7 lutego 1984 roku Piotr Bartoszcze pojechał do brata Romana (działacza "Solidarności" i PSL, założyciela i prezesa Polskiego Forum Ludowo-Chrześcijańskiego "Ojcowizna", byłego posła) na drugi koniec podinowrocławskiej wsi. Nie wrócił na noc.
- Rano poszłam do Romana, bo myślałam, że Piotr u niego przenocował. Okazało się, że wyjechał wieczorem - opowiedziała "Pomorskiej" wdowa po Piotrze Bartoszcze - Wiesława Grześkowiak (przyjęła nazwisko drugiego męża). - Potem w pobliskim Sójkowie znaleźli samochód Piotra. Syrenka była zatopiona w kanale melioracyjnym, ale męża nie znaleźli. Zadzwoniliśmy na milicję. Przyjechała Służba Bezpieczeństwa. Panowie byli opryskliwi. Powiedzieli, że poszukiwania kosztują i żebyśmy sami się za nie zabrali. Piotra znalazł Roman i jego syn Arek. Ciało męża leżało w studzience melioracyjnej, z pół kilometra od miejsca, w którym znaleziono samochód. Próbowano nam wmówić, że Piotr był pijany (ponad dwa promile) i sam wpadł do tej studzienki. W studzience był ułożony brzuchem do dołu, wygięty w pałąk, a siniaki miał na plecach! Jestem pewna, ze wcześniej został pobity. Próbowano nam też wmówić, że rzekomo pijany Piotr zgubił jeden z butów, kawał drogi szedł przez pola, ale potem ten but znalazł się z nim w studzience. Sam go za sobą wrzucił? To SB go zamordowało, bo walczył o rolników!
Wiesława Grześkowiak wciąż wierzy, że mordercy Piotra wreszcie zostaną ukarani: - W listopadzie minionego roku złożyliśmy, w Instytucie Pamięci Narodowej, wniosek o wyjaśnienie tej sprawy.
- Czas najwyższy wyjaśnić zagadkę śmierci Piotra Bartoszcze - mówi Antoni Kuś z NSZZ RI "Solidarność" Region Bydgoszcz. - Będziemy się za niego modlić 8 lutego, w kościele pod wezwaniem św. Józefa.
Początek mszy św. w kościele przy ul. Sienkiewicza 48 - godz. 11. Później rolnicy złożą kwiaty na grobie kolegi (cmentarz przy ul. Marcinkowskiego).