W najbliższych tygodniach rozstrzygnie się, czy bydgoscy policjanci będą odpowiadali przed sądem za fatalną pomyłkę sprzed roku.
- Prowadzone jest postępowanie w sprawie, a nie przeciwko - zaznacza prok. Jan Bednarek, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Bydgoszczy. - Śledczy muszą przede wszystkim wyjaśnić, czy postępowanie funkcjonariuszy policji wyczerpuje znamiona czynu z artykułów 160 i 231 kodeksu karnego.
Przeczytaj również: Bydgoska policja ostrzelała żołnierza. Wojskowy chce się sądzić z policją
Pierwszy z wymienionych przez prok. Bednarka przepisów mówi o nieumyślnym narażeniu na utratę zdrowia lub życia. A drugi - o przekroczeniu uprawnień.
Od dramatycznych wydarzeń, które rozegrały się na krajowej "10" pod Bydgoszczą, minął już prawie rok.
Dokładniej 18 października 2012 roku bydgoska policja prowadziła na bydgoskich opłotkach obławę na złodzieja samochodów. Pech chciał, że w tym samym czasie tuż obok policyjnego nieoznakowanego radiowozu przejeżdżał Emil P. I to takim samym srebrnym passatem, jakim miał poruszać się poszukiwany przestępca.
Akcja przybrała dramatyczny obrót, gdy funkcjonariusze próbowali zatrzymać rzekomo uprowadzone auto. Kierujący volkswagenem zatrzymał samochód, ale nie będąc pewnym, czy ma do czynienia z policją czy z bandytami, zaczął uciekać. Gdy ruszał, otwarte drzwi auta uderzyły jednego z funkcjonariuszy.
Rozpoczął się pościg. Za odjeżdżającym autem stróże prawa oddali kilka strzałów. Gdy auto ponownie się zatrzymało, skuli kajdankami kierowcę i zawieźli do komisariatu.
**Czytaj też:
Bydgoska policja ostrzelała żołnierza. Pomyliła go ze złodziejem samochodu**
- Emil postąpił wzorowo - mówi mecenas Janusz Mazur, który reprezentuje Emila P. - Zastanówmy się: jaki bandyta, uciekając przed policją dzwoni na 997 i pyta, czy ścigający go ludzie to stróże prawa? On tak zrobił - argumentuje adwokat. - A już po wszystkim rzucono go na ziemię i potraktowano jak przestępcę.
Emil P. jest mieszkańcem okolic Włocławka. To zawodowy wojskowy. Z polskim kontyngentem uczestniczył w misji na terenie Afganistanu. W pierwszych relacjach po pościgu i strzelaninie jego mecenas komentował sprawę: - Mój klient był na wojnie. I dlatego zachował zimną krew.
W tej sprawie zakończyło się juz postępowanie wewnętrzne w policji, w którym uznano, że funkcjonariusze nie dopełnili swoich obowiązków. W maju zakończyło się też postępowanie prokuratury na wniosek policji, w którym śledczy stwierdzili, że Emil P. nie dokonał "czynnej napaści na funkcjonariusza", bo nie wiedział, czy w istocie ma do czynienia z policją.
- Będziemy walczyć na drodze cywilnej o odszkodowanie za poniesione straty - zapowiada mecenas Janusz Mazur. Jakiej wysokości? Mowa o kilkunastu tysiącach.
Czytaj e-wydanie »