Zakaz wstępu na teren Aeroklubu Pomorskiego, a co za tym idzie zakaz skoków to efekt konfliktu między zarządem AP a spodochroniarzami. Dzisiaj obydwu stronom sporu trudno ustalić, kiedy dokładnie konflikt się rozpoczął. Faktem jest jednak, że od dwóch lat sekcja spadochronowa nie istnieje. Wszystko wskazuje na to, że w przyszłości również nie będzie dla niej miejsca.
- Proszę zauważyć, Święto Miasta w miniony weekend a skoczków nie ma - opowiada nasz czytelnik przedstawiający się jako ojciec"byłego skoczka". - W innych miastach taka oprawa miejskich imprez to rzecz normalna. A w Toruniu skoczków nie ma.
Niedawno była ich setka__
Jeszcze kilka lat temu sekcję spadochronową AP tworzyło około stu osób. Z roku na rok ubywało ich. - Z różnych powodów - mówi Olgierd Kamiński, były członek. - Ostatecznie doszło do dziwnej sytuacji, w której dwa lata temu sekcja została rozwiązana. "Dziwna sytuacja" to jego zdaniem niekompetencja, niechęć i brak zrozumienia ze strony zarządu. - Kilka osób usunięto z sekcji za działanie na szkodę AP. Próbowano nam udowodnić, że jesteśmy chamami, którzy nie potrafią uszanować instruktora. Mówiono, że żaden instruktor w Polsce nie chce z nami pracować. A właśnie w Toruniu mieszka doskonały instruktor, który w każdej chwili mógłby zacząć pracę.
Kilku skoczków podpisało się pod listem do Aeroklubu Polskiego w Warszawie, w którym oskarża się m.in. dyrektora o malwersacje i traktowanie AP jako własny folwark. - Zarządowi nie podobało się, że ktoś głośno chce dyskutować o planach rozwoju. Tymczasem spadochroniarze inwestowali własne pieniądze w sprzęt - dodaje jeden z byłych bywalców aeroklubu, który nie chce ujawniać swojego nazwiska.
- Szef firmy "Adriana" Marek Karwan proponował nam pomoc oferując samolot. A zarząd o żadnym samolocie nie chciał słyszeć. Tak naprawdę oni bali się Karwana, bo to człowiek, który od razu zrobiłby z tym wszystkim porządek.
Straszni mąciciele ?
"Straszni mąciciele" - tak dyrektor Aeroklubu Pomorskiego Janusz Rosołek mówi o spadochroniarzach. Jego zdaniem skoki nie odbywają się w Toruniu, bo nie ma chętnych i zainteresowania. - Faktycznie, rozwiązaliśmy sekcję spadochronową, ale złożyło się na to wiele różnych powodów - twierdzi Janusz Rosołek. Według niego skoki stały się nieopłacalne, a skoczkowie oszukiwali na opłatach. - Zamiast wnosić opłatę w zależności od wysokości lotu, płacili jak za loty na najniższej wysokości. - To bzdura - uważa Olgierd Kamiński. - Opłaty ustalone są za minuty użytkowania samolotu, a nie za wysokość lotu. Widać po tym, że dyrektor w ogóle nie jest zorientowany w działalności swojej placówki.
Janusz Rosołek: - Utrzymywanie konfliktowej sekcji nie miało sensu. Teraz w aeroklubie są dwie osoby zainteresowane skokami, ale żeby powstała sekcja musi być 5 członków. Anonimowy informator: - Chcących skakać dyrektor odsyła. Nie zgadza się na zapisy nowych, tłumacząc, że sekcji nie ma.
Pikanterii konfliktowi dodaje sprawa samochodu szefa aeroklubu. Jego zdaniem w 2000 roku "ktoś" przebił opony, zbił szybę i oblał auto benzyną. - Do pożaru była tylko chwila. Można się domyślić kto to zrobi_ł. - _Podejrzenia dyrektora Rosołka są abstrakcyjne - mówią po drugiej stronie sporu. - Wśród nas są poważni szefowie dużych firm i lekarze. Mamy za sobą po kilka tysięcy skoków i udział w mistrzostwach Polski. Niech świadczy to samo za siebie.
Spadochrony to przeżytek?
Według dyrektora teraz w modzie są motolotnie. Sekcja motolotniarzy działa sprawnie, a spadochrony to przeszłość. - W ogóle Aeroklub się rozwija. Uruchomiliśmy loty turystyczne, planujemy też opryski rolnicze. Należymy do dziesięciu najlepszych aeroklubów w Polsce.
- Aeroklub to ruina - uważają skoczkowie. - Wystarczy popatrzeć na zamkniętą restaurację i wyrwaną kostkę brukową. Upadek jest rychły.
Jak się dowiedzieliśmy Aeroklubowi Pomorskiemu uważnie mają się przyjrzeć władze miasta. Skoczkowie o pomoc zwrócili się też do posłów.
