowej szkole w sobotę lub niedzielę biegałem do kina. Chciałem być Tarzanem albo Errolem Flynnem. Wszystkie te historie z ekranu były takie fantastyczne! Moi koledzy ze szkoły nie chodzili na filmy, więc zawsze w poniedziałek zbieraliśmy się godzinę wcześniej, a ja wtedy opowiadałem, co zobaczyłem...
     - A ta politechnika?
     - Ciągle straszyli nas wojskiem. Jeszcze w liceum przychodził sierżant i mówił, że po maturze i tak zabiorą nas do wojska, więc lepiej od razu iść na politechnikę. Poszedłem. Mój ojciec był murarzem, a matka szwaczką, więc komisja ucieszyła się, że jestem "swój człowiek". Ale zaraz wstał "czynnik społeczny" - ubowiec, który wytknął, że mój dziadek pracował w granatowej policji. I tak się nie dostałem. Pobiegłem do szkoły muzycznej, bo grałem na perkusji. Była na pierwszym piętrze, a na parterze teatralna. Do muzycznej już nie dotarłem.
     - Ale szkoła teatralna nie do końca panu odpowiadała. Uczono "po staremu", a pan i koledzy chcieliście już innego aktorstwa.
     - Szkoła pokazała nam metodę Stanisławskiego, czyli granie nie tylko ciałem, ale emocjami, uczuciami, które trzeba było odnaleźć w sobie. Tak nas to zachwyciło, że postanowiliśmy robić więcej. Stworzyliśmy grupę, która spotykała się na specjalnych zajęciach.
     - A potem dołączyła do grupy osoba spoza szkoły teatralnej?
     - Moja przyszła żona, Halina, która studiowała pedagogikę. Bardzo się ucieszyłem, że grupa się na to zgodziła. Halina już po liceum chciała być aktorką, tylko jej rodzina się sprzeciwiła. W końcu, już po ślubie, Halina zdała egzamin eksternistycznie.
     - Pan potem wziął całą tę grupę do Olsztyna, później do Opola. I tłumaczył, że tak właśnie powinni robić młodzi aktorzy - tworzyć zespoły i uciekać na prowincję, gdzie pozwolą im zbudować swój teatr, gdzie pozwolą im grać. Dziś też pan tak myśli?
     - Ja tak, tylko aktorzy myślą inaczej. Nie rozumieją, że jeśli ktoś jest dobry, zostanie dostrzeżony, bez względu na to, gdzie gra. Taka jest siła plotki. Plotka roznosi się błyskawicznie, dzięki niej na przykład Pszoniak trafił do Warszawy. Ale młodzi aktorzy nie chcą budować sławy. Oni chcą być sławni już jutro. A to można zrobić tylko dzięki serialom. Potem w tych serialach grzęzną.
     - Nie żal panu, że pańscy uczniowie, a tak wspaniali aktorzy jak Pazura albo Malajkat, wybrali taką właśnie drogę i nie wracają do teatru?
     - Bardzo mi żal. Zresztą nieraz o tym rozmawialiśmy. Oni mówią: takie czasy, tato (bo czasem mówią na mnie "tato "), trzeba za coś żyć... Po części to też prawda. Teraz na przykład, kiedy robi się film, producent da pieniądze, ale pod warunkiem, że zagra ten czy tamten. Reżyser tłumaczy, że dani aktorzy nie pasują, że to nie dla nich role. Na to producent: ale film ma się sprzedać, a ludzie chodzą tylko na tych.
     - A gdyby miał pan po raz drugi wybierać zawód, gdyby trzeba było decydować się na aktorstwo w tak trudnych czasach, wybrałby pan tak samo?
     - Nie umiem sobie wyobrazić, że mógłbym robić coś innego. Tylko, wie pani, zabrałbym się do tego z głową. Nie tylko grałbym, robiłbym coś ponad - zresztą właściwie to ja i teraz tak robię, nie umiem inaczej. Oczywiście, jako młody aktor, nie mógłbym prowadzić szkoły teatralnej, ale wymyśliłbym co innego. Możliwości są tysiące.
     - A może to jest tak, że sukces odnoszą ci, którzy nie tylko mają talent aktorski, ale potrafią też organizować? Pan jest świetnym organizatorem. Pan swego czasu sprawił, że narzeczona przestała spóźniać się na zajęcia!
     - Powiedziała, że ciągle się spóźnia i nie wie, co z tym zrobić. Więc zaproponowałem jej randki o ósmej. Na godzinę przed zajęciami. Na randki się nie spóźniała. Potem odprowadzałem ją do szkoły. A z tym sukcesem... Sukces to rzecz względna. My rzeczywiście dużo pracowaliśmy. Był teatr Reduta 61, był Teatr Ochoty, działaliśmy z żoną na rzecz dzieci niepełnosprawnych, tworzyliśmy ogniska dla młodzieży, która w ogóle chciała się dowiedzieć, co to jest teatr... Pewnie tak, pewnie to sukces. Choć dla mnie najważniejsze, że teraz, kiedy oglądam się za siebie, mówię: warto było. Teatr pomagał ludziom żyć. Dla dzieci był drugim domem, dla widzów, których w Teatrze Ochoty zawsze witałem osobiście przy wejściu, a po spektaklu rozmawiałem - był przyjacielem, z którym można pogadać. I to jest ważne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska