- Główny Urząd Statystyczny obwieścił zaskakujące dane. W lipcu kupiliśmy prawie o 6 proc. więcej niż w tym samym czasie ubiegłego roku.
- Ostatnio taki wzrost zanotowaliśmy w Boże Narodzenie ubiegłego roku. Porównując lipiec 2008 i 2009 roku okazuje się, że kupiliśmy aż o jedną piątą więcej obuwia i odzieży, prawie o 12 proc. więcej żywności i wyrobów tytoniowych oraz o 16 proc. więcej kosmetyków.
- A wydawałoby się, że w kryzysie będziemy oszczędzać i kupować tylko najbardziej potrzebne produkty.
- I tak też powinno być. Gdy widzimy, że znajomi tracą pracę lub sami mniej zarabiamy, to zazwyczaj ograniczamy wydatki. Tymczasem wygląda na to, że uwierzyliśmy polskim i zagranicznym ekonomistom, którzy zapowiadają, iż zbliża się koniec kryzysu. Optymizmem napawa też sytuacja na giełdzie. Indeksy zyskały na wartości nawet 60 proc.
- Kupujemy więcej za oszczędności czy kredyty?
- Sądzę, że niewiele osób zdecydowało się wziąć pożyczkę na bieżące potrzeby. Jest ona zbyt droga. Przykład: oprocentowanie rzeczywiste kredytu na szkolną wyprawkę wynosi około 30 proc.
- Co oznacza dla gospodarki wzrost sprzedaży?
- Gdy kupujemy więcej, krajowi producenci uniezależniają się od eksportu. Lepiej mają się też drobni przedsiębiorcy. W lipcu sprzedali oni aż o 22 proc. więcej towaru.
- Co nas czeka w najbliższych miesiącach?
- We wrześniu z powodu początku roku szkolnego sprzedaż nadal może być dość wysoka. Później możemy trochę odczuć niewielki - bo o 0,1 proc. - wzrost bezrobocia. Jeśli koniunktura w Europie i na giełdzie utrzyma się, do sklepów znów ruszymy masowo pod koniec roku.
