https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Rewizja niezwyczajna

Jacek Deptuła
Bydgoszcz, wrzesień 1939 r. Niemcy pokazują dziennikarzom ciała ofiar rzekomych polskich mordów.
Bydgoszcz, wrzesień 1939 r. Niemcy pokazują dziennikarzom ciała ofiar rzekomych polskich mordów.
3 września 1939 roku w Bydgoszczy spanikowany tłum polskich cywili, nieudolni oficerowie i żołnierze-maruderzy oraz uzbrojeni bydgoszczanie podejrzanego autoramentu wymordowali Bogu ducha winnych bydgoskich Niemców. Bezbronnych, lojalnych i dobrych Niemców.

     Ofiar po stronie polskiej nie było, jeśli pominąć tych nielicznych, którzy właściwie zginęli z rąk rodaków, mylących mundury Wojska Polskiego z uniformami Wehrmachtu. W odruchu zemsty, w niedzielę 3 września Polacy bestialsko zamordowali 358 niewinnych Niemców. W tym wiele kobiet, starców i dzieci. A propagandowy mit ukuty przez historyków PRL o męczeństwie bydgoszczan - to wytwór wyobraźni dyspozycyjnych naukowców.

Według hitlerowców, ci ludzie zabijali w Bydgoszczy Niemców. Zaraz zostaną straceni.
Według hitlerowców, ci ludzie zabijali w Bydgoszczy Niemców. Zaraz zostaną straceni.

Bydgoszcz, wrzesień 1939 r. Niemcy pokazują dziennikarzom ciała ofiar rzekomych polskich mordów.

     Strzał zza węgła
     
Tak, w publicystycznym upro- szczeniu, wyglądała bydgoska "krwawa niedziela" według historyka Akademii Bydgoskiej prof. Włodzimierza Jastrzębskiego. Niemieckiej dywersji w pierwszych dniach wojny 1939 roku w Bydgoszczy nie było. Nie było, bo nie potwierdzają tego hitlerowskie dokumenty. Mozolny proces dochodzenia do tej prawdy zajął badaczowi ponad ćwierć wieku. Jego stanowisko zmieniło się diametralnie: od jednoznacznych twierdzeń o hitlerowskim bestialstwie i niekwestionowanej niemieckiej dywersji, aż po bestialstwo Polaków. Dowodem na poparcie tych szokujących zmian są zeznania... Polaków mieszkających wówczas w Bydgoszczy oraz niemieckich "brombergerów".
     Jeszcze na początku lat 90. Włodzimierz Jastrzębski był zwolennikiem tezy o dywersji. Po 1997 roku mówił już o "drobnych, niewielkich wystąpieniach dywersyjnych na tyłach wojsk polskich". Ale już wówczas podkreślał męstwo Niemców wcielonych do polskiej armii "ponoszących niekiedy śmierć za obcą przecież im sprawę". I dodawał: "W pewnym sensie Niemcy mieli się za co mścić na Polakach". Ubolewał również nad cierpieniami, jakich doświadczyła ludność niemiecka z rąk bydgoszczan. Nieżyczliwi prof. Jastrzębskiemu twierdzą, że z każdym wyjazdem naukowca do Republiki Federalnej Niemiec malała liczba polskich ofiar z 3 września. Aż doszła do zera. Malały też arsenały bydgoskich hitlerowców. Aż do konstatacji, że na początku wojny byli oni całkowicie bezbronni. Jednak nikt nie przypuszczał, że - jedynie na podstawie relacji części świadków - bydgoszczanie mogą przeistoczyć się z ofiar w katów!
     Z pewnością jednak - i niezłośliwie - można przyjąć, że prof. Włodzimierz Jastrzębski szokująco bezkrytycznie przyjął punkt widzenia badaczy niemieckich, szczególnie bydgoszczanina Hugo Rasmusa, oficera Bundeswehry.
     Jedna prawda
     Wersja "Deutsche Rundschau" (nr 202, 9.09. 1939 r.) niemieckiego dziennika wydawanego w Bydgoszczy przed wojną i w czasie okupacji. Artykuł nosi tytuł "Noc św. Bartłomieja":

