Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Barbara Bała wspomina Bydgoszcz swojego dzieciństwa

Jolanta Zielazna, [email protected], tel. 52 32 63 139
Prof. Barbara Bała nad albumami z rodzinnymi zdjęciami sprzed wielu lat
Prof. Barbara Bała nad albumami z rodzinnymi zdjęciami sprzed wielu lat fot. autorka
Nie miała 10 lat, gdy wybuchła wojna. Ale doskonale pamięta spokojne dzieciństwo, trudne wojenne lata, tym bardziej czas okupacji.

Zabawy na skwerze, przed dworcem

1934 rok - z opiekunką, panią Stasią na moście, ul. Focha. Na ręce niesiony jest Józio, Basia idzie ze starszym bratem Stefanem.
1934 rok - z opiekunką, panią Stasią na moście, ul. Focha. Na ręce niesiony jest Józio, Basia idzie ze starszym bratem Stefanem. zbiory rodziny

1934 rok - z opiekunką, panią Stasią na moście, ul. Focha. Na ręce niesiony jest Józio, Basia idzie ze starszym bratem Stefanem.
(fot. zbiory rodziny)

W opowieści Barbary Bały są sklepy, których już nie ma, jest ochronka, do której chodziła razem z bratem, drewniany most, którym z Okola wędrowali do kościoła. Wrzesień, w którym nie rozpoczął się rok szkolny, wojenna ucieczka.
No i są piękne, czasami wzruszające zdjęcia, które przetrwały wojenną zawieruchę. Dziś możemy je Państwu pokazać, jako ilustracje do wspomnień zapamiętanych z dzieciństwa.

Basia Wawrzyńczak (tak się nazywa z domu) urodziła się w Bydgoszczy. Rodzina mieszkała wówczas przy ul. Śląskiej 3. Właścicielem kamienicy był Niemiec, ale w kontaktach między nim a lokatorami nie stanowiło to żadnego problemu.
To był schludny dom z ubikacjami i okrągłymi piecami do grzania wody - ówczesną wersją dzisiejszego bojlera. Było podwórko, ogród.

Ale nieczęsto bawili się tam. Opiekunka, pani Stasia, najchętniej zabierała dzieci i szła na skwer przed dworcem PKP. Był tam ładny zieleniec, piaskownica.
Albo szli na plażę, za mostami kolejowymi. Tam w Brdzie była ciepła woda z pobliskiej elektrowni miejskiej.

U Niemca się nie kupuje

Rodzeństwo: Basia i starszy brat Stefan (z tyłu) z tatą w drodze z ochronki do domu. Ulica Łokietka, 1935 rok.
Rodzeństwo: Basia i starszy brat Stefan (z tyłu) z tatą w drodze z ochronki do domu. Ulica Łokietka, 1935 rok. fot. z rodzinnego albumu

Rodzeństwo: Basia i starszy brat Stefan (z tyłu) z tatą w drodze z ochronki do domu. Ulica Łokietka, 1935 rok.
(fot. fot. z rodzinnego albumu)

Basia, kilkuletni brzdąc, wraz z starszym bratem chodziła do ochronki, prowadzonej przez siostry elżbietanki przy ul. Petersona. - Dzieci do ochronki nosiły jedzenie z domu - wyjaśnia pani Barbara. - U sióstr dostawało się tylko picie.

Zakupy robiło się w pobliskich sklepach. Już jako kilkulatka wiedział, że "u Niemca się nie kupuje". Więc choć po sąsiedzku, pod jedynką kolonialkę miał Niemiec Sieg, szło się dalej, do Błocha.

W niedzielę, ze Śląskiej, przez "drewniany most na kamiennej podbudowie", szli do kościoła świętej Trójcy. Potem Basia chodziła tamtędy do szkoły podstawowej, na Kordeckiego. Zanim wybuchła wojna, zdążyła skończyć dwie klasy.

Na wsi miało być lepiej

1939 rok- mała Basia Wawrzyńczak na spacerze, ul. Gdańska. Ukochana lala w modnym wózku.
1939 rok- mała Basia Wawrzyńczak na spacerze, ul. Gdańska. Ukochana lala w modnym wózku. fot. z rodzinego albumu

1939 rok- mała Basia Wawrzyńczak na spacerze, ul. Gdańska. Ukochana lala w modnym wózku.
(fot. fot. z rodzinego albumu)

W sierpniu 1939, Wawrzyńczakowie wywieźli dzieci na wieś, do rodzinnego majątku koło Chełmży. Wydawało się, że tam będzie bezpieczniej, że w razie czego łatwiej będzie o jedzenie. Ojciec Basi, Andrzej został zmobilizowany, trafił do saperów.

- To był pierwszy piątek miesiąca, mama z ciocią szły rano do kościoła - wspomina teraz Barbara Bała początek wojny. - Nadleciały samoloty, bombardowały cukrownię w Chełmży.
- W niedzielę ktoś przyszedł z wieścią, że tędy będzie szedł front, więc uciekaliśmy.
Dotarli pod Lipno, ale gdy dowiedzieli się, że most przez Wisłę jest zniszczony - wrócili. Ile dni byli w drodze? Tego nie pamięta. W każdym razie, gdy wrócili do majątku, już rządził tam Niemiec. Knospe się nazywał. - On zamienił się z dziadkami na gospodarstwo, jak Polska nastała. Teraz wrócił na swoje.

Do Bydgoszczy, na Śląską, wrócili dopiero na początku listopada.
- Mieszkanie uratowała nam gosposia, która została, gdy myśmy wyjechali. To była Stanisława Bauza, po mężu Dryla. Nieoceniona pani Stasia, która na dobre zakotwiczyła w rodzinie. Jak dobry duch. - Dla moich dzieci stała się później "panią babcią", bez której nic się nie obyło - wspomina Barbara Bała.

Do trzeciej klasy Basia Wawrzyńczak poszła więc już do niemieckiej szkoły. - Mieściła się gdzieś w podwórzu, na Grunwaldzkiej, między cmentarzem a Wrocławską - trudno dziś dokładnie zlokalizować to miejsce. Zamiast zeszytów dzieci nosiły tabliczkę z rysikiem, po jednej stronie linie, po drugiej kratka. Uczyli się tylko niemieckiego i rachunków. - To i tak wymagało dużo wysiłku, bo wszystko było po niemiecku. A u nas w domu nie mówiło się po niemiecku.
Potem jednak musieli się pilnować, bo zauważyli, że ktoś podsłuchuje pod drzwiami mieszkania.

Do komunii świętej - po polsku

26 stycznia 1941 roku - przyjęcie I komunii św. Ostatnia możliwość uroczystości po polsku. Zdjęcie wykonał  Theodor Klein, Wollmarkt 11
26 stycznia 1941 roku - przyjęcie I komunii św. Ostatnia możliwość uroczystości po polsku. Zdjęcie wykonał Theodor Klein, Wollmarkt 11 fot. z rodzinnego albumu

26 stycznia 1941 roku - przyjęcie I komunii św. Ostatnia możliwość uroczystości po polsku. Zdjęcie wykonał Theodor Klein, Wollmarkt 11
(fot. fot. z rodzinnego albumu)

Pierwsza wojenna Gwiazdka była zarazem ostatnią na Śląskiej. Na początku 1940 r. Niemcy wyrzucili ich z mieszkania. I nigdy już tam nie wrócili.

Cały rok mieszkali przy ul. Gajowej. - Wtedy to było het, za miastem. Woda w studni, do kościoła chodziło się do misjonarzy na Bielawki - wspomina pani profesor. Wtedy jeszcze odprawiały się w niej msze święte. Później Niemcy kościół zamknęli i zrobili w nim magazyn.

Ojciec ranny w czasie wojny, do domu wrócił z końcem października. Na wojnie poznał księdza Antoniego Świadka. Kapłan później pomagał rodzinie.
To właśnie ksiądz Świadek, powiedział, że do 1941 roku trzeba zakończyć przygotowania do I komunii św. po polsku. Zdążył Basię przygotować do uroczystości jeszcze w ojczystym języku.

Przyjęta została 26 stycznia 1941 roku w kościele św. Trójcy. - Był śliczny śnieg, a my w białych sukienkach - wspomina. - Potem już wszystko w kościele musiało być po niemiecku. Nawet spowiedź.

Dlatego Polacy zwykle chodzili do zaufanych księży, u których mogli spowiadać się po polsku. - My chodziliśmy do księdza proboszcza Skoniecznego w Świętej Trójcy, bo go znaliśmy - wspomina Basia. - Na koniec ksiądz mówił głośniej, po niemiecku "Zweimal die Litanei do Matki Boskiej". Żeby nie było wątpliwości, w jakim języku spowiedź się odbywała.

Polacy nie chcieli śpiewać pieśni kościelnych po niemiecku. Przetłumaczyli je więc na łacinę i takimi śpiewnikami w czasie wojny się posługiwali. Niemcy to tolerowali.
Mimo to kazania i msza musiała odbywać się po niemiecku. - Jak w styczniu 1945 roku poszłam do Świętej Trójcy i ksiądz na ambonie mówił po polsku - to był szok! - pani Barbara jeszcze dziś opowiada to z przejęciem.

Przeprowadzka na Wełniany Rynek

1940 r., ul. Gajowa. Rodzeństwo z ks. Mieczysławem Skoniecznym, proboszczem parafii Świętej Trójcy. Z przodu bracia: Stefan i młodszy Józek, Basia po
1940 r., ul. Gajowa. Rodzeństwo z ks. Mieczysławem Skoniecznym, proboszczem parafii Świętej Trójcy. Z przodu bracia: Stefan i młodszy Józek, Basia po prawej, po lewej młodsza Marysia i Alina Cieluch. fot. z rodzinnego albumu

1940 r., ul. Gajowa. Rodzeństwo z ks. Mieczysławem Skoniecznym, proboszczem parafii Świętej Trójcy. Z przodu bracia: Stefan i młodszy Józek, Basia po prawej, po lewej młodsza Marysia i Alina Cieluch.
(fot. fot. z rodzinnego albumu)

Po roku mieszkania w trudnych warunkach na Gajowej, rodzinie Wawrzyńczaków udało się stamtąd wyprowadzić. Dzięki ojcu.

Andrzej Wawrzyńczak przed wojną pracował na ul. Dworcowej, w firmie Świerkowskiego, która sprzedawała papier, opakowania. Po wybuchu wojny firmę przejął Niemiec, przesiedleniec znad Morza Bałtyckiego. -
Po niemiecku dobrze nie umiał, na niczym się nie znał, ojciec był mu potrzebny - wspomina Barbara.
Niemiec wystarał się dla siebie o mieszkanie przy Wełnianym Rynku 11. Nie zamieszkał w nim, a sprowadził tam Wawrzyńczaków.
- Potem Niemcy tatę zabrali jako strażaka i wywieźli do Niemiec do gaszenia pożarów. Wrócił w 1946 roku - wspomina pani profesor.

Wróćmy jednak do nauki.
Do szkoły przy ul. Grunwaldzkiej polskie dzieci uczęszczały krótko. Niemcy przeznaczyli dla Polaków szkołę przy pl. Kościeleckich, potem dzieci musiały chodzić jeszcze dalej, bo na ulicę Fordońską, za Gajową.
- Z Wełnianego Rynku to był kawał drogi! A chodzić trzeba było, bo Niemcy skrupulatnie pilnowali, żeby dzieci do szkoły uczęszczały - pamięta pani Barbara.
Nauka systematyczna nie była, bo gdy było dużo rannych, Niemcy zamieniali szkoły na szpitale.

1938 r, klasa I B w szkole podstawowej przy ul. Kordeckiego. W środku wychowawczyni Zofia Stroińska. Basia Wawrzyńczak w trzecim rzędzie druga od le
1938 r, klasa I B w szkole podstawowej przy ul. Kordeckiego. W środku wychowawczyni Zofia Stroińska. Basia Wawrzyńczak w trzecim rzędzie druga od lewej. fot. z rodzinnego albumu

1938 r, klasa I B w szkole podstawowej przy ul. Kordeckiego. W środku wychowawczyni Zofia Stroińska. Basia Wawrzyńczak w trzecim rzędzie druga od lewej.
(fot. fot. z rodzinnego albumu)

Pani Barbara wspomina, że w Bydgoszczy na ulicy nie wolno było mówić po polsku. Pamięta swoje zaskoczenie, gdy kiedyś pojechała z ojcem do Poznania. Wysiedli na dworcu i on zwrócił się do niej po polsku. Dziewczynka rozejrzała się ze strachem. Ale w Poznaniu wolno było mówić na ulicy po polsku! Nic złego, przynajmniej wtedy, za to nie groziło.

W Wielkopolsce kościoły były zamknięte, w Bydgoszczy - otwarte.
Skąd taka różnica? Poznań należał do Kraju Warty, Bydgoszcz zaś do Prus Zachodnich, każdy okręg miał swojego gauleitera. Pamięta, że w domu mówiło się, iż tych dwóch gauleiterów robiło sobie na złość, dlatego każdy wprowadził inne zasady.

Wreszcie 1945 rok. Barbara zapamiętała tak: Siedzieli w piwnicy. Wojska wkraczały od ul. Kujawskiej. Na drabiniastym wozie przywieziono ciało radzieckiego dowódcy, który zginął podczas walk. - Mróz był że hej, więc ten żołnierz leżał u nas na podwórku.

Na Wełnianym Rynku stała armatka. Kilka dni później, jak oswobodzono całe miasto - bo najpierw wyzwolono część południową, do Brdy, resztę później - pochowano tego dowódcę z honorami na palcu Wolności. I armatę sprzed naszych okien tam zaciągnięto. Przez miasto szła wojskowa orkiestra i grała.

Orkiestra przez kilka dni była zakwaterowana u nas, na Wełnianym Rynku 11. Wtedy mama znalazła nuty "Wołga, Wołga" i grała na pianinie. Okna szeroko otwarte, muzyka płynęła na cały rynek! Ja do dziś się zastanawiam, jak nam ten mróz nie przeszkadzał! - śmieje się pani profesor.

Potem... Po wojnie Barbara Bała skończyła II Żeńskie Gimnazjum i Liceum w Bydgoszczy, studiowała matematykę na UMK. I tego przedmiotu uczyła w szkołach ponad trzydzieści lat. Najdłużej - w Technikum Łączności i Technikum Samochodowym.

Emerytowana profesor, lubiana i szanowana przez kilka pokoleń uczniów, niedawno (w czerwcu) wspólnie z klasową koleżanką zorganizowała zjazd na 60 lecie matury.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska