https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Portret z kołdrą w tle

Joanna Grzegorzewska
Maestro Maksymiuk przyjechał do Bydgoszczy lokomotywą, sopranistka Jędrzyńska - pod eskortą straży miejskiej. W ciągu 50 lat Filharmonia Pomorska gościła u siebie dziesiątki wielkich artystów, którzy zachowywali się mniej lub bardziej ekstrawagancko.

     "Pół wieku... to długi i zarazem krótki okres. Dla historii jest
     jak mgnienie oka
     
a dla ludzi ją tworzących to aż pięć dziesięcioleci. Tyle właśnie liczy sobie Filharmonia Pomorska w Bydgoszczy, mieście, które już na przełomie XIX i XX wieku chętnie gościło najwybitniejsze osobistości świata muzyki..."*
     Największe zamieszanie_jest w bydgoskiej filharmonii, kiedy odwiedza ją maestro Jerzy Maksymiuk (a robi to dość regularnie). - Ma tak niekonwencjonalny sposób zachowania - śmieje się Maciej Puto, który zazwyczaj pełni rolę opiekuna znakomitego gościa. Kiedyś mistrz batuty - ku zaskoczeniu pracowników filharmonii - wyszedł z samochodu z kołdrą (do Bydgoszczy przyjechał nad ranem, było zimno). Kiedy indziej...
     Połowa lat 90-tych. Na maestro Maksymiuka, na bydgoskim dworcu, czeka komitet powitalny. Kwiaty, napięcie, nerwowe zerkanie na zegarek. Jest! Jest pociąg. Wjeżdża dostojnie, zatrzymuje się, podróżni wysypują się z wagonów, a maestro Maksymiuk... A maestro Maksymiuka nie ma! Boże, a jak na stacji Bydgoszcz-Leśna wysiadł? Co robić? Komitet powitalny rzuca się do wyjścia, kiedy... -
Patrzymy, a mistrz wysiada z lokomotywy! A jaki był szczęśliwy! Na powitanie powiedział nam: nigdy wcześniej nie jechałem lokomotywą, postanowiłem więc zrobić to teraz - wspomina Puto. Kiedy indziej maestro przed przyjazdem do Bydgoszczy zapowiedział: podobno jest u was secesyjna kamieniczka, której balkony podtrzymywane są przez przepięknie rzeźbione postaci, chcę to zobaczyć. Pracownicy filharmonii złapali się za głowy - proszę bardzo, tylko gdzie to jest? Trzeba było rozpocząć poszukiwania...
     Opowieści takich jest tyle, co gwiazd, które zaszczycały swoją obecnością Filharmonię Pomorską. I co ciekawe, swoisty
     festiwal gwiazd
     
trwa nieustannie. Już w lutym 1959 roku wystąpił w bydgoskiej filharmonii uczeń mistrza Paderewskiego - Witold Małcużyński, laureat III Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego. Rok później inne, nie tylko regionalne, wydarzenia kulturalne przyćmił recital Artura Rubinsteina. Pamiątką po tej wizycie jest apartament imienia mistrza fortepianu, apartament hotelu "Pod Orłem", w którym zatrzymał się Rubinstein.
     Jesienią 1961 roku do Bydgoszczy zawitali Ojstrachowie. Dawid - ojciec i syn - Igor - wirtuozi skrzypiec. Muzyk reprezentujący wówczas młode pokolenie, dziś 72-letni pan, był gościem filharmonii także rok temu.
     W latach 60-tych przed bydgoskimi filharmonikami z dyrygencką pałeczką w ręce stanął Aram Chaczaturian, Carlo Zecchi. Recital fortepianowy dał Światosław Richter. Z grupą włoskich śpiewaków przyjechał z Reggio di Emilia Luciano Pavarotti, z Brazylii - znakomity pianista Arturo Moreira-Lima. W kronikach pod datą 3 marca 1969 znajdziemy adnotację - koncert amerykańskiego mistrza skrzypiec Ruggiera Riciego (pierwszym Amerykaninem, który wystąpił na estradzie Filharmonii Pomorskiej był Sidney Harth, też skrzypek i dyrygent; jego koncert odbył się w roku 1959).
     Lista gwiazd światowych estrad, muzyków, którzy stanęli przed bydgoską publicznością, jest długa. Są na niej pianiści Eugene Indjić i Vadim Brodski, Aleksiej Sułtanow, dyrygent i kompozytor Thomas Briccetti, dyrygent i tenor - Jose Cura. Nie sposób wymienić wszystkich. Jedno jest pewne -
     publiczność szalała nieraz
     
natomiast orkiestra... -
Trema jest przed każdym koncertem - mówi Wojciech Kołaczyk (pierwsze skrzypce Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Pomorskiej). - Ale nie przed nazwiskiem. Nie przypominam sobie, żeby jakiś koncert zrobił na mnie szczególne wrażenie. Teoretycznie więc nazwisko też nie robi zbyt wielkiego wrażenia na muzykach. Nie trzęsą im się ręce przed koncertem, nie proszą o autograf solistów (nie znoszą tzw. gwiazdorstwa, puszenia się na scenie), śpią spokojnie. Są profesjonalistami. Każdy koncert traktują tak samo. Ale... dobrze się jest pochwalić, że grało się pod batutą Antoniego Wita czy Maksymiuka. Wojciech Kołaczyk jest jednak przedstawicielem młodego pokolenia. Jego ojciec - emerytowany fagocista - Kazimierz Kołaczyk pracę w orkiestrze wspomina trochę inaczej. A wspomnień ma wiele. Grał przecież w Filharmonii Pomorskiej od 1959 roku do końca lat osiemdziesiątych.
     Kołaczyk senior: -
Za moich czasów dyrygent to był ktoś! Traktowało się go z wielką atencją, otaczało szacunkiem. Nie było spoufalania.
     Kołaczyk junior: -
Ale to ze względu na różnicę w wykształceniu. Kiedyś członkowie orkiestry nie mieli wyższego wykształcenia. Teraz jesteśmy na jednym poziomie.
     Kołaczyk senior, w odróżnieniu od syna, nie ma problemów z wymienieniem artystów, którzy zrobili na nim wielkie wrażenie.
- Do dziś pamiętam ten dzień... Mieliśmy grać z Leopoldem Stokowskim. Występ miał być w czwartek, a on przychodzi na próbę dopiero we wtorek! Przychodzi i mówi: to ostatnia próba. A my w panice protestujemy - bez kilku nie da rady! Może jeszcze w środę? A Stokowski na to, że w tym tygodniu on jest dyrygentem i koniec. I co? Koncert był znakomity! Bo i dyrygent był wspaniałym artystą. Co za osobowość, co za kunszt! Wystarczyło, że stanął przed nami, a my już wiedzieliśmy - to wielki człowiek.
     Takim człowiekiem jest też, zdaniem Kołaczyka-seniora, Antoni Wit.
- Ma klasę. Podczas próby, przy jakiejś solówce, orkiestrze coś nie wyszło. Dyrygent tak krzyknął, że koledze, który się pomylił, zaczęły trząść się ręce. Następnego dnia Antoni Wit przeprosił nas. A proszę mi wierzyć, nie każdy byłby do tego skłonny, nie każdy przyznałby się do tego, że jest tylko człowiekiem i może mieć zły dzień. A Wit zrobił to.
     I takie rzeczy się pamięta
     
Ale przygotowywanie koncertu z udziałem gwiazd to nie taka prosta sprawa, jakby się czasami mogło wydawać. Bo co zrobić, jeśli kilka godzin przed koncertem solistka traci głos? Co zrobić, gdy w dniu koncertu z okazji 500-lecia bydgoskiej fary...
     Początek koncertu - godzina 11. Godz. 7 rano - śpiewaczka dzwoni i... nie może nic powiedzieć. Na gwałt potrzebne jest zastępstwo! Telefon do Gdańska, odbiera Jagna Jędrzyńska. Decyzja zapada w kwadrans: -
Przyjeżdżam. _Czas ucieka, droga z Gdańska do Bydgoszczy jest długa. Na rogatkach czeka więc na Jędrzyńską straż miejska, która na sygnale eskortuje śpiewaczkę do centrum miasta.
     Udało się, choć powodzenie koncertu wisiało na włosku. Podobnie jak występ Jose Cura, którego już w drodze do Bydgoszczy chwyciły takie bóle kręgosłupa, że po wyjściu z pociągu - zamiast na obiad do Kaskady - pojechał do szpitala. Cudowny zastrzyk z witamin sprawił, że argentyński gwiazdor wyszedł na estradę, machał pałeczką dyrygencką, a nawet - ku uciesze dam - szeroko się uśmiechał.
     Ale jak nerwowa była atmosfera za kulisami, tego publiczność się nie dowiedziała.
     * Cytat pochodzi z broszurki wydanej z okazji styczniowego koncertu, który inaugurował obchody roku jubileuszowego bydgoskiej filharmonii.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska