Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polonia ma swoje żużlowe przedszkole

(maz)
Wiktor i inni zawodnicy ze szkółki, trenują na minitorze przy Sportowej
Wiktor i inni zawodnicy ze szkółki, trenują na minitorze przy Sportowej Fot. Andrzej Muszyński
Ma zaledwie 9 lat, ale pasję do jazdy na motocyklu ogromną. Tak jak wielu innych chłopców marzy, by w przyszłości zostać świetnym żużlowcem. Wiktor Przyjemski to najmłodszy ze szkółkowiczów Polonii.

Jego idolem jest Szymon Woźniak, zawodnik, który sam zaczynał na miniżużlu, a teraz może pochwalić się tytułem najlepszego juniora w Polsce i zainteresowaniem wielu klubów.

Zaczęło się od roweru

Wiktor Przyjemski jest dopiero na początku tej drogi. Jeszcze nie wiadomo, czy wyrośnie z niego żużlowiec, czy będzie osiągał sukcesy. - Pasji do jazdy mu nie brakuje, podobnie jak zaangażowania - zapewnia jego tata Dariusz.

A zaczęło się od... jazdy na rowerze. - Sąsiad, który jest wielkim pasjonatem żużla, widział jak Wiktor radzi sobie na dwóch kółkach i powiedział, że może warto zapisać go do żużlowej szkółki. W zeszłym roku trafiliśmy do Jacka Woźniaka, trenera w bydgoskiej Polonii - wspomina Dariusz Przyjemski. - Znajomy mechanik przygotował Wiktorowi motocykl i zaczęły się starty.

Obawy? Było ich mnóstwo, bo żużel to przecież niebezpieczny sport. - Najpierw zdecydowała się żona, a ja miałem dużo wątpliwości. Co prawda Wiktor dopiero zaczyna i to od popularnych pięćdziesiątek, a więc motocykli znacznie mniejszych i o mniejszej mocy, ale o wypadek nie trudno. Z drugiej strony, starszy syn złamał ręce jeżdżąc na rowerze, więc reguły nie ma - dodaje ojciec zawodnika.

Na początku była zabawa

Póki co, motocykl jest więc mały (najmłodsi miniżużlowcy ścigają się na motorkach z silnikami o pojemności 50 centymetrów sześciennych), prędkość niewielka, trochę tak jak szybsza jazda na rowerze, ale zaangażowanie rośnie.

- Najpierw traktowaliśmy to jako zabawę, ale wciągnęło nas wszystkich - mówi Przyjemski. - W rywalizacji o Puchar Przewodniczącego Głównej Komisji Sportu Żużlowego opuściliśmy trzy rundy, a na koniec okazało się, że do trzeciego miejsca w końcowej klasyfikacji zabrakło tylko jedenaście punktów. Trochę byliśmy źli, bo wiadomo, że zaczyna się od zabawy, a potem adrenalina rośnie. A jak pojawia się szansa na pierwsze trofeum, to oczekiwania i apetyty też robią większe.

Czwarte miejsce w debiutanckim sezonie można jednak uznać za dobry początek. - Na razie podchodzimy do tego spokojnie, nie podpalamy się - zapewnia ojciec zawodnika. - Takich dzieci jak Wiktor były już pewnie setki, a znaczna większość z nich nie ma już nic wspólnego z żużlem. Nie wiemy jeszcze, czy w ogóle dotrwamy do dorosłego żużla, a nawet do startów na minizużlu na motocyklach o pojemności 80 i 125 cc. Na razie tylko próbujemy.

Trzeba czasu i pieniędzy

W starty Wiktora zaangażowana jest jednak cała rodzina.
- Najtrudniej jest z czasem. Trzeba zająć się wszystkim, przygotowaniem motocykla, zawiezieniem go do mechanika, przygotowaniem do zawodów - wylicza Dariusz Przyjemski. - Do tego wyjazdy na turnieje, często dwudniowe. Wstaje się często o świcie, by dojechać na przykład na zawody do Częstochowy. Turnieje miniżużlowe rozgrywane są najczęściej w systemie dwudniowym, więc trzeba też załatwić nocleg. Po zawodach powrót do domu i innych obowiązków. A najlepsze jest to, że jak tak człowiek wszystko zliczy, to okazuje się, że w tym czasie syn na torze przebywał łącznie kilka minut - śmieje się Przyjemski. - Czego się jednak nie robi dla dzieci.

Poza czasem, potrzeba również sporego zaangażowania finansowego.
- Podliczyliśmy już koszty tego sezonu, wyszło około dwudziestu tysięcy złotych - przyznaje ojciec Wiktora. - Większość kosztów spada na barki rodziny początkującego zawodnika. Bo o sponsorów przecież trudno nawet profesjonalnym żużlowcom. Co dopiero mówić o tych, którzy dopiero próbują, czy nadają się do tego sportu. Jeśli więc już pojawi się darczyńca, zawsze jest to po prostu wielki pasjonat żużla, który z dobrego serca chce pomóc.

Może się zakręcić w głowie

Te słowa potwierdza trener Jacek Woźniak. - To jest drogi sport i trzeba się liczyć z wydatkami. Klub, w miarę możliwości pomaga rodzicom, ale i tak wiele kosztów muszą wziąć na siebie - mówi.

"Pięćdziesiątkę" można kupić za około 2 tysiące złotych. Zawodnik startujący na "osiemdziesiątkach" na używany motocykl musi wydać od 5 do 9 tysięcy. Dwa razy w roku trzeba zrobić remont za około 1,2 do 2,2 tysiąca złotych. Do tego dochodzą koszty podróży na zawody (w dużej części pokrywa je klub), wyżywienia. Trzeba też kupić wyposażenie niezbędne każdemu zawodnikowi; kevlar, kask, rękawice.

Inwestycje nie zawsze się zwracają. - .Nie z każdego młodego chłopca wyrośnie wielki żużlowiec. Tak jak w każdym sporcie, im dalej się idzie, tym jest trudniej - mówi Woźniak. - Dlatego w przypadku Wiktora rzeczywiście ciężko powiedzieć, czy będzie z niego zawodnik. Choć smykałkę do jazdy na motocyklu na pewno ma. Co prawda nie "łapie" jeszcze ślizgu, bo to nie ta moc motocykla i nie ten etap, ale jeździ nieszablonowo, myśli na torze. Jest też bardzo zaangażowany. Podczas treningu kręci tych kółek tyle, że śmiejemy się, że w końcu zakręci mu się w głowie - dodaje trener.

Jeden medal już jest

Reguły nie ma też u tych nieco starszych, jeżdżących już na motocyklach o większej pojemności. - Ważny jest nie tylko talent i przygotowanie fizyczne, ale też psychika. Nie wiemy, co stanie się, jeśli taki zawodnik dozna kontuzji. Czy na przykład złamana ręka nie okaże się czynnikiem, który zablokuje go i zniechęci do dalszej jazdy - tłumaczy Woźniak.

Pierwsze kroki mogą stawiać już pięciolatki. W klasie , 50 cc jeżdżą do 10. roku życia. Później przesiadają się na motocykle o wyższej pojemności. W wieku 15 lat mogą już podchodzić do egzaminu na licencję żużlową i zakończyć etap miniżużlowca.

Pod swoją opieką Woźniak ma kilkunastu miniżużlowców. Ci ze starszej grupy rywalizują już w drużynowych mistrzostwach Polski w klasie 80-125 cc. W swoim debiutanckim sezonie wywalczyli brązowe medale. W tym roku nie udało się powtórzyć sukcesu. Zabrakło trochę umiejętności, trochę szczęścia, pieniędzy na lepszy sprzęt, były urazy. Na decydujący turniej poloniści pojechali w okrojonym składzie. Rozgrywki zakończyli na czwartym miejscu, za drużynami z Torunia, Wawrowa i Częstochowy.

- Szkoda, że nie udało się znów wywalczyć medalu, ale zawsze powtarzam, że miniżużel ma być przedszkolem, nauką przed "dorosłym" żużlem. Chłopcy mają się uczyć rywalizacji, powoli oswajać z atmosferą zawodów - podkreśla trener.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska