To bilans działalności firmy Pier&Gio, której właściciel zniknął wraz z zawartością kasy.
Miało być pięknie. Przyklejamy naklejki na samochód, jeździmy po mieście i zarabiamy. Niebanalne pieniądze za banalną pracę. I tylko jedna drobna sprawa. Żeby zarobić prawie 900 złotych miesięcznie, trzeba wpłacić 2700 złotych kaucji. Zwrot pieniędzy po dwóch latach.
Pojawili się nagle
Pier&Gio rozpoczęła swą działalność w listopadzie ubiegłego roku. Jej właściciel, Piergiorgio Lavezzi, jest Włochem. Tylko tyle o nim wiadomo.
Firma otwierała biura w całym kraju. W naszym regionie były aż trzy: w Toruniu, Bydgoszczy i we Włocławku. W styczniu, zainteresowani ofertą firmy udaliśmy się incognito do biura w Toruniu.
Pracownicy przekonywali, że oferta Pier&Gio to świetna okazja, żeby zarobić duże pieniądze. Warunki były proste. Na stronie internetowej i w biurze informowano, że firma zajmuje się reklamą i dystrybucją koreańskiej wody aloesowej oraz włoskich kosmetyków. Produkty miały trafić na rynek pod koniec stycznia.
Za umieszczenie małej naklejki na samochodzie mogliśmy zarobić nawet 880 złotych. Klienci mogli również wziąć w leasing nowy samochód i podpisać umowę z firmą na pięć lat. Należało wpłacić też 10 procent wartości auta. Umowy leasingowe sporządzane były na interesanta, a raty miały być spłacane przez firmę w zamian za użyczenie powierzchni reklamowej na samochodzie.
O tym, że może być inaczej pisaliśmy wstępnie już wczoraj.
Dali się przekonać
- Przez cztery miesiące nie było problemów - mówi Jan Lewandowski, który skorzystał z oferty Pier&Gio. - Regularnie otrzymywałem pieniądze. Przychodziłem do biura i gotówka była przygotowana. W czerwcu poinformowano mnie, że pieniądze będą przelane na konto. Do dziś nie wpłynęła ani złotówka, a biuro jest nieczynne.
Pan Jan jest w komfortowej sytuacji. Zawarł umowę w lutym. Nie poniósł strat. Czuje się jednak bardzo zawiedziony. Ci, którzy umowy zawarli na przykład w maju, nie mieli szczęścia. Wpłacili prawie trzy tysiące złotych i być może nie uda im się ich odzyskać. Od zeszłego tygodnia nie ma kontaktu ani z pracownikami biur, ani z właścicielem.
Co ciekawe, jeszcze wczoraj, w warszawskim tygodniku "Echa miasta" można było znaleźć reklamę firmy. Niestety, także w stołecznym biurze pracownicy firmy Pier&Gio zdążyli się "ewakuować". Od piątku nie działa także strona internetowa Pier&Gio. Wygląda na to, że przedsiębiorczy Włoch próbuje zatrzeć wszelkie ślady swojej działalności. Za to na forach internetowych poszkodowani wylewają swoje żale.
Oblężenie w prokuraturze
W Trójmieście wrze. W zeszłym tygodniu w Gdańsku grupka kilkudziesięciu osób oszukanych przez firmę Pier&Gio oblegała gdańskie biuro. Tymczasem zawiadomiona policja już rozpoczęła dochodzenie w tej sprawie. - Zgłosiło się do nas ponad 80 osób, które poinformowały nas, że nie mogą odzyskać wpłaconych pieniędzy - mówi Adam Reszczyński, rzecznik gdańskiej policji. - Zgłoszenia napływają z całego kraju. Policjanci zabezpieczyli miejsce, w którym firma miała swoją główną siedzibę.
W piątek sprawa została przekazana do prokuratury. Wkrótce rozpoczną się przesłuchiwania świadków. Prokuratura czeka również na możliwość wglądu w konta bankowe firmy. Jednak prokuratura podejrzewa, że pieniądze na firmowe konto nie wpływały.
Piergiorgio Lavezzi za oszustwo może trafić do więzienia nawet na 8 lat. Gdańska prasa podaje, że oszukanych przez Włocha może być nawet 2, 5 tysiąca osób. Z tego wynika, że mógł on zgarnąć kilka milionów złotych.