Ośmiolatki od tygodnia są w szpitalu.
Zaczynała się właśnie przerwa. Sala lekcyjna była otwarta. Nauczycielka akurat wstawiła wodę, żeby zrobić dzieciom herbatę. Pierwszaki wchodziły do klasy i zostawiały plecaki.
Martynka i Mikołajek postanowili zrobić pani psikusa. Schowamy się i potem wyskoczymy tuż przed panią - kombinowali. Tak też zrobili. Maluchy ukryły się w kąciku przy końcu klasy, pod ławką, na której stał czajnik. Wyskakując spod ławki, zahaczyły o przewód od czajnika...
Oparzenia są głębokie
Wrzątek wylał się na twarze, ramiona, szyje, plecy... Szkolna pielęgniarka, zanim przyjechało pogotowie, opatrzyła rany, posmarowała specjalnym żelem. Dzieci, z poparzeniami drugiego stopnia skóry, trafiły do szpitala im. Biziela w Bydgoszczy. Przebywają tam od zeszłego poniedziałku. - Wczoraj dzieciom zdjęliśmy opatrunki - informuje Kamila Wiecińska, rzeczniczka szpitala. - Oparzenia są jednak głębokie, zapowiada się długie leczenie. Teraz mali pacjenci przygotowywani są do operacji - dodaje rzeczniczka Wiecińska.
Ani szkoła, ani jej zwierzchnik - Wydział Edukacji Urzędu Miasta - nie powiadomiły o wypadku policji. - A powinni to zrobić - mówi Ewa Przybylińska, rzecznik bydgoskiej policji.
Dopiero wczoraj, po naszym telefonie do policji, dzielnicowy z komisariatu na Wyżynach poszedł do szkoły przy ul. Grzymały-Siedleckiego. Dyrektorka placówki potwierdziła, że doszło do takiego wypadku. - Teraz zaczęliśmy wyjaśniać sprawę - powiedziała Przybylińska.
Jakiś tam sygnał
Dyrekcja wydziału edukacji wiedziała o wypadku. - Jakiś tam sygnał o tym do mnie dotarł w zeszłym tygodniu, ale dokładnie o zdarzeniu nie wiem - mówił wczoraj Marian Sajna, dyrektor wydziału, który jest na urlopie.
Dlaczego urzędnicy nie powiadomili policji? - Wypadki się zdarzają. To było zdarzenie losowe - tłumaczy Mirosława Glaza, kierownik referatu organizacyjnego w wydziale edukacji. - Priorytetem było udzielenie uczniom pierwszej pomocy.
To nie my, to oni
Sajna dodaje: - To dyrektor szkoły, a nie my, ma obowiązek powiadomić policję o wypadku. A dyrektor Zespołu Szkół nr 19, w którego skład wchodzi SP 25 - Beata Mendry rozkłada ręce: - Górę wzięły emocje. Nie wiedziałam, że powinnam powiadomić policję. Gdyby doszło do pobicia, albo napadu na ucznia, zgłosiłabym sprawę funkcjonariuszom. W pierwszej chwili myślałam o ratowaniu dzieci i udzieleniu im pomocy.
W klasach w tej szkole nie ma już czajników. Nauczycielki parzą dzieciom herbatę m.in. w pokoju nauczycielskim.
Rodzice poszkodowanych uczniów nie chcą wypowiadać się w sprawie wypadku.