- Proszę przyjąć od "Pomorskiej“ gratulacje. Został pan zwycięzcą konkursu "Pomorskiej“ na "Piłkarza sezonu“!
- To miłe zaskoczenie.
- Czytelnicy nie żałowali grosza na wysłanie SMS-ów. Domyśla się pan, gdzie ma fanów?
- Myślę, że gross zgłoszeń pochodziła od znajomych i kibiców z rodzinnych Wierzchosławic.
- Proszę przypomnieć początki sportowej kariery.
- Kopać piłkę zacząłem w Wierzchosławicach. W wieku, bodaj, 14 lat zgłosiłem się do miejscowych Czarnych.
- Od razu powędrował pan między słupki?
- Jak każdy młokos chciałem grać w ataku, zdobywać bramki. Nawet mi dobrze szło, zwłaszcza gdy na
skrzydle grywał brat Mariusz (obecnie gracz Olimpii).
- Strzelanie goli znudziło pana, że pojawił się w bramce.
- Zdecydował przypadek. Przed jakimś meczem nie pojawił się podstawowy bramkarz. Zgłosiłem trenerowi, że mogę wystąpić w bramce. Więc jak już w niej stanąłem - tak w niej zostałem.
- Z pracy z jakim trenerem wyniósł pan najwięcej?
- Dużo zawdzięczam Leszkowi Lisewskiemu. Współpracujemy już 8 lat. Wszystko, co osiągnąłem to właśnie jego zasługa.
- Słabe i mocne strony bramkarza Kryszaka?
- Pracować nieustannie muszę nad grą na przedpolu; w linii jestem całkiem niezły. Moim atutem jest z pewnością gra nogami. We współczesnym futbolu bramkarz musi być często ostatnim obrońcą. Myślę, że pomaga mi w tym wyszkolenie techniczne, jakie posiadłem w wieku juniora.
- Bramkarzy ponoszą nerwy...
- Nie brakuje momentów, że zżymam się na kolegów. Tak stało się ostatnio w Radzionkowie. W konsekwencji ujrzałem żółty kartonik i na ważny mecz z Zawiszą wyląduję na trybunie. A przecież walczymy o utrzymanie...
- Nie myślał pan o zmianie klubu?
- Czuję sentyment do Torunia. W ciężkich czasach trzeba pomóc klubowi. Inna rzecz, że nie chcą mnie w innych, bo jestem... mały.