Była sekretarka oskarżyła wójta Konecka o fałszowanie uchwał rady. Sąd orzekł jednak, ze zarzuty zostały wyssane z palca. Dziś kobieta pracuje... w policji.
Kiedy wójt Konecka Ryszard Borowski dowiedział się, że jego była sekretarka pracuje w Komendzie Powiatowej Policji w Aleksandrowie Kuj, puściły mu nerwy. Jakim cudem ktoś, który składa fałszywe oskarżenia, może pracować w organach ścigania. Czy dlatego, że wybrano go na sekretarza aleksandrowskiego PSL, które od lat rządzi w powiecie?
Borowski został wójtem w 1998 roku. Ale PSL, które rządziło tu od niepamiętnych czasów, nie pogodziło się z porażką. Już w 2000 roku próbowano odwołać wójta w referendum, ale skończyło się sromotną klęską. A w kolejnych wyborach na wójta wygrał już w pierwszej turze miażdżącą przewagą głosów.
Kto pod kim dołki kopie
Po swoim poprzedniku Borowski odziedziczył m.in. sekretarkę Ewę Grzelak. Choć uchodziła za zaufaną byłego wójta, niedługo awansował ją na referentkę d.s. obsługi rady, miała nawet osobny pokój. Wkrótce zaczął jednak gorzko żałować tej decyzji.
Najpierw zapłacił z własnej kieszeni 800 zł kary, bo Grzelak grubo po terminie wysłała wojewodzie jego oświadczenie majątkowe. Potem z opóźnieniem dostarczyła radnym zawiadomienia na sesję. Opozycja zaraz wystąpiła do wojewody o unieważnienie uchwał, co groziło gminie stratą 3-milionowej dotacji.
Potem zaczęto punktować wójta, że uchwały rady i inne publiczne informacje ukazują się w internecie z opóźnieniem. Radni opozycji, którzy przesiadywali w pokoju Grzelak, byli świetnie poinformowani o każdym potknięciu. A do wszystkich dochodziło właśnie za jej sprawą. W końcu wójt wziął Grzelak pod lupę. Gdy okazało się, że zaniedbuje też inne obowiązki, podziękował jej za pracę. Poszła do sądu, ale przegrała proces i apelację.
Mecenas szantażuje
Tuż przed rozprawą adwokat powódki zagroził wójtowi, że jeśli nie przywróci jego klientki do pracy, ujawni ona, że fałszował uchwały rady i inne jego grzechy.
Borowski zawiadomił o szantażu sąd, szczegóły zapisano w protokole rozprawy. Nazajutrz, w maju 2004 roku Grzelak złożyła w prokuraturze doniesienie karne, dołączając kserokopie dokumentów, które po cichu zrobiła w urzędzie. Wszczęto błyskawiczne śledztwo, już w grudniu trafił do sądu akt oskarżenia. Był oparty głównie o zeznania Ewy Grzelak.
Aleksandrowska prokuratura zarzuciła Borowskiemu, że do spółki z szefem rady sfałszował załącznik do uchwały rady.
Choć przekopano cały urząd, oryginał dokumentu przepadł jak kamfora. Pieczę nad materiałami z sesji sprawowała Ewa Grzelak, ale właśnie ona twierdziła, że radni nigdy nie podejmowali takiej decyzji, a wójt zwyczajnie sfałszował dokument, który potrzebny był do uzyskania dotacji na wiejskie wodociągi.
Na podstawie zeznań urzędniczki oskarżono też wójta, że nakłaniał ją do sfałszowania protokołu z sesji, pomagał mu zaś sekretarz urzędu, który znęcał się nad nią psychicznie. Ale nie dała się złamać.
Wójt przebił prokuratora
Borowski wszczął własne śledztwo i tuż przed rozprawą apelacyjną znalazł drugi oryginał zaginionego dokumentu. Leżał sobie w Regionalnej Izby Obrachunkowej, gdzie trafia każda uchwała rady. Prokuratura nie była w stanie wyjaśnić, dlaczego sama nie dotarła do tego dokumentu i oskarżyła niewinnych ludzi.
Cała trójka oskarżonych została uniewinniona i oczyszczona z zarzutów. Sąd uznał, że Grzelak jest świadkiem niewiarygodnym, a jej zeznania często wzajemnie się wykluczały. W uzasadnieniu stwierdził wręcz, że historia o nakłanianiu jej do fałszerstwa została przez nią celowo wymyślona, by skierować przeciw wójtowi podejrzenia o sfabrykowanie dokumentu. Prokuratura nie podjęła jednak tego wątku, nie próbowała też wyjaśnić, w jaki sposób załącznik zginął z urzędu.
- Te trzy lata, gdy usiłowano ze mnie zrobić przestępcę, to piekło, którego nikomu nie życzę - mółwi dziś Ryszard Borowski.
Ale Ewie Grzelak też się nie wiodło najlepiej. Długo szukała pracy. W końcu znalazła sobie posadę sprzedawczyni w sklepie. Wszystko zmieniło się dopiero wtedy, gdy w lutym tego roku została sekretarzem aleksandrowskiej organizacji PSL.
Pożegna się z posadą
Już trzy miesiące później ekspedientka po liceum gastronomicznym awansowała na referentkę księgowości Komendy Powiatowej Policji w Aleksandrowie. Jej szef, mł. inspektor Stanisław Hryciuk osobiście oprowadzał ją po gmachu i przedstawiał jako nową pracownicę.
Policjanci, którzy pamiętali jej rolę w farsie urządzonej przez miejscową prokuraturę, łapali się za głowę. Znalazło się kilku odważnych, którzy poinformowali Hryciuka o przeszłości Ewy Grzelak. Bez efektu.
Była urzędniczka złożyła dokumenty w konkursie na referenta w sekcji prewencji. Wielu kandydatów posiadało jednak znacznie lepsze kwalifikacje niż Grzelak.
Komendant Hryciuk tłumaczy mi, że miał wtedy dwa wakaty, a dwie kolejne osoby też postanowiły odejść. Przyjął więc Grzelak, ale tylko na zastępstwo pracownicy, która od kilku miesięcy chorowała. Gdy ta zawiadomiła go, że odchodzi z komendy, chciał ogłosić konkurs na to stanowisko.
Wieść gminna niesie, że chora pracownica już wcześniej mówiła o pożegnaniu z komendą i Grzelak miała dostać tę posadę na stałe. Ale gdy sprawą zainteresowała się prasa, przyjęto wersję, że chodziło jedynie o zwykłe zastępstwo.
PS. Personalia byłej urzędniczki zostały zmienione.