Emocji nie brakowało od początku wyprawy. - Do Czadu leciałem z Brukseli przez Trypolis. Tyle, że nad tamtejszym lotniskiem szalała taka burza piaskowa, że samolot dopiero za którymś z kolejnych podejść odnalazł właściwą drogę do lądowania. Jeszcze ciekawszy był przelot z Trypolisu do N'Djameny. Luki samolotu były tak wyładowane bagażem, że pilot zażądał, by wszyscy pasażerowie przenieśli się na tył samolotu - inaczej nie podniósłby dzioba przy starcie... Dolecieliśmy jednak szczęśliwie...
Podrobiona wiza?
Jako biały, Arek wywołał na lotnisku w N'Djamenie zrozumiałe zainteresowanie miejscowych władz imigracyjnych. Jeszcze bardziej urzędników zastanowiła "wbita" do paszportu wiza. - Urzędnik w konsulacie Czadu w Paryżu pomylił datę. Zamiast roku 2006 wpisał 2005, później zaś próbował błąd naprawić. Jako że wizy wypisywane są długopisem skreślenia wyglądały dość podejrzanie. Długo musiałem tłumaczyć, że nie jest ona podrobiona. W końcu wpuścili mnie. Zaraz potem pojechałem do znajomych, których poznałem podczas poprzedniej wyprawy. Przyjęli mnie bardzo serdecznie - u nich teraz mieszkam, śpię i codziennie wysłuchuję "dobrych rad". Najlepiej, żeby oczywiście w góry Tibesti nie jechać. Jeśli jednak muszę - "znajomi znajomych" mogą popytać o transport, o szczegóły podróżowania w tym regionie. Na razie wiem, że najprościej - choć wcale nie znaczy, że łatwo - można dojechać tam ciężarówką. Tysiąckilometrową trasę pokonuje ona przez około dwóch tygodni. Znacznie szybciej, bo w zaledwie 3-4 dni dojechałbym jeepem. Kosztuje to jednak fortunę... Szukamy więc dalej.
W przededniu puczu
Sam transport to jednak nie wszystko. Podróżnik musi przedłużyć swą wizę. Ma standardową, turystyczną, umożliwiającą 30-dniowe zwiedzanie stolicy i okolic - na przykład jeziora Czad. - Chcę tu spędzić około 3 miesięcy. Celem jest dotarcie do wiosek plemienia Tubou i przeżycie z nimi całkowitego zaćmienia Słońca. Jeszcze nie wiem, jak rozegrać tę sprawę. Wiadomo, że jakieś zezwolenie na przejazd do Tibesti będzie niezbędne. Wojskowe i policyjne posterunki - z zasiekami, szlabanami można spotkać na większości dróg Czadu i to co 20-30 kilometrów. Trudno będzie je ominąć.
To nagromadzenie sił rządowych nie jest przypadkowe. Coraz głośniej mówi się o planowanym puczu i pozbawieniu władzy rządzącego tu od 15 lat prezydenta - generała Idriss Deby.
- Wojsko sprawdza kto, gdzie i po co jedzie, czy przypadkiem nie przewozi ze sobą broni. I oczywiście, gdzie tylko może pobiera haracze. Dla miejscowych to codzienność. Pierwszy raz posterunek przekroczyłem w minioną niedzielę. Wraz ze znajomym księdzem pojechałem na mszę w busz, do miejscowości Dipupe. Jako że ksiądz jest osobą powszechnie znaną - i mnie dano spokój. Miałem jednak przedsmak tego, co czeka mnie podczas dalszej podróży.
Nic się nie zmieniło...
Sama N'Djamena niewiele zmieniła się od ostatniej wizyty Arka, czyli przez dwa lata. Jeśli są zmiany, to jedynie na gorsze. Coś się zawali - nikt już nie myśli o odbudowywaniu czy choćby sprzątnięciu gruzów. Tak jak niedawno stolicę trapią też olbrzymie trudności z energią elektryczną. - Prąd co prawda jest, ale zazwyczaj pojawia się około 1-2 w nocy i jest dostępny do 6 rano. Tam gdzie mieszkam zresztą jego brak nie przeszkadza aż tak bardzo. Bardziej martwi mnie to, że już na samym początku podróży wyzbyłem się niemal całej przywiezionej z Polski żywności. Tu jednak bez prezentu ani rusz, a po poprzedniej wizycie - okazuje się - mam naprawdę wielu znajomych. Nie wypada powiedzieć, że przyjechałem, ale nic ze sobą nie mam. Obraziliby się, a kto wie, czy nie przyjdzie mi jeszcze skorzystać z ich pomocy? I tak cieszę się, że udało mi się ocalić pieniądze, zresztą niewielkie. W każdym razie teraz przede mną najważniejsze chwile w stolicy - walka o przedłużenie wizy i zezwolenie na przejazd do Tibesti. Jeśli uda się to załatwić - o resztę będę już spokojny!