Wiktor Orban wymyślił tanie paliwo dla swoich obywateli kosztem mieszkańców innych krajów. Węgrzy płacą najmniej w całej Europie, to jest 480 forintów za litr benzyny i ropy (5,76 zł). Szkoda tylko, że wjeżdżając na stację benzynową kierowca z zagranicy, jak m.in. z Polski, nie widzi na wyświetlaczu ceny dla siebie, tylko tę węgierską.
Oczywiście, wydaje się podejrzanie niska, ale innej nie zobaczy, no... chyba że dopiero na koncie, skąd na pewno znikną dużo większe forinty. Istnieje komercyjny cennik dla cudzoziemców, ale szczegóły owiane są tajemnicą i znają je tylko pracownicy stacji.
Ponoć jesteśmy europejską wspólnotą. Trudno się więc dziwić, że Komisja Europejska wzywa Orbana, żeby Węgry przestały stosować "dyskryminacyjne" ceny, o których decyduje rejestracja samochodu.
Jak nic to węgierski "januszowy myk".
Przypominają się stare czasy. Jadąc np. na kemping za granicę do któregoś z państw bloku socjalistycznego też płaciło się więcej za rozłożenie namiotu niż mieszkańcy tego kraju. Niektórzy, widać, wciąż tęsknią za socjalizmem.
Jednak dziś to pokazuje kompletny brak szacunku dla turystów z zagranicy, którzy na Węgrzech przecież nie są za darmo, bo muszą coś zjeść, gdzieś się wyspać, coś zwiedzić.
Wiktor Orban ma dwa miesiące, żeby wybrnąć z tej sytuacji. Jednak to cały okres wakacji i wiele osób jeszcze uda się Węgrom nabić w butelkę.
