Ojciec John Main, benedyktyn z klasztoru w Montrealu mawiał, że do życia przygotowujemy się kilkanaście lat, uczymy się w kolejnych szkołach i wchodzimy świadomie w dorosłe życie. Z przygotowaniem do śmierci jest gorzej, choć każdy wie, że jest śmiertelny. A do niej powinniśmy przygotowywać się przez całe życie. Właściwie nie do niej, tylko do tego, co będzie potem. "Wszyscy musimy umrzeć i dlatego wszyscy musimy dobrze nauczyć się umierać" - powtarzał ojciec Main. Wiele tradycji religijnych mówi, że życie jest tylko przystankiem. Indianie śpiewają: przyszliśmy na ziemię tylko śnić, później czeka nas wieczność.
Dwie daty urodzenia
- Mamy tu więcej możliwości dotykania spraw ponadczasowych - uśmiecha się ojciec Kornel Filipowski, przeor klasztoru w Lubinie. - Śmierć nie jest końcem, to przejście, początek nowego życia. W to wierzymy, a gdyby nie wiara, to istnienie takich wspólnot jak nasza pozbawione byłoby sensu.
- Gdyby nie było zmartwychwstania, to po co byłoby to wszystko? - pyta ojciec Florian Mazela. - Nie żałujemy ściętych drzew, psów, kotów, którym poświęciliśmy dużo serca. Śmierć zaczyna być interesująca ze względu na przyszłą chwałę. Idziemy na groby najbliższych, przynosimy im kwiaty i znicze, bo tam - po drugiej stronie - coś jest! Człowiek ma w sobie nadzieję. Co wiara katolicka mówi o tym, co będzie z nami dalej? W Bogu wszyscy żyją. Sami możemy wybrać, jak będzie wyglądało to przyszłe życie. Ważny jest moment, jak wchodzimy w śmierć.
Pierwsi chrześcijanie wypisywali na nagrobkach dwie daty urodzenia: do życia na ziemi i do życia w niebie, to był wyraz ich wiary. Nie można obawiać się śmierci, jeśli wierzy się w spotkanie z Bogiem. Chrześcijaństwo daje nadzieję zmartwychwstania, podkreślają mnisi. Kiedyś modlono się za zmarłego przez 40 dni, wynikało to z przekonania, że po śmierci dusza tyle czasu błąka się wokół ciała. Po śmierci czeka nas sąd: niebo, czyściec albo piekło. Nasze modlitwy pomagają zmarłym przejść z czyśćca do nieba.
Korzenie Europy
W piątym wieku benedyktyni rodzili się wraz z Europą. - Czy Europa wyzwoliła się ze swoich korzeni i nie chce myśleć o śmierci? - pyta ojciec Kornel. - Dzisiejszy świat unika tematu śmierci lub mówi o niej wstydliwie. Coraz rzadziej otwiera się trumnę ze zmarłym. Zwłoki są pięknie ubierane, kosmetyczka robi makijaż, bo wolimy wszystko ładne. Średniowiecze pełne było wyobrażeń śmierci, kościotrupy z kosą malowano na obrazach i rzeźbiono, ale dziś do wiary nie można zmuszać budząc lęk, strach. Bóg nie czyha na nasze grzechy, by nas dopaść i mścić się. On nas wita jako ojciec, a nie sędzia wyliczający wszystkie nasze słabości.
Rok temu ciężko zachorował jeden z lubińskich mnichów. Gdy zmarł, mnisi czuwali przy otwartej trumnie i odmawiali modlitwy żałobne. - Żałoba pochodzi od żalu - tłumaczy przeor. - Pewnie, że żałujemy naszych bliskich, brakuje nam ich, ale to nie jest żal do Boga, nie szukamy winnych. Kiedyś, w wielopokoleniowych rodzinach ludzie umierali w domach. Tu byli przygotowywani, przy nich gromadziła się rodzina na modlitwach. Dziś boimy się własnej bezradności, ogarnia nas przerażenie. Wolimy, jak nasi bliscy umierają w szpitalach lub hospicjach. Boimy się śmierci.
Memento mori
Do połowy XIX wieku benedyktyni chowali zmarłych w kościelnych kryptach. Spróchniałe trumny i ciała załamywały się pod ciężarem następnych. Archeolodzy doliczyli się sześciu warstw. Później mnichów chowano na przykościelnym cmentarzyku, teraz na cmentarzu parafialnym. - Niektórzy myślą, że do dziś mnisi sypiają w trumnach i powtarzają "memento mori" - pamiętaj o śmierci - kręci głową ojciec Jan Bereza. - To mało skuteczne, po pewnym czasie człowiek przyzwyczaja się do wszystkiego. Profesor prowadzący badania archeologiczne stawiał kawę pośród stosu kości zmarłych mnichów... Śmierć nie robiła na nim żadnego wrażenia.
Ojciec Jan wspomina Jacquesa Brela, francuskiego pieśniarza. Wiedział on o swojej śmiertelnej chorobie. Przyjaciel zaprosił go na piwo. Brel smakował każdy łyk, przyglądał się butelce. - Co jest? - pyta przyjaciel. - Być może to ostatnie piwo w moim życiu - uśmiechał się pieśniarz - ale nie przejmuj się tym, to nie jest dla mnie nic strasznego. Wiem, że umrę i teraz delektuję się wszystkim.
Ojciec Kornel zapamiętał śmierć jednego z parafian, zapalonego myśliwego. Pogodny, życzliwy, wiedział że umiera i jeszcze żartował, choć za drzwiami pokoju płakała jego żona i córka. - Dobra śmierć jest przeżyciem dla innych, okazją do stwierdzenia, że życie jest chwilą, a przejście nie musi być końcem czy porażką.
Graj dalej
Ojciec Jan w latach siedemdziesiątych studiował filozofię indyjską, praktykował medytacje zen, był pierwszym fotografem zespołu "Maanam", fotografował też antyrządowe manifestacje. Obecnie w klasztorze prowadzi grupy medytacyjne i zajmuje się dialogiem międzyreligijnym. - Niektórzy nawet mówią, że grałem z "Maanamem", ale to nieprawda - żartuje ojciec Jan Bereza.
- Śmierć towarzyszyła mojemu pokoleniu. To były czasy tragicznie zmarłych: Jimiego Hendrixa, Janis Joplin. Czytało się Wojaczka, Stachurę. Ci ludzie odchodzili. Śmierć była bardzo blisko. No i sytuacja naszego kraju: poczucie zniewolenia, brak perspektyw, to graniczyło z myślami o samobójstwie. Dla nas wtedy najważniejsza była wolność - podkreśla ojciec Jan. - Księża i zakonnicy są teoretycznie przygotowani do mówienia o śmierci, ale jak umiera ktoś bliski, to żadne słowa do nas nie docierają, tak duża jest siłą emocji. Najważniejsze jest wtedy bycie obok. Dla wielu świętych doświadczenie bliskości swojej śmierci było ważnym przełomem. _Dodaje: - Są ludzie, z którymi można o śmierci rozmawiać, tak jak i o innych poważnych sprawach, ale inni bardzo jej się boją. To sprawa wychowania, wiedzy.
- Warto sobie przypominać, że śmierć istnieje_ - radzi ojciec Bereza. - Wtedy nie będzie zaskoczenia. Szoku przed nieznanym. Jest taka historia przypisywana świętemu Janowi Bosko, który zajmował się młodzieżą, często grał z chłopakami w piłkę. Zapytano go: co byś zrobił, gdybyś dowiedział się, że pozostało ci już niewiele czasu. Odpowiedział: grałbym dalej.
Pośród aniołów
Od ponad 900 lat na codzienne modlitwy mnisi zbierają się w kościele. Nad ich głowami umieszczono przed laty rzeźbione białe anioły. Psalmista napisał: "pośród aniołów będę głosił chwałę Panu". Niektórzy się śmieją, że dla benedyktynów przejście do nieba będzie niezauważalne, tu i tam będą wśród aniołów. Chcę zrobić zdjęcie ojcu Janowi wśród białych aniołów, ale w kościele zaczyna się właśnie ślub, później będą chrzciny. Dlatego idziemy na cmentarz parafialny, gdzie nad jednym z grobów króluje czarny anioł. Jutro mnisi odprawią tu pogrzeb.
Ślub, chrzest, pogrzeb. Tak jak odwieczny rytm codziennych modlitw w klasztorze.
Fot. AUTOR
Przystanek życie
Roman Laudański

"Zawsze mieć śmierć przed oczami" - zalecał mnichom święty Benedykt. Sześć dni przed swoją śmiercią kazał przygotować sobie grób. Zmarł na stojąco w czasie modlitwy podtrzymywany przez uczniów, "a bracia widzieli jak drogą wysłaną kobiercami wstępował do nieba". Szesnaście wieków później rozmawiam z benedyktynami z klasztoru w Lubiniu pod Śremem o sprawach ostatecznych...