
Reprezentacja Polski zdobyła trzy punkty w eliminacjach do mistrzostw świata dzięki zwycięstwu 4:1 z Albanią. Długimi fragmentami, zwłaszcza w pierwszej połowie, to rywale prowadzili jednak grę. Oto nasze wnioski po czwartkowym spotkaniu.
Uruchom i przeglądaj galerię klikając ikonę "NASTĘPNE >", strzałką w prawo na klawiaturze lub gestem na ekranie smartfonu

Znów bez zera z tyłu
Mecz z Albanią był dziewiątym rozegranym za kadencji Paulo Sousy. Czyste konto Biało-Czerwoni zachowali tylko w jednym, z Andorą. Poprawy w grze defensywnej nie widać. Sokol Cikalleshi przed trafieniem do siatki miał tyle miejsca, że mógł spokojnie się rozejrzeć i zapytać Wojciecha Szczęsnego, w który róg ma strzelać. Zagwarantował mu to Kamil Glik, który nie przeciął podania do napastnika Konyasporu.

Amerykańska jakość
Jeśli ktoś jeszcze twierdzi, że MLS jest ligą dla emerytów i transfer do Stanów blokuje drogę do reprezentacji, po czwartkowym spotkaniu powinien zrewidować swoje poglądy. Drugą bramkę wypracowali nam zawodnicy grający w tym roku w MLS - dośrodkowanie Przemysława Frankowskiego (latem odszedł z Chicago Fire do RC Lens) znakomicie zamknął strzałem głową debiutujący w barwach narodowych Adam Buksa (New England Revolution).

Fura szczęścia w pierwszej połowie
Schodząc na przerwę Robert Lewandowski z niezadowoleniem kręcił głową. Nic dziwnego, w pierwszych 45 minutach Albańczycy byli od nas po prostu lepsi piłkarsko. 69. drużyna rankingu FIFA (Polska jest 27.) grała swoje i długimi momentami kontrolowała wydarzenia na boisku. Liczba strzałów, 7:2 dla rywali, mówi sama za siebie.