Jednak obietnica odszkodowań dla ofiar komunistycznych represji, złożona przedwczoraj przez Mariusza Błaszczaka, ministra obrony narodowej, rozbudziła nadzieje pana Jana. - Mimo zasług w ratowaniu Żydów podczas II wojny światowej, nigdy nie podziękowano mi za to, bo przysłoniło je moje zaangażowanie w walkę z komuną - wyjaśnia pan Jan.
Nim Żydzi wsiedli do pociągu, sprawdzał czy nie ma SS
Mieszkał w Parlinie, gdy wybuchła wojna. - Niemcy wyrzucili naszą rodzinę z domu i zamieszkaliśmy w baraku przy dworcu. Niemiec, który zajmował się czyszczeniem lamp naftowych przy semaforach, zlecił mi tę pracę, bo ciągle był pijany. W ten sposób zdobyłem jego zaufanie.
Wkrótce do Parlina zaczęli przybywać Żydzi z Bydgoszczy. - Po czterech, pięciu ludzi - uściśla pan Jan. - Przywozili różne dobra, które w okolicznych wsiach wymieniali na żywność. Potem wracali z nią do Bydgoszczy. Moim zadaniem było sprawdzić czy na dworcu nie ma SS, nim Żydzi wsiedli do pociągu.
Po wojnie jeden z Żydów, których wspierał pan Jan, przybył do Parlina z podziękowaniami. - Obiecał nam pomoc, bo wstąpił do UB. Ale nigdy nie skorzystaliśmy z tej oferty. Naszym celem była walka z komuną, a nie współpraca z nią.
Z tego powodu 20-letni Jan trafił do kopalni w Wojkowicach Komornych na Śląsku. - Przymusowo odrabiałem tam służbę wojskową. To była jednostka karna. W kopalni doszło do wypadku, spadła na mnie półka skalna. Przeżyłem, ale byłem całkiem połamany.
https://pomorska.pl/zydzi-byli-wsrod-nas/ar/6951371
Wtedy władza ukrywała wypadki w kopalniach. - Dlatego, zamiast założyć gips na złamania, położyli mnie w szpitalu na desce. Z bólu gryzłem żelazo. Kości krzywo się zrosły.
Uroczystość z udziałem Danuty Wałęsowej
Wkrótce doszło do kolejnych wypadków. Jednego z kolegów, pochodzącego z Łaszewa, który stracił życie w kopalni, pan Jan pochował w Polskich Łąkach. - Byliśmy członkami Związku Represjonowanych Żołnierzy Górników. Oddałem hołd zmarłym kolegom, fundując tablicę pamiątkową, która wisi w kościele pw. Andrzeja Boboli w Świe-ciu. Kupiłem też sztandar i zorganizowałem całą uroczystość z udziałem Danuty Wałęsowej, do której dotarłem przez prałata Jankowskiego. On też był obecny. Żeby to wszystko mogło się udać, sprzedałem oborę w Jeziorkach.
Pan Jan działał mimo represji, które spadły na niego po powrocie z kopalni.
- W latach 50. zostałem pobity przez dwóch milicjantów. Długo kopali mnie przed restauracją Stylowa. Pół roku leżałem w starym szpitalu. Potem jeden z tych milicjantów został komendantem powiatowym w naszym województwie. Nigdy nie odpowiedział za swoje bestialstwo.
Jan Suchomski mija na ulicach Świecia ludzi, którzy za czasów PRL znęcali się nad przeciwnikami ówczesnej władzy albo z nią współpracowali.
- Gdy muszę im podać rękę, to odwracam głowę. Większości z nich dobrze się powodzi, niektórzy ciągle są przy władzy.
Jan Suchomski ma legitymację inwalidy wojennego.
- Ale musiałem wywalczyć ją przed sądem, badało mnie 16 pułkowników!
Jednak jeszcze ma nadzieję, że jego krzywda zostanie dostrzeżona przez państwo.
- Ale czy tego doczekam?
Dachowanie na Trasie Średnicowej w Grudziądzu