     "W niedzielę ok. godziny 10 powstała nagle panika. Ulicą Gdańską w dół, w stronę pl. Teatralnego uciekały w dzikim popłochu oddziały wojska polskiego. Ulica zatłoczona była wozami, konnicą, samochodami na całą szerokość. Latarnie uliczne zostały przewrócone, hydranty uliczne wyrwane. Ludność cywilna uciekała również chroniąc się do bram i domów. Okrzyki: Niemcy nadchodzą rozbrzmiewały na ulicy. Również na równoległych do Gdańskiej ulicach powstała panika. Oficerowie nie byli w stanie opanować sytuacji. Ich głosy, rozkazy, ginęły w ogólnym hałasie, turkocie wozów, okrzykach tłumu. Ostatecznie chwycili za broń, by strzałami podnieść swój autorytet i zmusić żołnierzy do posłuchu. Padły strzały, ale panika trwała. Całe miasto opanował paraliżujący strach. Po chwili przekonano się, że Niemcy jeszcze nie wkraczają, ale tłum krzyczał: To niemiecka ludność strzelała do polskich żołnierzy. A co się potem działo, można określić mianem polowania na Niemców. Wielu na miejscu zastrzelono, ubito, zażgano".
     Wersja prof. Włodzimierza Jastrzębskiego, dodatek do "Gazety Wyborczej - Duży Format", (nr 33 z 13-14. 08. 2003 r.):
     "Jest niedzielne przedpołudnie, skrzyżowanie dzisiejszej ulicy Kamiennej i Gdańskiej. Ówczesne rogatki miasta. Akurat trwają tu jakieś roboty drogowe. Gdańską idą ludzie, konie, ciągną wozy z żołnierzami i uciekinierami. Obserwuje to duża grupa bydgoszczan, którzy właśnie wyszli z kościoła. Widzą morze głów i końskie łby, słyszą to, co wszyscy przekazują sobie z ust do ust, głównie wieści o czołgach - nieznanych ówczesnym mieszkańcom miasta, a opisywanych jako straszne, siejące śmierć maszyny.
     Wiadomości o rychłym nadejściu czołgów pojawiają się raz po raz. Około 10.30 rozlega się z oddali głośne dudnienie. Faktycznie - jak się później okazało - był to odgłos ciągnionej przez konie polskiej armaty, która przeszła w tym miejscu z nawierzchni żużlowej na brukową. Tłum uciekinierów i widzów zareagował jednak histerycznymi okrzykami: "Czołgi!".
     To spowodowało panikę. Pędząca bateria polskiej artylerii, wozy z amunicją oraz furmanki cywilne w szalonym tempie wpadły w wąską czeluść ul. Gdańskiej. Jakiś wóz potrącił hydrant i woda fontanną trysnęła w górę. Cała ta bezładna kolumna przemknęła przez około trzykilometrowy odcinek głównej ulicy miasta i znalazła się w centrum. Wtedy - właśnie w śródmieściu Bydgoszczy - wybuchła strzelanina. Z wielu polskich relacji można wywnioskować, że uzbrojeni polscy cywile rozlokowani wzdłuż trasy przemarszu uchodźców, otworzyli ogień do spanikowanych uciekinierów, biorąc ich za wkraczający z hukiem Wehrmacht".

Selekcja Polaków - volksdeutsch Hans Apczyński wskazuje "winnego"- policjanta Jana Korbolewskiego.

     Mały format
     
Zdumiewający jest fakt, że profesor historii, zajmujący się dziejami "krwawej niedzieli", nie dostrzega innych dokumentów (bo przecież musi o nich wiedzieć!) potwierdzających istnienie hitlerowskiej dywersji. Znany niemiecki pisarz Edwin Dwinger, na osobiste polecenie Goebbelsa, napisał na początku wojny propagandową broszurę "Der Tod in Polen". Podaje w niej liczbę 58 tys. (sic!) zabitych Niemców. Ale w 1966 roku ten sam Dwinger przyznał, że przyczyną "krwawej niedzieli" i polskiego odwetu byli dywersanci przerzuceni z kontrwywiadu SS do Polski: "Za tych przez nas nasłanych sabotażystów, musiało umrzeć 3000 Niemców".
     Dziesiątki dokumentów ujawnił prof. Karol Marian Pospieszalski z Poznania, wybitny badacz niemieckiej dywersji w Polsce. Dotarł np. do planów hitlerowskiej służby bezpieczeństwa SD, według których w ostatnich dniach sierpnia 1939 r. dywersanci mieli dokonać blisko dwustu napadów na niemieckie mienie. Po to, by winę zrzucić na Polaków, jak to było w przypadku słynnej prowokacji gliwickiej. W posiadaniu historyków jest też dokument o planowanym zamachu na bydgoską elektrownię! Także Rajmund Kuczma, szanowany i wiarygodny historyk bydgoski, od półwiecza - prócz własnych wspomnień - zgromadził archiwa dokumentujące zbrodnie hitlerowskie z września 1939 r.
     Szokujące jest, że prof. Jastrzębski zdaje się nie wiedzieć o istnieniu pisemnych zeznań niejakiego Obsger-Rktóry potwierdził aktywną działalność sabotażową SS w Polsce - w latach 1937-39 - m.in. w Bydgoszczy. Więcej nawet: sześć lat temu niemiecki historyk Gunter Schubert (nb. autor książki potwierdzającej dywersję niemiecką w Bydgoszczy) miał sposobność rozmawiać z Klausem von Bismarckiem, prawnukiem kanclerza. Klaus w 1941 r. stacjonował w Grudziądzu i z relacji miejscowego volksdeutscha usłyszał, że inspiratorami dywersji wrześniowej byli SS-mani z Gdańska, przerzuceni specjalnie do Bydgoszczy! A tę wersję potwierdzają dokumenty prof. Pospieszalskiego.
     Najdziwniejsze wszak wydaje się to, że prof. Jastrzębski przyznał w ub. roku, że "liczba polskich ofiar to poważny problem, gdyż nikt tego rzetelnie nie opracował". Można z tego wyciągnąć wniosek, że lata własnych badań poświęcił profesor wyłącznie na liczenie niemieckich ofiar. Pomijając już fakt braku w hitlerowskich archiwach dowodów na istnienie bydgoskiej prowokacji, absurdem wydaje się teza polskiego naukowca o lojalnych, bezbronnych 10 tysiącach bydgoskich Niemców. Byłby to niesłychany fenomen w historii III Rzeszy.

Według hitlerowców, ci ludzie zabijali w Bydgoszczy Niemców. Zaraz zostaną straceni.

