https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pies malowany

Adam Willma
W jednym z tekstów w „Pomorskiej” Agata wyznała: „Troskę o  innych mam we krwi, po  prababci i babci. Obie w czasie wojny ratowały Żydów”. Dzisiaj tego wyznania  żałuje.
W jednym z tekstów w „Pomorskiej” Agata wyznała: „Troskę o innych mam we krwi, po prababci i babci. Obie w czasie wojny ratowały Żydów”. Dzisiaj tego wyznania żałuje. Fot. Autor
Arka z setką zwierząt Agaty Żyśko przez 10 lat utrzymywała się na powierzchni. W ciągu ostatniego roku opadła na dno.

Miejscowe bandy zrujnowały gospodarstwo Agaty i niemal rozebrały jej dom. Ktoś wymalował na ogrodzeniu gwiazdy Dawida.

- To jest dzicz! - ociera łzy Agata. - Chcieli mnie zniszczyć - I udało im się.

Jeden pies więcej
W 1997 roku wróciła po wielu latach z Anglii. Osiadła we Włocławku. Szybko otoczył ją wianuszek psów. - Cały katalog nieszczęść: jeden był niemal kostką lodu, inny miał nylonowy sznurek od snopowiązałki wrośnięty w ciało. Kolejny, wygoniony w kagańcu, nie pił od wielu dni, większość chorowała, miała niezagojone rany. Jak mogłam ich nie przygarnąć?

Niebawem do psów dołączyły konie. Pierwszym była Kasia, brązowa klacz, zawrócona z kolejki do rzeźni, najbardziej zabiedzona ze wszystkich. Później kolejny koń, oślica, kuc. I psy, wiele psów.

- Jedno nieszczęście przyciągało drugie. Gdy rozniosło się po okolicy, że zwierzęta mają u mnie schronienie, podrzucano mi kolejne psy. Za każdym razem się litowałam się wychodząc z założenia, że przecież jeden pies więcej nie czyni różnicy. Z czasem stadko powiększyło się do tego stopnia, że Agata z matką kupiła 20 hektarowe gospodarstwo w Chełmicy nieopodal Włocławka. - Wyszłam z założenia, że gospodarstwo będzie w stanie utrzymać całą naszą gromadkę. Pracy nigdy się nie bałam, kiedy trzeba było, wsiadałam na ciągnik i jechałam w pole.

Powrót do XV wieku
W dużym gospodarstwie dla wszystkich wystarczyło miejsca. Psy znalazły się w wygodnych kojcach, konie miały swoje stajnie. Z czasem liczba lokatorów zwierzęcego przytułku rozrosła się niebezpiecznie.

- Na wsi ludzie często traktują psy jeszcze gorzej niż w mieście. Zetknęłam się z przypadkami okrucieństwa, które przekraczają wyobraźnię - relacjonuje Agata. - Usłyszałam od ludzi, że pies nie potrzebuje wody do życia. Powiedziano mi też, że psa nie powinno się karmić, ale wypuszczać w nocy, żeby sam sobie coś upolował, bo wtedy jest ostrzejszy. Po wielu latach spędzonych za granicą poczułam się, jakbym nagle trafiła do XV-wiecznego świata.

Sąsiedzi kręcili nosem: - Od początku te panie były dziwne. Z nikim nie utrzymywały kontaktów. Potrafiły nakrzyczeć - gdy weszło się na ich pole - mówi Irena Gratkowska, sąsiadka.

- A kiedy miałam utrzymywać kontakty z ludźmi? Żeby utrzymać moje zwierzaki, musiałam wstawać o 3.45, oporządzać 25 krów, 60 świń, konie, kozy, psy, koty, pawie, łabędzie i ranne kruki. Ich liczba stale rosła. Ludzie przez pot przerzucali nam koty i przywiązywali do płotu psy. Czy mogłam ich nie przyjąć?

Z czasem zapasy na chełmickiej arce zaczęły się wyczerpywać: - Robiłam, co mogłam, ale skala problemu zaczęła mnie przerastać. Obok karmy tysiące złotych trzeba było wydawać na leki i opiekę weterynaryjną - przyznaje Agata. - A do schroniska nie chciałam oddawać zwierząt, bo mam złe doświadczenia.

Apelowała o pomoc za pośrednictwem mediów. Dziennikarze przyjeżdżali, opisywali dramat młodej, atrakcyjnej kobiety, która wzięła się za bary z ciemną strona ludzkiej natury. W jednym z tekstów w "Pomorskiej" Agata wyznała: "Troskę o innych mam we krwi, po prababci i babci. Obie w czasie wojny ratowały Żydów".

Gwiazda Dawida między zwierzętami
Dziś żałuje, że to powiedziała. Na murach jej gospodarstwa pojawiły się gwiazdy Dawida i napis "Juden raus!".

- Zaczęło się krótko po naszej przeprowadzce do Chełmicy. Kilka zwierząt zachowywało się dziwnie. Obawiałam się, że to jakaś epidemia, ale gdy jedno ze zwierząt padło, badania jednoznacznie wykazały, że ktoś użył trutki na szczury - mówi Agata Żyśko. - Pisano na mnie donosy, napuszczano policję i straż miejską. Najbardziej bolały te, że rzekomo znęcam się nad zwierzętami.

Przed dwoma laty Agata z mamą ostatecznie wyniosły się z Chełmicy: - Nie wytrzymałyśmy psychicznie. Ktoś podchodził pod dom, groził. W końcu młodzi bandyci wdarli się do gospodarstwa i nastraszyli mamę, żeby się wynosiła. Poddałyśmy się, zapadła decyzja o przeprowadzce do Włocławka.

Dalej wypadki rozegrały się błyskawicznie. Gdy Agata przyjechała dojrzeć gospodarstwo, załamała ręce. Zastała splądrowany dom, zniszczone meble. W kolejnej turze - odłupane kafle, wykradzioną armaturę. Później znikły okna i drzwi, złodzieje powyrywali kable ze ścian. To, czego nie chcieli zabrać ze sobą, zniszczyli. Nawet kojce dla psów. W końcu ulotniła się również masywna stalowa brama, na której wcześniej ktoś wymalował żydowskie symbole.

Sołtys z Chełmicy Dużej Władysław Wiśniewski nie chce zajmować stanowiska: - To jest nie moja sprawa.

- Jako to?
- Niech pan szuka sprawców i z nimi rozmawia.
- A kto kradł?
- A skąd mam wiedzieć. Ja tylko rozwożę nakazy płatnicze raz w roku. Pani Żyśko też zawiozłem, ale nikogo nie było, więc zostawiłem w bramie.
- Ale tam już nie ma bramy.
- Już nie ma? A kiedy rozwoziłem, to jeszcze była.

Zawieszenie
Wójt gminy Fabianki Jan Krzyżanowski: - Przykra sprawa. Gospodarstwo pani Żyśko leży na skraju powiatów włocławskiego i lipnowskiego. To trudny teren. Jeśli pozostawia się gospodarstwo bez opieki, to takie są skutki. Ale bywają gorsze sytuacje.

W dwóch przypadkach policji udało się ująć sprawców dewastacji. Pierwsze postanowienie sądu dotyczy grupy młodocianych bandziorów. Wszyscy pochodzą z Chełmicy. Dowiedziono im między innymi zniszczenie betonowego ogrodzenia, zdewastowanie kominka, płyt gipsowo-kartonowych, kasetonowego sufitu, wybicie szyb i zniszczenie pościeli. Jednego ze sprawców sąd posłał do ośrodka wychowawczego, drugiemu przydzielił kuratora, trzeciego upomniał. Złodzieje rur, blachy i siatki ogrodzeniowej dostali wyroki w zawieszeniu. Właścicielce mają zapłacić 98 złotych.

Właścicielka gospodarstwa w Chełmicy chce gospodarstwa się pozbyć, myśli już tylko o wyjeździe: - Dokąd? Jak najdalej, to gospodarstwo było moim życiem, sama w domu kładłam kafle i wylewałam beton, nie mogę żyć patrząc na te gruzy. Chcę uciec tam, gdzie wszyscy będziemy bezpieczni. Ludzie i zwierzęta.

Agata nie przyjmuje już zwierząt. Zrobiła tylko jeden wyjątek. Przez dwa dni słyszała w okolicznym lesie wycie psa. W końcu nie wytrzymała. Półżywa suczka była drutem przywiązana do drzewa. Agata dała jej na imię Pinia. I obiecała sobie, że to już ostatni pies.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska