Śmierć w dzisiejszych czasach najczęściej gości w szpitalach. Antoninę Mastalerz zastała w domu.
4.45
82-letnia Antonina chorowała od 4 lat, lekki paraliż przykuł ją do łóżka. Cztery dni przed końcem choroba odebrała mowę, ale pozwoliła rozpoznawać najbliższych aż do czasu, gdy pojawiły się problemy z oddechem. W tym ostatnim dniu był przy niej mąż, który w tym roku skończy 90 lat.
Przeżyli razem lat 67. Antonina pochodziła z Rycerki Górnej pod Żywcem. W 1938 jej rodzice kupili kawałek rozparcelowanego liszkowskiego majątku i osiedli na Pomorzu. Ojciec Antoniny znany był w okolicy jako stolarz i lutnik, niespokojna góralska dusza.
Córkę o pięknych blond włosach i zielonych oczach oddał w 1945 roku gospodarzowi z Wybranowa. Antosia wydała na świat trójkę dzieci, doczekała się 9 wnuków.
Na gospodarstwie pracowała do 1973 roku, później przeniosła się z mężem do Złotnik Kujawskich. Rozpierała ja energia - organizowała pielgrzymki, dziergała na drutach.
- Miała dystans do swojej choroby i cierpienia. Starała się nikomu z tym bólem nie naprzykrzać. Mówiła "Ja cierpię? Zobacz jak cierpi papież" - wspomina Henryk Mastalerz, syn. - Przed śmiercią powiedziała "cierpię na to samo, co papież i umrę jak on".
O tym, że nadszedł czas, powiedziała już w czwartek, dwa dni wcześniej. "Wszystko, czego chciałam, spełniło mi się w życiu" - rzekła. Odeszła spokojnie.
9.35
Eleonora Sieczyńska z Inowrocławia do cierpienia zdążyła się przyzwyczaić. Gościec zaatakował ją jeszcze w młodości, a 30 lat temu zmusił do poruszania się o kulach. - Gdy ma się 82 lata, śmierć może przyjść w każdej chwili, ale akurat teraz nikt się jej nie spodziewał - wspomina Iwona, synowa. - W grudniu dopadła ja choroba - nerki, ogólna niewydolność krążenia. Mówiła, że jest już zmęczona życiem, ale krótko przed końcem poczuła się znacznie lepiej.
Eleonora była elokwentna i błyskotliwa. Ukończyła polonistykę w Poznaniu, pracowała jako nauczycielka w szkole podstawowej. Miała 36 lat, gdy w Zielonej Górze poznała przyszłego męża. Urodziła mu córkę i syna.
Starość zeszła jej na lekturze czasopism i pisaniu listów. Jako najstarsza z siedmiorga rodzeństwa korespondowała z braćmi z Warszawie, Żninie, Krzekotówku oraz z siostrami w Bydgoszczy i Zielonej Górze. Ostatnia odpowiedź nadeszła tydzień przed śmiercią.
Przed sześciu laty jeden z adresów wykreśliła z notatnika - zmarł młodszy brat, emerytowany proboszcz z Kościelca. Mocno tę śmierć przeżyła.
- Była dla mnie jak matka. Niewiele osób może tak powiedzieć o teściowej - wspomina Iwona Sieczyńska. Ona miała piękny dar wybaczania, zapominania o krzywdzie i urazach. Miała pogodę ducha. Dobro. Żałuję, że to jej odejście nastąpiło tak szybko, chyba nie wszystko zdążyła nam powiedzieć.
12.45
Zofia Twardygrosz 80 lat skończyłaby w przyszłym roku. W sobotę przyszedł do niej syn. Czuła, że zbliża się koniec. - Zdenerwowała się dzień przed śmiercią , kiedy media podały przedwczesną informację o śmierci papieża. I może to zdecydowało - przypuszcza Grażyna, synowa.
Zofia życie miała ciężkie. Urodziła się w Żernikach pod Kruszwicą, w rodzinie gospodarzy. Przez całe życie pracowała fizycznie w warzelni soli.
Małżeństwem nie cieszyła się długo, owdowiała 43 lata temu. Samotnie wychowała 5 dzieci, te otoczyły ją piętnaściorgiem wnucząt. Wszyscy wyrośli na porządnych ludzi.
Pod koniec życia miała wreszcie czas odpocząć. Cieszyła się każdym dniem. Nie opuściła żadnego odcinka "Matysiaków", lubiła "M - jak miłość".
- Żyła prostym, spokojnym życiem i bardzo skromnie, cudze pieniądze nie robiły na niej wrażenia - wspomina synowa. - O marzeniach nic nie mówiła. Nie zaprzątała sobie głowy głupstwami.
14.30
Zygmuntowi Sobiechowskiemu śmierć dała znać już przed kilku laty chorobą Parkinsona, a w sobotę 2 kwietnia przypomniała o sobie problemami z krążeniem i wysoką gorączką. Odebrała mu mowę.
Sobiechowski urodził się w Rypinie, ale życie spędził w Grudziądzu. Pracował w PKS-ie, przepadał za filmami nakręconymi według książek Karola Maya, uwielbiał zbierać grzyby.
W 1961 roku ożenił się z Zenobią, którą poznał na wieczorku tanecznym. Mówił: Zenia. Doczekali się dwóch synów.
Zygmunt odszedł na rentę z powodu cukrzycy. Śmierć nadeszła nagle. Stracił przytomność, przyjechała karetka. Na nic.
- Strasznie się zrobiło bez niego - wyznaje Zenobia.
Próbowała pochować go tak jak chciał - w Tarpnie, w jednym grobie z matką. Ale przepisy sanitarne nie pozwoliły. Więc spoczął samotnie, w obcym miejscu.
15.00-16.00
Antoni Szpot, lat 79. Rodzina wyszła ze szpitala godzinę przed śmiercią. Ledwie dojechali do Jadwiżyna, a tu telefon, że ojciec nie żyje. Astma, duszności, miażdżyca.
Był gospodarzem z krwi i kości, gospodarką żył do końca. Ożenił się w 1951 roku, miał syna i troję wnucząt.
Na zdjęciach pozostanie jako wysoki, szczupły, ciemny blondyn. - Oczy? Mój Boże, jaki on miał kolor oczu. Jak ludzie mają tyle lat, co my, to już nie patrzą sobie w oczy - zamyśla się 75-letnia żona, Genowefa. - Chyba piwne.
Przed śmiercią Antoni nic nie powiedział. Genowefa: - Co miał mówić? Za życia powiedzieliśmy sobie wszystko, co należy.
21.37
(...)
Przed 21.37
Adam Willma
Drugiego kwietnia Anioł przychodzący po ludzkie dusze miał do przebycia długą drogę. Od Złotnik Kujawskich do Watykanu.