     Ofiary i kaci
     
Wywiad dziennikarzy Wyborczej z prof. Jastrzębskim wywołał niespotykaną reakcję naszych czytelników. Przez kilka dni telefonowali do nas oburzeni świadkowie tamtych dni. Spośród ponad stu rozmówców tylko jeden - anonimowy zresztą - poparł tezę historyka Akademii Bydgoskiej. Wielu starszym ludziom łamał się głos na wspomnienie niemieckich zbrodni. Większość tych relacji pokrywała się w sposób zdumiewający: w Bydgoszczy musiało dojść do zorganizowanej dywersji hitlerowskiej. Padały nazwy ulic, nazwiska, godziny. Nie sposób - nawet przy ogromnej dozie złej woli - zakwestionować prawdziwości tych wspomnień. Zacytuję jedynie niektóre.
     - To karygodne! - nie ukrywał oburzenia mec. Zbigniew Kaczmarek z Bydgoszczy. - We wrześniu 39 r. miałem 17 lat, byłem po małej maturze. Mieszkaliśmy przy ul. Orlej 24. Na własne oczy widziałem, jak z 3 piętra naszej kamienicy strzelało dwóch dywersantów. Zabili polskiego żołnierza - jego ciało leżało przed łaźnią miejską naprzeciw naszego domu. Byłem świadkiem ostrzeliwania Polaków z kościoła ewangelickiego na Szwederowie. To niebywałe, że historyk, w dodatku profesor, nie ma szacunku do faktów!
     Równie rzeczowe i wiarygodne są wspomnienia Zygmunta Ryniewicza, wówczas podporucznika saperów: - 3 września otrzymałem zadanie budowy zapasowej przeprawy na Brdzie, na wysokości ul. Krakowskiej. Jej podstawą miała być barka, którą przyholowaliśmy w ten rejon. Wtedy ostrzelano nas z broni maszynowej, z niemieckiego gospodarstwa na przeciwnym brzegu Brdy. Dywersanci poddali się dopiero po ostrzelaniu domu przez działko piechoty.
     Tadeusza Jaszowskiego, historyka z Bydgoszczy, zdumiewa lekceważenie przez prof. Jastrzębskiego dokumentów z Centralnego Archiwum Wojskowego w Rembertowie. To meldunki sztabowe 15 dywizji WP. Pierwszy z nich to raport ppłk. Drotlewa, który 4 września informuje sztab, że - cytuję - "15 dywizja w całości wycofała się mimo dywersji uzbrojonych mieszkańców Bydgoszczy.
     - Zacytuję kolejny - mówi Tadeusz Jaszowski: - "Dowódca Teodor /61 pp. TJ/ nr dziennika 32/2/ op. miejsce postoju 5 września 1939 r. godz. 16. "Teodor" 3 września o oznaczonej godzinie wycofał się i o 2 w nocy 4 września osiągnął wyznaczoną linię obrony po drugiej stronie kanału. W miejscowości Prądy i Łochowo bandy dywersyjne ludności niemieckiej ostrzeliwały maszerujące jednostki. 15 z nich rozstrzelano na miejscu w ramach akcji odwetowej. Zabitych nie ma, jeden ciężko ranny, jeden lekko. Zaginęło dwóch podchorążych, 2 podoficerów i 24 strzelców. Zaginęli podczas walk z dywersją w Bydgoszczy i w Prądach. Zagubieni stopniowo wracają"... Jeśli dla pana Jastrzębskiego to nie są wiarygodne dokumenty, to już nie wiem, co może go przekonać?
     Antonina Kaczorowska, wówczas 16-latka, mieszkała we wrześniu 39. przy ul. Jana Kazimierza: - Czy można tak zmienić myślenie, jak prof. Jastrzębski? Boli mnie każde jego słowo. Że Niemcy byli nieprzygotowani?! Przecież to jakieś tragiczne nieporozumienie! Byłam świadkiem ostrzeliwania Polaków z dzisiejszego kościoła Jezuitów.

     Podobnych relacji usłyszałem kilkadziesiąt. Nie sposób przytoczyć choć połowy z nich. Daleki jestem od twierdzenia, że od 3 do 5 września 1939 r. w Bydgoszczy nie skrzywdzono żadnego Niemca. Ale nie mogę pojąć diametralnej zmiany poglądów prof. Włodzimierza Jastrzębskiego bez powoływania się na jakieś nowe dokumenty.
     Bo albo wówczas mówił nieprawdę, albo dziś.
     -----
     Profesor Jastrzębski przesłał nam list, który przytaczamy w całości:
     
Pozwolę sobie ustosunkować się do pytań postawionych przez red. Jacka Deptułę (zadaliśmy je naszym Czytelnikom, zapowiadając dyżur telefoniczny - przyp. red.) w kontekście udzielonego przeze mnie wywiadu prasowego dla "Gazety Wyborczej" (Duży Format) z dnia 13 sierpnia br., a przedrukowanego we fragmentach na łamach "Gazety Pomorskiej".
     Czy rewelacje bydgoskiego naukowca mogą być prawdziwe?
     Odp.: Nie mnie o tym sądzić. Mogę jedynie dodać, iż wszystko co powiedziałem ma swoje zakotwiczenie w polskiej dokumentacji.
     Czy są rzetelnie udokumentowane?
     Odp.: Podstawę źródłową dla moich analiz stanowi największy zbiór relacji polskich świadków o wydarzeniach bydgoskich z września 1939 r. wydany przez nieżyjącego już prof. Edwarda Serwańskiego pt. Dywersja niemiecka i zbrodnie hitlerowskie w Bydgoszczy na tle wydarzeń w dniu 3 IX 1939 r., Poznań 1981 (wyd. II - Poznań 1984). Polskie relacje - dotąd wykorzystywane tylko jednostronnie dla udowodnienia tezy o dywersji - stanowią ogromną kopalnię materiału źródłowego nie tylko dla historyków, ale także dla socjologów, psychologów społecznych czy politologów. Skonfrontowane z innymi dokumentami, co nie zawsze jest możliwe, takimi jak: przedwojenna prasa, nieliczne zachowane polskie archiwalia i oczywiście wspomnienia Niemców pozwalają na dokonanie szeregu istotnych, trudnych do podważenia ustaleń. Chodzi o następujące wnioski: bardzo wielu bydgoszczan było w dniach 1-5 września a czasami i dłużej uzbrojonych, należeli oni do co najmniej kilku niezależnych od siebie grup paramilitarnych lub też działali indywidualnie, jak w takiej sytuacji można było odróżnić strzelającego Niemca - dywersanta od strzelającego Polaka; brakowało po stronie polskiej jednego ośrodka decyzyjnego, wśród mieszkańców rozpowszechnionych było wiele plotek i pogłosek, w tym i ta, iż miejscowi Niemcy strzelają do Polaków; istniały nastroje panikarskie i atmosfera ogromnej podejrzliwości. W efekcie zginęło 358 Niemców i pewna niewielka, do tej pory nieustalona, liczba Polaków.
     A może prof. Jastrzębski odkrył w Bydgoszczy kolejne Jedwabne?
     Odp.: Nie o to chodzi, bowiem podłoże obu spraw jest skrajnie różne - tam wielowiekowe uprzedzenia, tu emocje wywołane stanem zagrożenia. Będę usatysfakcjonowany, kiedy zgodnie z zapowiedzią wiceprezesa IPN Janusza Krupskiego zostanie na wzór Jedwabnego uruchomione śledztwo w sprawie bydgoskiej.
     Lub raczej poddał się historycznej manipulacji swoich niemieckich kolegów?
     Odp.: To nie wchodzi w rachubę, gdyż jak wszyscy wiedzą, przez wiele powojennych lat zwalczałem tezy niemieckie i szukałem na wszystkie sposoby wytłumaczenia tego, co stało się w Bydgoszczy 3 września 1939 roku. Usilne poszukiwania dowodów na dywersję w dokumentacji niemieckiej nie dały rezultatów. W tej sytuacji zwróciłem moją uwagę na źródła wspomnieniowe polskie. Kolejnym posunięciem powinna być ich konfrontacja z relacjami Niemców.
     Redakcja Gazety Pomorskiej nie zadała jednak jeszcze kilku istotnych pytań związanych z wydarzeniami bydgoskimi.
     Jak już stwierdziłem na ulicach Bydgoszczy w dniach 3 i 4 września 1939 roku z rąk polskich zginęło 358 miejscowych Niemców. Czy ówczesna sytuacja zmuszała Polaków do podjęcia tak drastycznych kroków? (ja twierdzę że "nie "), jak to się ma do obowiązujących Polskę konwencji?, co zrobić aby krwawa niedziela bydgoska przestała być zarzewiem konfliktu polsko - niemieckiego i przeszkodą na drodze do wzajemnego pojednania? Oczywiście najważniejszą sprawą jest dociekanie prawdy historycznej.
     Szkoda, że "Gazeta Pomorska" zdecydowała się na opublikowanie wyłącznie fragmentów wywiadu zaczerpniętego z Dużego Formatu. Inkryminowany materiał stanowi swoistą całość, pewien ciąg logiczny i pominięcie jednej części publikacji czyni ją ułomną. Do tego okrojonego tekstu dołączono wywiad z dr. Januszem Kuttą, który mówi jawną nieprawdę kiedy wskazuje na niemieckie źródła, jako podstawę dla moich wywodów oraz zarzuca mi pominięcie strat po stronie polskiej. Te okoliczności z pewnością zadecydowały o dosyć jednostronnym charakterze dyskusji prowadzonej na łamach "Gazety Pomorskiej".
     Łączę wyrazy szacunku prof. zw. dr hab. WŁODZIMIERZ JASTRZĘBSKI
     -----
     Zdjęcia z "Dywersja niemiecka i zbrodnie hitlerowskie na tle wydarzeń w dniu 3 IX 1939" oraz z "Mit Hitler in Polen".

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska