Toruński rajca nie sprzeciwił się wyrokowi - choć mógł to zrobić, bo sąd wydał swoje orzeczenie w tzw. trybie nakazowym. To uproszczona procedura - żeby wydać wyrok, nie musi być nawet rozprawy. Ale jest jeszcze jeden warunek: sprawa musi być nieskomplikowana, a wina oskarżonego nie budząca wątpliwości.
I taka właśnie na pierwszy rzut oka była sprawa Krzysztofa B., który 9 stycznia ubiegłego roku jechał rowerem po toruńskiej Starówce. Jechał niepewnie, więc zatrzymali go policjanci. Okazało się, że radny miał ponad promil alkoholu w wydychanym powietrzu. Sprawa trafiła do sądu - i tu zaczęły się komplikacje.
Przeczytaj także: Jechał po pijaku, ale nie zostanie ukarany. Dlaczego radny z Torunia nie straci mandatu?
Akt oskarżenia przeciwko radnemu trafił do sądu w kwietniu, a w maju miała się zacząć rozprawa. Postępowanie jednak nie ruszyło, bo radny poprosił o wyznaczenie obrońcy z urzędu. W czerwcu adwokatowi nie pasował termin rozprawy. Przed kolejnymi terminami radny zrezygnował z obrońcy z urzędu i zdecydował się na prawnika opłacanego prywatnie (który oczywiście musiał mieć czas na zapoznanie się z dokumentacją), a potem dwa razy przedkładał sądowi zwolnienia lekarskie.
Krzysztofowi B. nie mogło zależeć na szybkim wyroku z prostego powodu: jesienią zmieniły się przepisy i jazda po pijanemu na rowerze nie była już przestępstwem, a wykroczeniem. Co za tym idzie, skazany za ten czyn rajca nie straciłby mandatu w radzie miasta. Gra na zwłokę opłaciła się Krzysztofowi B. - w listopadzie sąd zdecydował, że akta radnego trafią z wydziału karnego do wydziału wykroczeń.
Tam w styczniu na radnego wydano wreszcie wyrok: 1,3 tys. zł grzywny, opłacenie kosztów postępowania sądowego i roczny zakaz wsiadania na rower. Orzeczenie zostało doręczone Krzysztofowi B.
Gdyby w ciągu tygodnia od dostarczenia radny sprzeciwił się wyrokowi, w toruńskim sądzie musiałaby ruszyć rozprawa, w której byłby obwinionym.
Czytaj e-wydanie »