https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Powiedz coś po warszawsku

Luzyna Talaśka-Klich [email protected]
Alicante. Pomnik byków i pikadora przed budynkiem, w którym odbywają się corridy.
Alicante. Pomnik byków i pikadora przed budynkiem, w którym odbywają się corridy. Fot. Autorka
Są ambasadorami Polski. Noszą cegły na budowach, sprzątają w hotelach, a w wolnych chwilach...

... tłumaczą Hiszpanom, że nie podróżujemy na osłach i nie mieszkamy w Skandynawii.

Winda w hotelu w Alicante. Rozmawiam z kolegą. Przysłuchuje się nam starsza Hiszpanka. Najpierw się tylko uśmiecha, ale po chwili parska śmiechem. Brzuch jej podskakuje, więc przytrzymuje go jedną ręką. Drugą zbliża do ust, wydyma wargi i mówi: - Szy, szy, szy... Potem coś po hiszpańsku i znowu parska śmiechem. Chyba pyta, skąd przyjechali, ci którzy mówią tak zabawnym językiem. - Poland - tłumaczymy, ale ona nie zna angielskiego. - Polonia - dodajemy. Robi taką minę, jakby już kiedyś to słowo słyszała, ale nie wie, do czego je przykleić. Wysiadając na swoim piętrze znowu mówi coś po hiszpańsku, a potem: - Szy, szy, szy... Śmieje się. My nie.

Pilnuj swojego szefa
- Jeśli Hiszpanie śmieją się z języka polskiego, to się na nich nie obrażaj - tłumaczy mi Piotrek z Podkarpacia. - Oni nie robią tego złośliwie. Są nam życzliwi. Ale wielu z nich nawet nie słyszało o Polsce.

Piotrek wie, co mówi, bo od czerwca 2004 roku Hiszpania jest jego domem. Pierwszym czy drugim? Tego akurat nie wie. - Chociaż wciąż istnieje tu spore zagrożenie terroryzmem, kradzieżami na ulicach, to i tak życie jest lepsze niż w Polsce, a ludzie są sobie bardziej przyjaźni - mówi po chwili zastanowienia. - Łatwiej się tu utrzymać. Raczej zostanę w Hiszpanii. Nawet corridę już polubiłem.
Trzy lata temu myślał inaczej. Początki były trudne. Chciał pracować legalnie, ale wtedy potrzebne było zezwolenie. Żeby je dostać, musiał mieć pisemne potwierdzenie, że ktoś go tutaj chce zatrudnić. Szukał w Madrycie, potem na południe od stolicy. Po kilku tygodniach, za ostatnie pieniądze, wrócił do Madrytu.

Zdecydował się pracować na czarno. - Legalna praca też była, ale Hiszpanie są bardzo ostrożni - opowiada. - Człowiekowi z ulicy, który w dodatku mówi kiepską angielszczyzną, nawet kawałka etatu dać nie chcieli - opowiada.

Jego pierwsza praca polegała na myciu naczyń w niewielkiej knajpce. Dostawał 3-4 euro za godzinę. - To był wyzysk - przyznaje. - Czasami za nadgodziny nie dostawałem ani grosza. Wszystko zależało od widzimisię szefa. Ale na Hiszpanię się nie obraziłem. Zresztą szef był Arabem. Zatrudniał też Hiszpanów. Ich tak samo wykorzystywał i oszukiwał.

Potem znalazł pracę w kawiarni. Stał za barem. Właściciel - Hiszpan, oprócz niego zatrudniał Marokańczyka, Etiopczyka i dwie Hiszpanki. Legalną pracę miały tylko Hiszpanki. Początkowo zazdrościł im, ale szybko przekonał się, że i one muszą walczyć o swoje. - Właściciel przy każdej wypłacie próbował je oszukać - mówi Piotr. - Na ich miejscu już dawno wezwałbym inspekcję pracy, ale w Hiszpanii nikt się takimi głupotami nie przejmuje. Zresztą - moim zdaniem - inspekcja pracuje tu kiepsko. Trzeba uważać na szefa i tyle. Prawie rok temu po raz pierwszy zatrudniłem się legalnie i nie mam już powodów do narzekań. Potrafię powalczyć o swoje, bo coraz lepiej mówię po hiszpańsku. Angielski też się tutaj przydaje, choć bardziej francuski. Patrzę pracodawcy na ręce i dzięki temu zarabiam coraz więcej. W minionym miesiącu, na budowie pod Madrytem, pobiłem swój rekord - zarobiłem ponad 1600 euro.

Filozof na budowie
Ania ze Świdnicy zarabia znacznie mniej - 450 euro miesięcznie - ale też jest zadowolona. Do Hiszpanii przyjechała 8 miesięcy temu, najpierw sprzątała w prywatnych mieszkaniach, teraz w hotelowych pokojach. Ci, którzy dobrze znają hiszpański lub angielski, na sprzątaniu mieszkań w Madrycie mogą zarobić nawet ponad tysiąc euro.

Hiszpanie bardzo szanują ludzi pracujących fizycznie. Na każdym kroku podkreślają, że żadne zajęcie nie hańbi. - Ale sami do takiej roboty raczej się nie garną - opowiada Waldek, spod Torunia, który stanowczo protestuje, gdy próbuję zrobić mu zdjęcie. - Nawet za tysiąc euro nie chcą pracować. Wolą zasiłek. Dzięki temu mamy gdzie zarobić. Tylko że Polacy muszą tu ciężko harować, żeby choć ten tysiąc wyciągnąć. I niech nasi rodacy jak najdalej trzymają się od roboty na plantacjach.

Na południu Hiszpanii i na wschodnim wybrzeżu roboty czeka sporo. Mogą zbierać cytrusy albo truskawki. Siostra mojej znajomej przyjechała do Hiszpanii zbierać truskawki. To miała być legalna robota, pośrednikiem był Wojewódzki Urząd Pracy w Toruniu, a na miejscu okazało się, że trafiła do wyzyskiwacza. Ja bym urzędników za to nie winił. Nie mogą "prześwietlić" wszystkich pracodawców składających oferty. Zresztą w Polsce też nie brakuje wyzyskiwaczy.

- Spośród ponad sześciuset osób, które w tym roku za naszym pośrednictwem wyjechały do pracy w Hiszpanii, skargę złożyła tylko jedna pani - tłumaczy Mirosław Kaczmarek, wicedyrektor WUP w Toruniu. - Kilka pań, które tam pracowały, chciało się podobno ze mną spotkać, ale nawet nie przyszły do urzędu. Skargę sprawdziliśmy. Zarzuty potwierdziły się tylko częściowo. Z Kujawsko-Pomorskiego już nikogo do tego pracodawcy nie skierujemy.

- Moim zdaniem lepiej jechać do roboty nagranej przez znajomych, a nie przez urząd albo jakąś firmę - dodaje Waldek. On pracuje na budowie i dlatego nie chce, by pokazać go w gazecie. - Mam polską mentalność - tłumaczy. - Fizol po filozofii, to zabawne, ale nie chcę, by ktoś się ze mnie śmiał. W końcu do Polski chcę wrócić z tarczą, a nie na tarczy. O ile wrócę...

Paweł spod Kraśnika nie wstydzi się tego, że na budowach pod Madrytem montuje regipsy. Ma 23 lata, trzy przeżył w Hiszpanii. Mówi, że wróci do Polski, jeśli będzie można w niej normalnie żyć. - Wszystko zależy od sytuacji w kraju - podkreśla.

Wrócą, żeby posprzątać
- Jeśli my nie wrócimy do kraju, to kto w nim posprząta? - pyta Julia Nawrot. Jest warszawianką. Cztery lata temu, po ukończeniu liceum Cervantesa, wyjechała na studia do Granady. Czasami dorabia do stypendium. - Pracowałam w wakacje jako kelnerka - opowiada. - Tylko dlatego, że miałam dobrego szefa, pracowałam jedynie przez osiem godzin na dobę, inni nawet po 14-16. Szef płacił mi za osiem godzin, ale w dokumentach wpisywał cztery, żeby ponosić niższe koszty. I tak miałam tam dobrze, bo inni pracodawcy zatrudniali na czarno. Także Polaków. Gdy nadchodzili inspektorzy pracy, ci zatrudnieni nielegalnie wychodzili zza baru i udawali, że piją kawę.

Już cztery lata temu Julia świetnie mówiła po hiszpańsku, więc koledzy z uniwersytetu początkowo sądzili, że pochodzi z Madrytu albo z północy Hiszpanii. - Myśleli tak ze względu na mój akcent - opowiada Julia. - Tłumaczyłam im, że jestem z Warszawy, ale nic im to nie mówiło. Nie mieli też pojęcia, gdzie leży Polska. Mojego kolegę z Cervantesa (przyjechał do Granady znacznie wcześniej), Hiszpanie zapytali czy mówi po warszawsku! Ale to nie jest ich wina, że o Polsce wiedzą tak mało albo nic. Poziom nauczania w Hiszpanii jest, moim zdaniem, tragiczny. Tutaj nie ma obowiązkowej nauki geografii świata czy historii powszechnej w szkole średniej. Oczywiście kto chce, może posiąść dużą wiedzę. Hiszpanie mają na przykład świetnie wyposażone biblioteki. Ludzi dobrze wykształconych tutaj też nie brakuje.

Jej koleżanka ze studiów pochodzi z Salamanki. - Ona historii powszechnej mogła się uczyć w liceum, ale to był nieobowiązkowy fakultet - opowiada Julia. - Poznała tylko historię swojego regionu Kastylia-Leon. Przeraziło mnie to. Jeśli nie znają historii czy geografii swojego kraju, to ile mogą wiedzieć o Polsce? Są jednak ciekawi. Pytają, a ja im chętnie opowiadam. Jestem dumna z naszej historii.

Szczególnie z tego co zrobili Polacy w czasie II wojny światowej.
Czasami Julia się denerwuje. Ot, na przykład po niedawnej projekcji filmu "Pianista" w hiszpańskich kinach, gdy wzrosło zainteresowanie Polską. - W gazecie "El Pais" ukazał się artykuł, w którym napisano, że my tak źle traktujemy Żydów, a przecież oni wyzwolili Polskę w czasie II wojny światowej - mówi. - Krew mi się wzburzyła. Nie chcę, by dochodziło do takich przekłamań historycznych, dlatego opowiadam im o naszej historii.

To trudne, bo Stalin to dla Hiszpanów bardziej dobrotliwy wujek niż zbrodniarz. O Napoleonie też mają odmienne zdanie. Jaruzelski jest popularniejszy od Wałęsy. Najbardziej znanym w Hiszpanii Polakiem jest Jan Paweł II. Choć niektórzy Hiszpanie nie mają pewności - Polak był to czy Włoch?

- Wielu Hiszpanów myśli, że Polska leży w Skandynawii i że mówimy po rosyjsku - śmieje się Julia. - Kilka lat temu jeden z profesorów, w czasie wykładu na uniwersytecie w Granadzie opowiadał, że w Polsce nie ma wielu samochodów, bo nasz kraj jest biedny, więc jeździmy na osłach i na rowerach.

- Kiedyś Hiszpan zapytał mnie, jak dajemy sobie radę zimą, bo on słyszał, że w Polsce jest wtedy co najmniej minus czterdzieści stopni - dodaje Piotrek. - Powiedziałem mu, że szyjemy kurtki z polarnych niedźwiedzi i nacieramy ciało foczym tłuszczem. Uwierzył. Potem go przeprosiłem. Od tamtego czasu jak najwięcej staram się opowiadać o Polsce. Czasami czuję się jak ambasador naszego kraju. Nawet wtedy, gdy mam na głowie kask.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska