- Pierwszą drewnianą barkę kupił Franciszek Rychlicki, mój dziadek, tata ojca. Było to w latach osiemdziesiątych lub dziewięćdziesiątych XIX wieku. Na barce żyła i pracowała cała rodzina dziadka. Przewozili różne towary, na przykład cukier oraz zboże z Gdańska do Bydgoszczy - opowiada pani Hildegarda.
Interes na deskach
W rodzinie Rychlickich była taka tradycja: najpierw dzieci pomagały na barce, a potem każde z nich dostawało swoją "berlinkę". - Mój tata Leon był najstarszy, więc jemu jako pierwszemu przypadł ten zaszczyt. Tata akurat wrócił z wojska. Dostał barkę drewnianą. W pracy na niej pomagała mu najstarsza siostra - wyjaśnia nasza Czytelniczka.
Na początku lat trzydziestych Leon Rychlicki pojechał do Puław. Tam, za pieniądze zarobione na barce drewnianej, kupił żelazną. - Była to barka niemiecka. Nosiła nazwę "Prowidence", ale tata spolszczył ją na "Prowidencję". Przewoziła między innymi kakao i cukier z Kruszwicy do Gdańska. Tata odbierał też zboże od okolicznych rolników i transportował je do młynów Kenzera. Natomiast największe pieniądze zarabiał na przewożeniu desek z Królewca do Berlina - mówi pani Hildegarda.
Ciasno na barce
Leon Rychlicki przed "Prowidencją"
W 1939 roku Leon Rychlicki ożenił się z Jadwigą. Wkrótce na świecie pojawiły się dwie córki: Urszula i Hildegarda oraz syn Arnold. - Wszyscy mieszkaliśmy na "Prowidencji". Do dziś dokładnie pamiętam rozkład pomieszczeń na barce: kuchnię, sypialnię rodziców i salon, w którym spałam z siostrą. Łóżko brata było dostawione w pokoju rodziców. Choć nie było dużo miejsca, to nikt nie narzekał. Natomiast latem w trójkę spaliśmy w małym pomieszczeniu na drugim końcu barki - wspomina Hildegarda Skonieczna.
Szkoła w Nowej Soli
Barka pływała przez cały rok. Tylko zimą, jeśli rzekę skuł lód, była zacumowana przy brzegu. - Ponieważ rodzice musieli zarabiać na życie przewożąc towary, a my musieliśmy chodzić do szkoły, więc trzeba było czasem zejść z barki. Na przykład przez rok mieszkałam u mamy siostry w Grudziądzu i tam chodziłam do szkoły. Pamiętam też, że w 1951 roku był bardzo niski stan wody i "Prowidencją" utknęliśmy na Odrze. Ponieważ rozpoczęła się już nauka, rodzice zapisali mnie, siostrę i brata do szkoły w Nowej Soli. Chodziliśmy tam do czerwca następnego roku. Muszę przyznać, że bardzo często zmienialiśmy szkoły. W żadnej nie zatrzymaliśmy się dłużej niż na trzy lata. Taka była konieczność - opowiada nasza Czytelniczka.
Srebrne gody na statku
Bydgoskie barki
W 1945 roku w Bydgoszczy były 234 barki nadające się do eksploatacji o łącznym tonażu 75728 ton W statystykach odnotowano też 39 jednostek "zatopionych, spalonych i wymagających remontu". Ich łączny tonaż wynosił 12878 ton.
W 1954 roku, dekretem rządu, wszystkie barki upaństwowiono. Ich nazwy zastąpiono numerami. "Prowidencja" stała się "Ż 2082". Przejęła ją Żegluga Bydgoska. - W latach sześćdziesiątych oddaliśmy barkę do stoczni do kapitalnego remontu. Przez trzy miesiące całą rodziną mieszkaliśmy na statku. Na nim rodzice wyprawili swoje srebrne gody - mówi pani Hildegarda.
Barka u Schmidta
Nasza Czytelniczka zeszła z barki w 1962 roku. W lutym rozpoczęła pracę w Zakładach Radiowych Eltra. Natomiast Leon i Jadwiga Rychliccy na berlince mieszkali do 1976 roku. Wtedy pan Leon przeszedł na emeryturę. Z żoną zamieszkali w nowo wybudowanym domu w Brdyujściu.
Co się stało z barką? - W 1976 roku przejął ją mój teść Erwin Schmidt. Niestety, długo nią nie pływał, bo zmarł w 1978 roku - wyjaśnia Franciszek Manikowski.
Berlinki nie oddadzą
Na pokładzie barki sfotografowali soę Hildegarda Rychlicka z kuzynem. W tle widać Toruń - 1960 lub 1962 rok.
Pani Hildegarda podsumowuje: - Kilka lat temu próbowaliśmy odzyskać naszą barkę. Całą rodziną poszliśmy do zastępcy dyrektora Żeglugi Bydgoskiej. Niestety, od tego pana usłyszeliśmy: - Ja wam barki nie odbierałem i oddać wam jej nie mogę. Tak więc, niestety, nic nie załatwiliśmy.
***
Czekamy na następne zdjęcia i wspomnienia bydgoskich barkarzy. Tel. 052 326 32 15