- Pewnego dnia zauważyłem ogłoszenie. Z jego treści wynikało, że przejazd zostanie zlikwidowany. A to jedyny dojazd do mojego domu. Korzystam z niego nie tylko ja, ale także rolnicy uprawiając pola - mówi Adam Bartoś, który mieszka w pobliżu wspomnianego przejazdu.
Pan Adam próbował skontaktować się ze spółką PKP PLK dzwoniąc pod numer podany w ogłoszeniu. Bez skutku.
- Nikt nie odbierał - mówi. W poczuciu bezsilności o pomoc zwrócił się do Urzędu Gminy w Grucie.
Proponują szlaban za 150 złotych rocznie
- Na zebraniu w gminie powiedziano mi, że jeśli nie zgodzimy się płacić za przejazd, to zostanie on po prostu zlikwidowany. A jeśli zgodzimy się płacić - ma to chyba być 150 zł rocznie - to zamontowane zostaną szlabany z kłódką i dostanę do niej klucze, żebym otwierał, kiedy będę chciał przejechać - mówi mężczyzna.
Beata Bielik z Urzędu Gminy Gruta podkreśla, że mieszkańcy nie wyrazili chęci zawarcia w tej sprawie umowy ze spółką.
- Wystąpiliśmy z pismem do PKP PLK o wstrzymanie procedury likwidacji przejazdu i pozostawienie go w dotychczasowym kształcie - mówi urzędniczka.
Zgodnie z rozporządzeniem ministra, PKP PLK są zobowiązane do wyłączania z eksploatacji przejazdów kolejowo - drogowych, przez które przechodzą drogi niepubliczne.
- Celem działań jest zapewnienie bezpieczeństwa w ruchu drogowym i kolejowym - tłumaczy Karol Jakubowski z zespołu prasowego PKP Polskie Linie Kolejowe.
Co ciekawe, Karol Jakubowski podkreśla też, że spółka o konieczności ustalenia statusu przejazdu kolejowo - drogowego poinformowała urząd w ... 2017 roku.
- W ciągu dwóch lat nie otrzymaliśmy od gminy odpowiedzi w sprawie zmiany statusu drogi na publiczną - precyzuje.
Karol Jakubowski potwierdza też, że zgodnie z procedurą przejazd może w tym miejscu funkcjonować na podstawie umowy podpisanej z osobą lub podmiotem.
- Poinformowaliśmy o tym mieszkańców. PKP PLK są otwarte do rozmów z Urzędem Gminy Gruta w sprawie ustalenia przyszłości przejazdu - uzupełnia Karol Jakubowski.
Adam Bartoś: To dla mnie sprawa życia i śmierci
- Dla mnie to nieporozumienie. A co się stanie jak będzie chciał do mnie przyjechać listonosz? Albo będzie potrzebna karetka? Nie dojadą do mnie. Dlatego dla mnie ten przejazd to jest właściwie sprawa życia i śmierci - twierdzi Adam Bartoś.
- Kilka lat temu wichura naderwała 30 metrów kwadratowych dachu z mojego domu. Strażacy z pomocą przyjechali do mnie bez problemu. A jak by było gdyby przejazd był zamknięty na kłódkę? Wolę o tym nie myśleć - dodaje.
