https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pinokio, wybacz chłopie

Dariusz Knapik
Czy te oczy mogą kłamać...
Grzegorz Schreiber zaklinał się przed sądem, że nie miał żadnych długów i nigdy nie uciekał nocą przed wierzycielami. Proces, który wytoczył naszej gazecie wykazał jednak, że znany w regionie polityk zwyczajnie kłamał.

- Czy mówi coś panu nazwisko Henryk Wełniak - zapytaliśmy w styczniu 2006 roku Grzegorza Schreibera, świeżo upieczonego wiceministra sportu w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Kategorycznie zaprzeczył. Przypomnieliśmy więc, że to właśnie ten człowiek dwanaście lat temu zaręczył za jego długi własnym słowem, stanowiskiem i... swoimi poborami. A potem świecił za niego oczami.

- To jakieś pomówienie, mieszanina faktów i kłamstw - zarzekał się Schreiber. Nasze dziennikarskie śledztwo wykazało jednak, że pan wiceminister daleko mijał się z prawdą.

Poseł nie zapłacił...

Jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych Henryk Wełniak, ówczesny prezes Zrzeszenia Transportu w Bydgoszczy, dałby się pokroić za Grzegorza Schreibera. Przyszły minister, jako członek Zarządu Miasta nieraz pomagał bowiem taksówkarzom. Nic dziwnego, że gdy w 1992 roku zwrócił się do ich zrzeszenia o wynajęcie lokalu, z miejsca spełniono jego prośbę.

Schreiber wtedy już poseł ZChN, otworzył w nim filię swego biura. Płacił regularnie, aż do maja 1993 roku, gdy prezydent Lech Wałęsa niespodzianie rozwiązał parlament i rozpisał nowe wybory. Poseł zwrócił się wtedy do taksówkarzy, by na jakiś czas odroczyli mu opłaty czynszowe. Pilnie potrzebuje bowiem funduszy na kampanię wyborczą. Odda wszystko co do grosza.

Członkowie zarządu ZT mieli jednak opory. Całe biuro utrzymywało się bowiem ze składek taksówkarzy, którzy rozliczali ich z każdej złotówki. Wtedy prezes Wełniak, oburzony niewdzięcznością kolegów, rzucił na szalę cały swój autorytet. Kiedy zobowiązał się przekazywać w depozyt część swoich poborów, jako zabezpieczenie poselskiego długu, wymusił wreszcie zgodę zarządu.

Schreiber sromotnie przegrał wybory. Minął miesiąc, drugi, czynsz nadal nie wpływał, a były poseł wcale się nie palił, by spłacić rosnący dług. W listopadzie 1993 roku zrzeszenie wezwało go pisemnie do uregulowania należności. Schreiber milczał, więc 3 grudnia prezes Wełniak, rad nierad, wypowiedział mu umowę, wzywając by w ciągu 10 dni uregulował dług i zdał klucze. Zagroził, że w razie zwłoki, komisyjnie zajmie lokal, a całe należące do biura ZChN wyposażenie zarekwiruje na poczet należności.

Prezes tropi dłużnika

Parę dni później, z samego rana do biura ZT przybiegł zaaferowany lokator z pierwszego pietra, którego mieszkanie sąsiadowało z biurem ZChN. Okazało się, że późnym wieczorem wywieziono z poselskiego lokalu meble i inne rzeczy. Zostawiono otwarte drzwi, zabrano nawet klucze.

Schreiber nigdy nie oddał tego długu. Było to jeszcze przed denominacją, cała kwota wynosiła blisko 15 milionów starych złotych. Koledzy śmiali się z Wełniaka w żywe oczy. Zabrali mu zastawione pobory, ok. 7,5 miliona, ale do spłaty zostało jeszcze drugie tyle. Po wielu daremnych próbach odzyskania od posła należności spisano tę sumę na straty. A kiedy w 1995 roku zbliżały się wybory, zarząd odmówił Wełniakowi rekomendacji na funkcję prezesa. Uznano bowiem, że w sprawie posła wykazał się naiwnością i brakiem gospodarności.

Przez kolejne lata Wełniak usiłował odzyskać od Schreibera swoje pieniądze. Były poseł cały czas zapewniał, że zwróci wszystko co do grosza, ale to akurat brakowało mu pieniędzy, miał inne ważne wydatki itd. A przecież w latach 1994-1995 Schreiber był wiceprezydentem Bydgoszczy i na pewno stać go było na spłatę sumy, która po denominacji wynosiła 1,4 tysiąca złotych

W 1997 roku został posłem AWS. Wełniak przyszedł wtedy do niego, ale Schreiber oświadczył mu, że otwiera właśnie biuro poselskie i ma na głowie ważniejsze problemy. Potem na widok byłego prezesa zaczął przechodzić na drugą stronę ulicy. Wreszcie Wełniak się poddał.

Taksówkarze atakują

W 2001 roku Schreiber porzucił tonący AWS i zaczął robić karierę w założonym przez braci Kaczyńskich PiS. Któregoś dnia Wełniak zobaczył jego nazwisko w gazecie. Nie wytrzymał, pobiegł do ówczesnego prezesa ZT Jana Góreckiego. W środowisku bydgoskich taksówkarzy wciąż pamiętano tę głośną historię. Przeszukano więc dawne akta, zrobiono kserokopie dokumentów obciążających byłego posła.

Prezes Górecki osobiście zatelefonował do warszawskiej centrali PiS i opowiedział o grzechach Schreibera. Poproszono o przesłanie dokumentów obiecując natychmiast zająć się tą sprawą. Do stolicy wysłano poleconym grubą przesyłkę. Potem zapadła cisza.

W następnym roku Schreiber wpisany został na czołowe miejsce listy kandydatów PiS do bydgoskiej rady miasta. Wełniak osobiście poszedł na organizowane przez PiS wyborcze spotkanie i opowiedział swoją historię. Partyjni działacze byli poruszeni, znów padły obietnice, że sprawa zostanie natychmiast zbadana. Obiecanki cacanki! Schreiberowi nie spadł włos z głowy, wkrótce bez problemów został radnym.

Przed wyborami parlamentarnymi w 2005 roku taksówkarscy działacze wznowili atak. Już wiosną wysłali komplet dokumentów do samego prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Osobiście rozmawiali też z jego zaufanym człowiekiem, przyszłym ministrem Andrzejem Lipińskim. Na wszelki wypadek wysłano na jego nazwisko drugi komplet dokumentów. Obiecał, że szef zajmie się tą sprawą.

Trzeci komplet dokumentów wręczono osobiście Lechowi Kaczyńskiemu, gdy w czerwcu 2005 roku, jako kandydat na prezydenta, odwiedził Bydgoszcz. Oświadczył, że wie już o sprawie i na pewno zostanie ona załatwiona. No i załatwiono. Schreiber znalazł się liście kandydatów PiS do Sejmu. Na trzecim miejscu! Potem wprawdzie został z niej skreślony, ale za to, że samowolnie rozpoczął kampanię wyborczą, narażając całą partię na surowe konsekwencje. Kiedy jednak powstał rząd Jarosława Kaczyńskiego, już w styczniu 2006 roku Schreiber otrzymał tekę wiceministra sportu.

"Pomorska" ujawnia...

Całą tę historię ujawniliśmy na naszych łamach, w artykule "Mój dostojny dłużnik". W następnych dniach wyszły na jaw kolejne długi wiceministra. Okazało się, że od miesięcy ściga go spółdzielnia mieszkaniowa, usiłując ściągnąć 5 tysięcy złotych. Za niespłacony czynsz. "Pomorska" ujawniła też długi, jakie zostawiło miastu Bydgoszcz Towarzystwo Szachowe "Cenrum", którego Schreiber był założycielem i prezesem. Także i w tym przypadku dłużnicy nocami ewakuowali z lokalu swój dobytek, potem zniknęli zostawiając dług, który miasto spisało potem na straty.

Pół roku później nazwisko Schreibera pojawiło się na liście kandydatów PiS do wojewódzkiego sejmiku. Kiedy więc przed wyborami, w artykule "Bohaterowie nie są zmęczeni" ujawniliśmy czytelnikom różne grzechy kandydatów na radnych, przypomnieliśmy też historię długów wiceministra Schreibera.

Z wiarygodnych źródeł w PiS wiemy, że kopie naszego artykułu dotarły do partyjnej centrali w Warszawie. Według naszych informatorów Schreiber zaklinał się, że padł ofiarą pomówień. Po kilku miesiącach skierował pozew przeciw autorowi artykułu oraz byłemu prezesowi Wełniakowi. Po trwającym ponad rok procesie Sąd Okręgowy w Bydgoszczy oddalił jego powództwo. W grudniu ub. roku Sąd Apelacyjny w Gdańsku podtrzymał to orzeczenie. W tych dniach dotarło do nas uzasadnienie wyroku.

Sąd nie uwierzył...

Przed bydgoskim sądem przewinął się korowód świadków: były radca prawny zrzeszenia, księgowe i pracownicy biura ZT, członkowie taksówkarskich władz, m.in. komisji rewizyjnej, którzy badali sprawę poselskiego długu. Na potwierdzenie zawartych w artykule faktów przedstawiono też liczne dokumenty, a wśród nich oryginał noty księgowej obciążającej Wełniaka "za dług biura ZChN". Schreiber kwestionował wiarygodność świadków i dokumentów. Jak twierdził, nigdy nie wyprowadzał się nocą, nie wynajmował też pomieszczeń od taksówkarzy. Owszem, korzystał z ich lokalu, ale nieodpłatnie, po to by... zajmować się ich problemami.

W uzasadnieniu wyroku sąd podkreślił, że odmówił wiarygodności zeznaniom powoda. Stwierdził m.in, że zeznania powołanych przez pozwanych świadków, potwierdziły zawarte w artykule fakty, a jego autor wywiązał się z wymaganego przez prawo prasowe obowiązku szczególnej staranności i rzetelności. Zdaniem sądu publikacja była też "w pełni uzasadniona z punktu widzenia interesu społecznego".

Gdański Sąd Apelacyjny potwierdził ustalenia i opinie sądu pierwszej instancji. Jak czytamy w uzasadnieniu, nie ma wątpliwości, że powód wynajmował lokal od zrzeszenia, a potem potajemnie się z niego wyprowadził, nie płacąc zadłużenia. W pełni przyznano też słuszność bydgoskiemu sądowi, że uznał za niewiarygodne zeznania powoda, zarzucono im też brak logiki. Wyrok jest prawomocny i ostateczny.

Nikt go nie ruszy

Wieści o sądowej porażce Schreibera rozeszły się już wśród działaczy bydgoskiego PiS. Jest tajemnicą poliszynela, że jego nazwisko budzi wśród nich wiele emocji. Już w 2005 roku, przed kampanią wyborczą, do krajowych władz partii trafiło pismo sygnowane przez większość kandydatów PiS z bydgoskiego okręgu. Protestowali przeciw umieszczaniu Schreibera na liście wyborczej. Ze względu na liczne haki w jego życiorysie.

Rok później pozbawiono go mandatu delegata na okręgowy zjazd partii, bo od lat... nie płacił składek. Z kolei radni PiS kilka razy próbowali przekonać regionalnych liderów, by odwołać Schreibera z funkcji wiceprzewodniczącego sejmiku. Głównie za nieróbstwo.

Schreiber ma jednak mocne plecy w centrali PiS. Wspierał go dawny kolega z ZChN, były marszałek Sejmu Marek Jurek. Największym jednak protektorem jest wpływowy prezydencki minister Michał Kamiński. Znają się jeszcze z ZChN. Kiedy w połowie lat dziewięćdziesiątych Schreiber prowadził w Bydgoszczy radio Vox, ściągnął tu Kamińskiego.

Rok temu koledzy załatwili, bezrobotnemu wówczas Schreiberowi, posadę w warszawskiej centrali PiS. Jak wieść niesie, jest doradcą samego prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Właśnie on koordynował prace nad nowym programem PiS, ogłoszonym na niedawnym kongresie.

I to jest najlepsza wizytówka tego dokumentu.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska