Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po 1990 pozostawało już tylko robić dobrą gazetę.

Rozmawiała Hanka Sowińska
Rozmowa z Maciejem Kamińskim, redaktorem naczelnym Gazety Pomorskiej w latach 1991-2001

- Przyszedłeś do Gazety w 1966 i zostałeś przez ponad 40 lat. Rzadka wierność, szczególnie w dzisiejszych czasach.

- Jeszcze na studiach współpracowałem z Ilustrowanym Kurierem Polskim, w jego toruńskim oddziale, którym kierował Józio Ryczkowski. Zawodową karierę rozpocząłem natomiast w Gazecie Toruńskiej. Wziął mnie na staż Heniu Jankowski, późniejszy szef "Nowości".

- Jednak porzuciłeś Toruń dla Bydgoszczy.
- Ano tak, sprawy mieszkaniowe...

- Dziennikarstwo to był twój wymarzony zawód?
- Chciałem być marynarzem. Na przeszkodzie stanęła matematyka - kiepski byłem z tego przedmiotu. Na UMK proponowano mi asystenturę na prawie, ale jakoś mnie to nie pociągało. Może źle zrobiłem, mając na względzie komercję (śmiech). Wtedy na wydziale prawa była świetna ekipa - prof. Hejnosz z wileńskim rodowodem, prof. Zaorski, późniejszy rektor Uniwersytetu Gdańskiego, u którego robiłem magisterium, i który wówczas kierował wydziałem prawa międzynarodowego. Asystentem na tym wydziale był późniejszy dyrektor Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych prof. Symonides.

- Pamiętasz swoje pierwsze teksty?
- Byłem reporterem w dziale miejskim, potem w społeczno-partyjnym. Uznano w redakcji, że skoro skończyłem prawo to na prawie się znam, więc przydzielono mi "działkę" sądowniczo-prokuratorską. Każdy dziennikarz miał wtedy swój rewir do tak zwanej obsługi. Jako najmłodszego "rzucono" mnie na krańce województwa - Brodnica, Grudziądz, Rypin, Lipno. Dziś mile to wspominam i ludzi, z którymi się spotkałem.

- Telepałeś się autobusami?
- Czasami jeździłem służbowym autem. Kiedy jechałem na swój ślub do Kielc, naczelny też dał mi redakcyjną wołgę: - Nie będzie redaktor poważnej gazety, który żeni się z kielczanką byle czym jeździł - powiedział.

- Fajny szef... Jak wspominasz czas kierowania bydgoskim działem miejskim. Mógł dostać etat ktoś, kto nie znał miasta?
- Skądże. Mnie do pracy przyjmował Janusz Garlicki. Pogratulował dyplomu magistra, po czym powiedział, że mogę go sobie w ramki oprawić. - A teraz proszę iść "na miasto" - usłyszałem. Papierek wyższej uczelni nie był warunkiem sine qua non, aby zaczynać pracę w zawodzie dziennikarza. Umiejętność słuchania, oglądania rzeczywistości i zadawania sensownych pytań były najważniejsze. Tak jak umiejętność przeproszenia, gdy się dało plamę. To był czas, w którym każdy adept miał swojego mistrza. Moim na starcie był wspomniany już redaktor Jankowski, świetny dziennikarz i organizator. Potem Tadzio Władyko i Wacek Wytyk.

- Bycie kierownikiem działu miejskiego partyjnej gazety - w końcówce lat 70. i przez całą następną dekadę - to nie był łatwy "odcinek".
- Z partią za dużo nie mieliśmy do czynienia. Wówczas wprowadziliśmy wiele nowych form kontaktów z Czytelnikami - były dyżury reporterskie na osiedlach, dyżury interwencyjne. W tamtych czasach nie wszystko było złe. Na przykład istniał obowiązek odpowiadania na krytykę prasową. Jak się np. przylało drogowcom, to musieli odpowiedzieć w ciągu miesiąca.

- Przyszedł sierpień 1980 r. Po strajkach niektórzy dziennikarze znaleźli się na indeksie nowego związku.
- Pamiętam, ich nazwiska były wywieszone w siedzibie MKZ na Dworcowej, ale działacze "Solidarności" wielu dziennikarzom ufali. MKZ zapraszał nas na różne spotkania. Doskonale też pamiętam nie tylko dramatyczne w swym przebiegu wydarzenia marcowe, spotkanie Komisji Krajowej "S" w Domu Kultury ZNTK, ale także zjazd "Solidarności" i bunt w areszcie śledczym na Wałach Jagiellońskich, w uśmierzeniu którego niebagatelną rolę odegrał Krzysztof Gotowski, jeden z liderów bydgoskiej "S". Byłem tam wówczas.

- Tomasz Kozłowski, autor wydanej kilka lat temu przez IPN książce pt. "Bunt w bydgoskim areszcie śledczym w 1981 roku" wymienia Twoje nazwisko i powołuje się na Twój artykuł.
- Dostałem polecenie od Czesia Sobeckiego, wówczas szefa działu depeszowego, abym na sygnale jechał na Wały, bo więźniowie wszczęli bunt. Byłem wściekły, bo z synkiem mieliśmy wielką ochotę oglądać western w telewizji. Co miałem robić, wsiadłem w swojego zaporożca i pojechałem. A tam dziki tłum. Strach było stać. Wraz z Jurkiem Drozdowskim z IKP-a musieliśmy jednak zasięgnąć języka u prokuratora - co się stało, ilu więźniów uciekło, itp. Znaleźliśmy go zamkniętego w jakimś kantorku, przerażonego.

- Kto to był?
- Pamiętam, ale pozwolę sobie jego nazwiska nie wymienić. Tenże pan prokurator mówi do mnie: - Panie redaktorze, może pan by do tego tłumu przemówił. Powiedziałem, że tu trzeba człowieka z autorytetem. Janka Rulewskiego nie było w Bydgoszczy, bo w tym czasie odbywał się zjazd "Solidarności" w Gdańsku. Wpadłem na pomysł, że trzeba poprosić Krzysia Gotowskiego. Pojechałem do niego do domu, a Krzysztof akurat robił za malarza. Żona nie była zadowolona, czemu dała werbalny wyraz. Ale Krzysztof pojechał i bunt udało się stłumić.

- Rozmawiamy 13 grudnia. Jakie wspomnienia z tego i następnych dni zostały w Twojej pamięci?
- Gazeta była robiona z nasłuchu, bo dalekopisy nie działały. Oprócz dyżurów w drukarni mieliśmy też dyżury w redakcji. Pewnego razu wpada portier do pokoju i mówi: - Panie redaktorze, jakieś wojsko do pana przyszło? Zrozumiałem "po pana". Otworzyłem szufladę, w której miałem solidarnościowe opaski (dziennikarze dostawali je, gdy byli wpuszczani na strajki) i zacząłem je głębiej upychać. Zaraz pomyślałem, że to nie ma sensu

- bo jak zrobią rewizję to i tak wszystko z biurek wywalą!
- Weszło kilku żołnierzy a jeden z nich mówi: - My tu z gwiazdką dla biednych dzieci. Z nerwów chyba sobie wtedy zakląłem. Okazało się, że zebrali w wojsku pieniądze i upominki, i chcieli, by redakcja przekazała je dzieciakom.

- Pamiętasz konferencje prasowe u prezesa Piszczka, szefa BSS "Społem". W latach 80. był chyba trzecią najważniejszą osobą w mieście. Wtedy prawie wszystko kupowaliśmy na kartki.
- Chyba też chodziłem

- Cenzura mocno dawała się we znaki?
- Czasami cenzorzy wygłupiali się, ale niekiedy ratowali nas przed kompromitacją, bo poszły teksty z błędami.
- Największa zapamiętana wpadka redaktorska?

- Przy kolejnej rocznicy zwycięstwa na Niemcami w zakładach mięsnych odbył się wiec załogi. Następnego dnia w gazecie poszła informacja pt. Chwała poległym w walce o faszyzm, zamiast z faszyzmem. Wiesz, co się działo?
- Domyślam się: trzęsienie ziemi. Na szczęście przyszedł styczeń 1990 roku. PZPR przestała istnieć. Spadł z gazety polityczny garb. Z jednej strony radość, z drugiej pytanie, co dalej?
- Obawa o przyszłość. W Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej powołano komisję likwidacyjną, a nam postawiono warunek - albo otworzycie spółdzielnię, albo wynocha. Utworzyliśmy Spółdzielnię Dziennikarzy i Wydawców, powołaliśmy Radę Nadzorczą. Wybrano mnie na jej szefa, ale zrezygnowałem, gdy zostałem naczelnym. Dla mnie to była wielka satysfakcja, bo to nie było z nadania, tylko tak ludzie z redakcji chcieli.

- Czasy były ciężkie, ale gazeta sobie radziła.
- I to całkiem nieźle.Gazeta z takim czytelnictwem była łakomym kąskiem i różne tzw. siły próbowały nas przejąć. Ale obroniliśmy siebie i naszą świetną pozycję na czytelniczym rynku. Dzienna sprzedaż wynosiła ponad 200 tysięcy egzemplarzy, wydanie piątkowe rozchodziło się w 400 tysięcznym nakładzie. Byliśmy w czołówce najlepiej sprzedających się gazet w kraju. Mieliśmy bogatą ofertę dla Czytelników - były świetne działy - ekonomiczny i rolny, codziennie dawaliśmy bogaty serwis krajowy i lokalny, publikowaliśmy znakomite reportaże. Gazeta dobrze służyła Czytelnikom, a władza się z nami liczyła.

- Po 1990 naczelnemu pozostawało już tylko robić dobrą gazetę.
- W tym czasie dokonała się w redakcji wymiana pokoleniowa. To była świetna redakcja i znakomity zespół. Robiliśmy naprawdę dobrą gazetę. I za to chciałbym wszystkim moim koleżankom i kolegom, i naszym mistrzom również serdecznie i głęboko podziękować.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska