Już za tydzień rozpocznie kilkumiesięczną wyprawę do Czadu. Będzie to druga podróż Arka w Afryce. Przed dwoma laty podjął śmiałą próbę pokonania Czarnego Kontynentu z południa na północ. Rozpoczął na Przylądku Dobrej Nadziei w Republice Południowej Afryki, później przez Namibię, Angolę, Kongo i Republikę Środkowej Afryki dotarł do Czadu. Tam jednak - głównie ze względów politycznych (toczącą się wojna uniemożliwiła dalsze przemieszczanie się na północ) - musiał zakończyć swą podróż. Teraz chce tam wrócić.
- Afryka jest jedyna w swoim rodzaju, specyficzna - mówi Arek. - Niczego nie można planować na sto procent. Chcę dotrzeć w góry Tibesti, ale mam świadomość, że będzie to niezwykle trudne i niebezpieczne. Oficjalnie obowiązuje zakaz wstępu - mieszkające tam plemię Teda Tubou samo ustala swoje prawa i nie uznaje zwierzchności żadnych władz. Jeszcze przed dwudziestu laty - akceptowało niezbyt częste wizyty turystów, od wielu jednak lat nie dotarł do nich żaden biały - przynajmniej ja nie znalazłem żadnej informacji na ten temat.
W ogóle znalezienie wiadomości o jakichkolwiek szczegółach podróżowania w tym rejonie Czadu graniczy z cudem. Arek wielokrotnie "przeczesywał" Internet, odwiedzał biblioteki - znalazł w niewiele.
Nomadzi z poważaniem

- Ale już to, czego się dowiedziałem, wystarczająco rozpala wyobraźnię. Naród Tubou to jedno z najbardziej wojowniczych plemion saharyjskiej Afryki. To muzułmanie, ale w tej społeczności obowiązuje system kastowy. Największym poważaniem cieszą się nomadzi, najmniejszym - osiadli rolnicy. Przez wieki członkowie plemienia kontrolowali kupieckie karawany przechodzące przez ich terytorium. Niepokornych i uchylających się od płacenia haraczu mordowano, sprzedawano ich też jako niewolników. Zresztą niewolnictwo - oczywiście nieoficjalne - wciąż tu funkcjonuje. Tubou nie ma też najlepszych stosunków z sąsiadami - krwawe wojny toczą się tu nieustannie. Wrogiem numer jeden jest jednak rząd w stolicy Czadu - Ndjamenie, który wysyłając wielokrotnie wojsko - próbował przywrócić kontrolę nad tym terem. Jak dotąd - bezskutecznie. Jest jednak i inny wizerunek plemienia. Rządzą w nim... kobiety. One też wykonują wszystkie najcięższe prace - tradycyjnie przypisywane gdzie indziej mężczyznom - trudnią się kowalstwem, budują domy. Mężczyźni z kolei tkają, szyją i... zasłaniają swe twarze. Zgodnie jednak z regułami Islamu mogą mieć kilka żon - muszą tylko pamiętać, by nie mieszkały w tej samej wsi... Kobiety mają bowiem niezwykle wojownicze nastawienie do konkurentek.
Oficjalnie - nad jezioro

Zakaz wjazdu na terytorium Tibesti sprawił, że Arek jedzie do Czadu "w celach turystycznych", głównym punktem zwiedzania kraju będzie zaś jezioro Czad. Musiał też załatwić fikcyjne rezerwacje z wysokiej klasy hoteli - wszystko po to, by uwiarygodnić "spokojny" celu podróży. - Gdybym we wniosku wizowym wpisał co innego - nie miałbym szans na otrzymanie zgody na wjazd do Ndjameny, a co dopiero mówić o innych częściach kraju. Również na miejscu będę musiał dużo kombinować. Wiza turystyczna umożliwia miesięczny pobyt w Czadzie, ja mam zamiar spędzić tu znacznie więcej czasu. Myślę, że uda się to jednak załatwić - w Afryce łapówka potrafi zdziałać cuda - a biorą wszyscy. I wcale nie muszą być to duże kwoty. Grunt to znaleźć odpowiednie dojście...
Białe bogactwo

Arek dopina jeszcze ostatnie szczegóły wyprawy - rozmawia między innymi ze sponsorami, którzy sfinansują jego wyjazd. - Najdroższy jest oczywiście bilet lotniczy - kosztuje ponad 5 tysięcy złotych. Mogłem lecieć tańszą linią Air Afrique, ale pamiętając sceny z przelotu z Ndjameny do Paryża, sprzed dwóch lat - nie chcę niepotrzebnie ryzykować. Gdyby na lotnisku w stolicy Czadu nie było potężnych krat ograniczających dostęp do samolotu - wsiadłoby do niego dziesięć razy więcej ludzi niż jest miejsc.
Sporą część budżetu podróżnika pochłonie też sprzęt fotograficzny oraz telefon satelitarny umożliwiający łączność z krajem - szczegóły z przebiegu wyprawy będzie można usłyszeć w jednej z rozgłośni radiowych, na podstawie relacji - aktualizowana będzie też strona internetowa Arka Milcarza - www.sendivius.pl
- Do kieszeni biorę nie więcej niż 400-500 dolarów. W Afryce nie ma znaczenia, czy dysponuje się taką kwotą, czy dziesięciokrotnie większą - i tak wyda się wszystko. Mniejsze pieniądze to konieczność nieustannej improwizacji, ale również większa motywacja do załatwiania spraw i pokonywania biurokratycznych przeszkód. Równie skromnie będzie wyglądać zawartość mojego plecaka: para spodni, dwie koszulki, trzy pary majtek i skarpetek, ciepła bluza, śpiwór i lekarstwa. Aparat fotograficzny chcę mieć dobrej klasy, ale niezbyt dużych rozmiarów - tak by nie rzucał się w oczy. Paradowanie z dużym obiektywem to w Czadzie samobójstwo - już po chwili miałbym na karku policję, która zatrzymałaby mnie pod zarzutem szpiegostwa. Już przeżyłem podobną sytuację i nie chciałbym trafić drugi raz do miejscowego aresztu... Mam świadomość, że w tej części Afryki biały jest synonimem bogactwa, po raz kolejny więc będę musiał udowadniać, że nie jestem chodzącą skarbonką i mam niewiele więcej pieniędzy od miejscowych.
Ze stolicy w nieznane
Arek Milcarz w Ndjamenie wyląduje 16 lutego. Przez pierwsze dni będzie się starał o przedłużenie wizy i będzie też szukał możliwości przedostania się w góry. Regularnej komunikacji nie ma, można jednak liczyć na życzliwość (oczywiście popartą zwitkiem dolarów) kierowców ciężarówek. - Wierzę, że uda mi się dotrzeć w masyw Tibesti, zyskać zaufanie członków plemienia Tubou i przez kilka tygodni obserwować ich codzienne życie. Mam też nadzieję, że całkowite zaćmienie słońca pozwoli mi odkryć niepoznany do końca świat wierzeń saharyjskich nomadów.
Podróż jest organizowana pod patronatem prasowym Gazety Pomorskiej. Sponsorami wyprawy są: Allianz, Olimpia S.A., Plus GSM