Pani Jadwiga i jej niepełnosprawni rodzice padli ofiarami bzdurnych przepisów o pomocy społecznej. Historię rodziny z jednej z podkoronowskich wsi opisaliśmy w artykule "Urzędniczy absurd" (27 lutego 2009 r.).
Utrzymują się ze skromnej renty i zasiłków. To za mało, więc pani Jadwiga zwróciła się o świadczenie opiekuńcze (420 zł/osobę) na swoich rodziców. Nie dostała go, choć staruszkowie są całkowicie niezdolni do samodzielnej egzystencji.
Świadczenia pielęgnacyjne nie przysługują bowiem, jeśli osoba wymagająca opieki pozostaje w małżeństwie. W myśl tego przepisu, para inwalidów powinna opiekować się sobą nawzajem. Ewentualnie wziąć rozwód, aby ich córka dostała świadczenie. Kierownictwo Miejsko-Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Koronowie przyznało, że to kuriozalny przepis, ale zaznaczyło, że musi być przestrzegany.
Spróbować go zmienić obiecała posłanka Anna Bańkowska, wiceprzewodnicząca Sejmowej Komisji Polityki Społecznej i Rodziny (lewica). Prawny absurd wskazaliśmy także Ministerstwu Pracy i Polityki Społecznej, ale to nie wykazało większego zainteresowania sprawą.
Przyspieszyć rozwiązanie kłopotów rodziny pani Jadwigi i jej podobnych mogła pomóc telewizja TVN24. Reporterzy programu "Prosto z Polski" zainteresowali się opisaną przez nas sprawą i skontaktowali z bohaterami artykułu. Ostatecznie jednak zrezygnowali. Postanowiliśmy wyjaśnić tę dziwną woltę.
Dziennikarz, który miał robić reportaż przyznaje, że chciał pomóc rodzinie, ale zrezygnował, gdy ta nie zgodziła się na obecność kamery. Tłumaczy, że nagrywanie jest niezbędne, bo, żeby przedstawić problem, który dotyczy konkretnych ludzi, telewizja musi ich pokazać. Pani Jadwiga zgodziła się wprawdzie porozmawiać z reporterem, ale, według niego, to było za mało. Dziennikarz przekonuje, że bez zdjęć materiału nie sposób zrealizować.
Zapewnia przy tym, że nie goni za sensacją i nie odwraca się od ludzi, tylko dlatego, że ci nie godzą się na rozmowę przed kamerą. Po raz kolejny podkreśla jednak, że kamera jest jego narzędziem, a obraz - tym, czym oddziałuje na widza. Przekonuje, że naprawdę chciał zrobić materiał - miał nawet szukać podobnych przypadków gdzie indziej, ale nie znalazł.
- Bardziej niż chęć pomocy, wyczułam nachalność i arogancję - mówi tymczasem pani Jadwiga. Z jej słów wynika, że reporter zachowywał się tak, jakby powinna być mu wdzięczna, że telewizja zainteresowała się jej sprawą.
Dziennikarz przekonuje, że był bardzo taktowny, do niczego naszej Czytelniczki nie zmuszał i nie stawiał jej żadnych warunków. Po zakończeniu naszej rozmowy nie zgodził się jednak na wykorzystanie swoich słów w artykule i odesłał nas do rzecznika prasowego Grupy TVN. Ten obiecał nam, że we wtorek otrzymamy oficjalne stanowisko redakcji programu "Prosto z Polski".
Odpowiedź dostaliśmy późnym wieczorem. Oto jej treść:
"Zainteresowaliśmy się opisaną niedoskonałością przepisów prawnych, ponieważ mają one bezpośrednie przełożenie na trudną sytuację życiową pani (...) z okolic Koronowa. Chcieliśmy w materiale telewizyjnym pokazać tę sytuację i przyczynić się do publicznej dyskusji nad zmianą wspomnianych przepisów a w efekcie pomóc rodzinie pani (...) i innym rodzinom, które znalazły się w podobnej sytuacji. Jednak w pełni szanujemy decyzję pani (...), która ze względu na stan zdrowia swoich rodziców, nie zgodziła się na spotkanie i rozmowę przed kamerą."