Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przed 21.37

Adam Willma
Drugiego kwietnia Anioł przychodzący po ludzkie dusze miał do przebycia długą drogę. Od Złotnik Kujawskich do Watykanu.

     Śmierć w dzisiejszych czasach najczęściej gości w szpitalach. Antoninę Mastalerz zastała w domu.
     4.45
     
82-letnia Antonina chorowała od 4 lat, lekki paraliż przykuł ją do łóżka. Cztery dni przed końcem choroba odebrała mowę, ale pozwoliła rozpoznawać najbliższych aż do czasu, gdy pojawiły się problemy z oddechem. W tym ostatnim dniu był przy niej mąż, który w tym roku skończy 90 lat.
     Przeżyli razem lat 67. Antonina pochodziła z Rycerki Górnej pod Żywcem. W 1938 jej rodzice kupili kawałek rozparcelowanego liszkowskiego majątku i osiedli na Pomorzu. Ojciec Antoniny znany był w okolicy jako stolarz i lutnik, niespokojna góralska dusza.
     Córkę o pięknych blond włosach i zielonych oczach oddał w 1945 roku gospodarzowi z Wybranowa. Antosia wydała na świat trójkę dzieci, doczekała się 9 wnuków.
     Na gospodarstwie pracowała do 1973 roku, później przeniosła się z mężem do Złotnik Kujawskich. Rozpierała ja energia - organizowała pielgrzymki, dziergała na drutach.
     - Miała dystans do swojej choroby i cierpienia. Starała się nikomu z tym bólem nie naprzykrzać. Mówiła "Ja cierpię? Zobacz jak cierpi papież" - wspomina Henryk Mastalerz, syn. - Przed śmiercią powiedziała "cierpię na to samo, co papież i umrę jak on".
     O tym, że nadszedł czas, powiedziała już w czwartek, dwa dni wcześniej. "Wszystko, czego chciałam, spełniło mi się w życiu" - rzekła. Odeszła spokojnie.
     9.35
     
Eleonora Sieczyńska z Inowrocławia do cierpienia zdążyła się przyzwyczaić. Gościec zaatakował ją jeszcze w młodości, a 30 lat temu zmusił do poruszania się o kulach. - Gdy ma się 82 lata, śmierć może przyjść w każdej chwili, ale akurat teraz nikt się jej nie spodziewał - wspomina Iwona, synowa. - W grudniu dopadła ja choroba - nerki, ogólna niewydolność krążenia. Mówiła, że jest już zmęczona życiem, ale krótko przed końcem poczuła się znacznie lepiej.
     Eleonora była elokwentna i błyskotliwa. Ukończyła polonistykę w Poznaniu, pracowała jako nauczycielka w szkole podstawowej. Miała 36 lat, gdy w Zielonej Górze poznała przyszłego męża. Urodziła mu córkę i syna.
     Starość zeszła jej na lekturze czasopism i pisaniu listów. Jako najstarsza z siedmiorga rodzeństwa korespondowała z braćmi z Warszawie, Żninie, Krzekotówku oraz z siostrami w Bydgoszczy i Zielonej Górze. Ostatnia odpowiedź nadeszła tydzień przed śmiercią.
     Przed sześciu laty jeden z adresów wykreśliła z notatnika - zmarł młodszy brat, emerytowany proboszcz z Kościelca. Mocno tę śmierć przeżyła.
     - Była dla mnie jak matka. Niewiele osób może tak powiedzieć o teściowej - wspomina Iwona Sieczyńska. Ona miała piękny dar wybaczania, zapominania o krzywdzie i urazach. Miała pogodę ducha. Dobro. Żałuję, że to jej odejście nastąpiło tak szybko, chyba nie wszystko zdążyła nam powiedzieć.
     12.45
     
Zofia Twardygrosz 80 lat skończyłaby w przyszłym roku. W sobotę przyszedł do niej syn. Czuła, że zbliża się koniec. - Zdenerwowała się dzień przed śmiercią , kiedy media podały przedwczesną informację o śmierci papieża. I może to zdecydowało - przypuszcza Grażyna, synowa.
     Zofia życie miała ciężkie. Urodziła się w Żernikach pod Kruszwicą, w rodzinie gospodarzy. Przez całe życie pracowała fizycznie w warzelni soli.
     Małżeństwem nie cieszyła się długo, owdowiała 43 lata temu. Samotnie wychowała 5 dzieci, te otoczyły ją piętnaściorgiem wnucząt. Wszyscy wyrośli na porządnych ludzi.
     Pod koniec życia miała wreszcie czas odpocząć. Cieszyła się każdym dniem. Nie opuściła żadnego odcinka "Matysiaków", lubiła "M - jak miłość".
     - Żyła prostym, spokojnym życiem i bardzo skromnie, cudze pieniądze nie robiły na niej wrażenia - wspomina synowa. - O marzeniach nic nie mówiła. Nie zaprzątała sobie głowy głupstwami.
     14.30
     
Zygmuntowi Sobiechowskiemu śmierć dała znać już przed kilku laty chorobą Parkinsona, a w sobotę 2 kwietnia przypomniała o sobie problemami z krążeniem i wysoką gorączką. Odebrała mu mowę.
     Sobiechowski urodził się w Rypinie, ale życie spędził w Grudziądzu. Pracował w PKS-ie, przepadał za filmami nakręconymi według książek Karola Maya, uwielbiał zbierać grzyby.
     W 1961 roku ożenił się z Zenobią, którą poznał na wieczorku tanecznym. Mówił: Zenia. Doczekali się dwóch synów.
     Zygmunt odszedł na rentę z powodu cukrzycy. Śmierć nadeszła nagle. Stracił przytomność, przyjechała karetka. Na nic.
     - Strasznie się zrobiło bez niego - wyznaje Zenobia.
     Próbowała pochować go tak jak chciał - w Tarpnie, w jednym grobie z matką. Ale przepisy sanitarne nie pozwoliły. Więc spoczął samotnie, w obcym miejscu.
     15.00-16.00
     
Antoni Szpot, lat 79. Rodzina wyszła ze szpitala godzinę przed śmiercią. Ledwie dojechali do Jadwiżyna, a tu telefon, że ojciec nie żyje. Astma, duszności, miażdżyca.
     Był gospodarzem z krwi i kości, gospodarką żył do końca. Ożenił się w 1951 roku, miał syna i troję wnucząt.
     Na zdjęciach pozostanie jako wysoki, szczupły, ciemny blondyn. - Oczy? Mój Boże, jaki on miał kolor oczu. Jak ludzie mają tyle lat, co my, to już nie patrzą sobie w oczy - zamyśla się 75-letnia żona, Genowefa. - Chyba piwne.
     Przed śmiercią Antoni nic nie powiedział. Genowefa: - Co miał mówić? Za życia powiedzieliśmy sobie wszystko, co należy.
     21.37
     (...)
     

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska