Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po wielkiej tragedii w Katowicach - trzeba żyć dalej

Roman laudański [email protected]
Jarosław Pruss
Żyjąc przy boku hodowcy gołębi nie można było od nich uciec. Rozpoznawały ptaki. Wiedziały, czym je karmić i w jakim okresie. Teraz odwiedzają groby mężów, ale życie toczy się dalej.

Aneta, wdowa po Piotrze, hodowcy gołębi spod Brodnicy, przez długi czas siedziała o 17.15 przy zapalonej świeczce. O tej godzinie sześć lat temu runął dach hali w Katowicach. Dziś ma nową rodzinę i małe dziecko.

Marzena z Czerska poznała hodowcę z Kanady. Przyjechał z pomocą od kanadyjskich kolegów. Poznali się. Wyjechali z kraju razem.

Sześć lat to kawał czasu.

***

- Zawsze żyliśmy we dwoje, nagle zostałam sama. Pierwszy rok po katastrofie był ciężki - przyznaje Danuta Łagódka z Laskowic, wdowa po hodowcy gołębi Czesławie, który sześć lat temu zginął w katastrofie hali w Katowicach.

Gołębi już nie lotuje. - To piękna pasja, ale droga - mówi. Trzeba gołąbki zaszczepić, dać im lepszą karmę, witaminy. Zupełnie jak z człowiekiem.

Przeczytaj także: Katastrofa kolejowa. 84 poszkodowanych

Ale czterdzieści gołębi jeszcze sobie zostawiła. To już nie to, co hodował Czesław, który w gołębniku trzymał 300 ptaków.

Po śmierci męża wszystko spadło na jej głowę, ale radziła sobie. Zepsuło się gniazdko - naprawiła. Węgiel do piwnicy - zrzuciła, tylko do rąbania drewna najmuje.

Ciężko jest.

Kiedy idzie na cmentarz mówi Cześkowi: - Po co żeś tak wcześnie odszedł? Nie mam nawet teraz do kogo ust otworzyć.

Oparcie ma w siostrach. - Kiedy człowiek się porządnie wygada, to czuje się lepiej niż po spotkaniu z psychologiem.

Wdowy mówią, że na początku jeszcze wszyscy się nimi interesowali, ale w kolejnych latach doszło do następnych katastrof.

One poszły w zapomnienie.

Danuta powtarza sobie: trudno. Nie powinno tak się stać, ale się stało. Człowiek musi żyć dalej.

***

Po śmierci męża został samochód. Danuta zrobiła prawo jazdy, chociaż wcześniej nigdy o tym nie myślała. Zawsze prowadził Czesiek. Zdała za pierwszym razem.

Bywało, że się ktoś nią interesował, ale uśmiecha się, że ten nowy musiałby być lepszy od Czesia. W końcu przeżyli razem 34 lata.

Na kurs prawa jazdy miała iść razem z nią Małgorzatą Stoltmann, wdową po Mariuszu. - Nie zdecydowałam się - mówi Małgorzata.

Gołębie były zawsze w jej życiu. Pasja męża jej nie przeszkadzała. Z czasem i ją zaciekawiła.

***

Małgorzata buntowała się po śmierci męża. - Przecież wszyscy razem stali, a zginęli tylko Czesiu i Mariusz. Mówi: - Może czas leczy rany, ale nie do końca. Będzie bolało zawsze.

- Może z czasem już nie będziemy tego tak okazywały? - zastanawia się Danuta.

Pojechała z Wiesią, siostrą Mariusza do Katowic na odsłonięcie tablicy pamiątkowej przy miejscu katastrofy. Chodziły po nieistniejącej hali. Wiesia, która przeżyła - pokazywała, gdzie byli hodowcy z Laskowic. Ona stała z jednej strony stoiska. Zobaczyła tylko, że Mariusz podniósł głowę i powiedział: sufit się wali. I już było po wszystkim.

Przeczytaj także: Wypadek awionetki pod Katowicami; cztery osoby nie żyją

Wtedy, sześć lat temu, Małgosia chciała jechać z Mariuszem. Zastanawia się, może zdążyłaby podąć mu rękę? A może - gdyby pojechała, to ona zginęłaby pod ruinami hali? Może zginęliby razem?

W siemianowickim prosektorium w oczach męża zobaczyła zmarznięte łzy. Rękę miał tak wygiętą, jakby chciał się obronić przed tym żelastwem, które na nich spadło. Nogi pomiażdżone, uraz klatki piersiowej. Belki leciały na ich mężów.

Tamta zima była mroźna. - Byli zmarznięci jak posągi - cichutko mówi Danuta.

- W Laskowicach było bardzo dużo hodowców gołębi, kolejni umierają i wszyscy spotykają się na jednym cmentarzu. - opowiadają wdowy. Wyliczają: - Mariusza nie ma, Czesia... Tydzień przed katastrofą zmarł Bogdan. Jeszcze prosił Mariusza, żeby ten po powrocie wszystko mu opowiedział o katowickiej wystawie.

Ryszard przeżył katastrofę. Wtedy uciekł śmierci spod kosy, dwa lata temu zmarł.

Pierwszego pochowali Bogdana, później ich chłopaków i następnych. Nad grobami już sześciu hodowców przelatują gołębie. Danuta mówi, że duża część rodziny jest już po drugiej stronie. - Trzymajcie się - szepcze do nich.

***

Pomagała gmina, Caritas, psycholog, zakład męża. Mariusz pracował w "Prosiaczku". Po jego śmierci zaproponowali jej pracę w zakładzie.

***

Małgorzata z Mariuszem byli razem 13 lat. Mieszkali w Krąplewicach. Samotny dom w polach. A po śmierci męża ona sama w pustym domu.

Przyznaje, że nie radziła sobie, kiedy w domu coś się psuło. Danka sama chwytała za narzędzia, a ona za każdym razem prosiła o pomoc. Po koleżeńsku zaglądał do niej Zygmunt, też hodowca gołębi, obecny partner Małgosi. W czasie katastrofy stał razem z innymi w hali. Przeżył.

- Podczas zabaw gołębiarskich Mariusz czasem żartował, że jak go zabraknie, to Zygmunt ma się mną zaopiekować... Był kawalerem, nie rozbiłam żadnego związku - mówi Małgorzata. - Chciałam być twarda, żyć samotnie, ale to jest bardzo trudne. Nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Nie było do kogo otworzyć ust.

Mają dwie małe córki. Żywe srebro. Podobne jak dwie krople wody, choć nie bliźniaczki.

***

Przed sądem w Katowicach do dziś toczą się sprawy o odszkodowanie. Z własnych pieniędzy płacą za adwokatów i toczące się postępowania. A przecież to one są poszkodowane. Im należy się pomoc.

Podobno na Śląsku rodzinom hodowców wypłacane były jakieś odszkodowania. Jakie? - Nie wiedzą.
W Smoleńsku zginęło 96 osób, w Katowicach 65. W katastrofie wojskowej CAS-y 20. Rodziny ofiar smoleńskich dostały już odszkodowanie. Rodziny tych, którzy zginęli w wypadku samolotu CASA, poszły na ugodę. Wdowy po hodowcach gołębi pytają, czy im się nie należy tyle samo? I to bez specjalnego proszenia. Boli je, że jedni dostali, a je ciągle zbywają.

Zastanawiają się, czy to państwo tak boi się ich - wdów, że postanowiło o nich zapomnieć? Udawać, że nic się nie stało? A sprawy ciągną się tak długo tylko po to, żeby się przedawniły? Przecież skarb państwa był współwłaścicielem ziemi, na której stała hala. Czy nie powinien poczuwać się do odpowiedzialności?

***

Mówią, że krzywdę zrobiły im media. Wyliczały, ile milionów zostanie rozdzielonych na poszkodowanych. Ile z esemesów, ile ze zbiórek. Jak wytłumaczyć, że miały z tego grosze? A ludzie mówią o nich "bogate wdowy".

Wdowy tak, ale czy bogate? Ubezpieczyciel wypłacił 34 tys. zł. Później skapywało po kilka tysięcy. To gdzie te miliony? Nie spotykają się w rocznicę katastrofy pod symbolicznym pomnikiem w Katowicach, bo przecież każda ma swojego męża na innym cmentarzu. Musi być ze swoim.

***

- Może i czas leczy rany, ale nigdy ich nie zaleczy - mówi Aneta Słomińska, wdowa po Piotrze.
Aneta mieszkała z córką Kingą i teściami w Pasiekach - niewielkiej wsi pod Brodnicą. Sześć lat temu najpierw zginął mąż, a później, w tym samym roku - zmarł teść.

Po kilku latach Aneta otworzyła w życiu następny rozdział - ma nową rodzinę. Półroczny Wiktor śpi w sąsiednim pokoju. Za oknami domu, który zbudował dla nich toruński Caritas, początek zimy.

***

Tragedia połączyła Anetę Słomińską i Beatę Sękowską, wdowę po Wojciechu. Przyjaźnią się, odwiedzają. Beata została matką chrzestną małego Wiktora.

- Trudno mi emocjonalnie wracać do pierwszego roku po śmierci męża - mówi Beata Sękowska. - Może i dobrze, że nie pamiętam już tego bólu? W pamięci zostają dobre chwile.

Mieszkała z córką i rodzicami we wsi Gołkowo. Trochę ziemi wydzierżawili, część doglądała Beata. Jak było trzeba - sama ruszała traktorem w pole.

Dziś mieszka z córką w nowym domu, zbudowanym przez toruński Caritas pod Brodnicą. - Mąż pracował w brodnickim "Polmo", przez większość czasu nie było go w domu - opowiada Beata. - Kiedy wracał, robiliśmy coś razem lub zajmował się gołębiami. Po katastrofie, kiedy go zabrakło, po prostu więcej rzeczy spadło na mnie.

***

- O naszych mężach najbardziej pamiętają koledzy - hodowcy - mówią wdowy. - Pomagali. Zbierali pieniądze. Licytowali gołębie. Nawet teraz przekazują pieniądze na kwiaty w kolejną rocznicę katastrofy.

***

Mówi się: - Może tak miało być? Co komu pisane? Czas leczy rany. Co ma być, to będzie, ale dlaczego oni?
Aneta: - Dlaczego ja mam cierpieć, a nie kto inny? Mieliśmy jeszcze dużo planów, tyle mogliśmy zrobić, przeżyć.

Zgromadzili materiały na budowę domu. Z działką był problem. Po śmierci Piotra musiała kupić działkę, na której Caritas postawił jej dom. Tak samo Beata: - Ksiądz Adamowicz z toruńskiego Caritasu przyjechał do nas, porozmawiał. Mówił, że mamy dzieci, trzeba zabezpieczyć im przyszłość, a dom będzie dobrym pomysłem.

Zaczęły szukać działek z pozwoleniem na budowę. Znalazły, kupiły. Dziś mieszkają w nowych domach.
Aneta: - Taka propozycja była dla mnie szokiem. Przez lata mieszkaliśmy w jednym pokoiku. Zawsze chcieliśmy się budować, ale nic z tego nie wyszło. Dla wielu ludzi dom to marzenie.

***

- Po śmierci Piotra myślałam, że już na zawsze zostanę sama z córką - opowiada Aneta. - Byliśmy małżeństwem cztery lata i jeden miesiąc.

W grudniu, przed katastrofą, był u nich ksiądz po kolędzie. Już zamówił dla nich mszę świętą na piątą rocznicę ślubu. Aneta powiedziała: - Proboszczu, to przecież jeszcze cały rok! Różnie może być.
Po katastrofie odprawił ją już w innej intencji.

***

Ludzie mówią, że każdemu coś jest pisane, ale co by się stało, gdyby sześć lat temu oni nie pojechali na wystawę do Katowic? Trudno odpowiedzieć.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska