Gdy się sprawie bliżej przyjrzeć, to widać, że żądał tego, co i tak obiecano. Rozdawnictwo pieniędzy zresztą trwa. Zaledwie Roman Giertych powiedział, że budżetu nie poprze, już dostał 300 mln więcej na podwyżki dla nauczycieli. Nowy prezes Narodowego Funduszu Zdrowia oznajmia, że pieniądze już są na wszystkie obiecane w służbie zdrowia podwyżki. Czyli postulaty Leppera są i tak spełniane. Lepper wyleciał więc bardziej za wizerunek na skutek jakichś przedwyborczych emocji niż z powodu swoich żądań. Nic przecież nie słychać o żadnej naprawie finansów publicznych. Pani minister Lubińska, która miała pracować nad budżetem zadaniowym, udała się do Szczecina, by kandydować na prezydenta. Widocznie bardzo wiele funkcji potrafi pogodzić.
Gdy z perspektywy kilku dni spojrzeć na ubiegłotygodniowy kryzys, to widać, że nie został on zaplanowany, sytuacja wymknęła się spod kontroli. Gdyby było inaczej, mielibyśmy już jakąś koalicję zastępczą albo wniosek o samorozwiązanie Sejmu złożony przez PiS. To byłby blitzkrieg i wszyscy zakrzyknęliby w zachwycie: cóż za polityczny geniusz z tego premiera, przed kampanią wyborczą pozbył się Leppera i nadal rządzi. Albo byłoby tak, jak po błyskawicznej zmianie premiera, kiedy mówiono: no, nareszcie ten kto ma realną władzę, bierze kierownicę. Teraz nic takiego się nie zdarzyło i do gry politycznej znów wkracza prokurator, co staje się już dość trwałym obyczajem. Tym razem ma ustalać, co jest w tymi wekslami, choć nie bardzo wiadomo o co chodzi, bo przecież marszałek Sejmu owych weksli i umów na oczy nie widział, a ekspertyzę prawną wykonano.
Tymczasem widać, że PiS wyborów za nic nie chce, a koalicji na razie sklecić nie może. I być może skończy się na trwaniu gabinetu mniejszościowego, co jeszcze kilka dni temu premier Kaczyński absolutnie wykluczał. Spójrzmy bowiem, co się dzieje: trwa żenujące wyrywanie posłów z Samoobrony i zbieranie w jeden klub tych, którymi niedawno PiS wyłącznie gardziło. Teraz nagle, okazują się, bardzo przydatni do dokonania rewolucji moralnej i budowy IV RP, a mimo to kilku chętnych do tak atrakcyjnej koalicji nadal brak. PSL wcale do koalicji nogami nie przebiera, przeciwnie - zachowuje daleko idącą powściągliwość.
Jeszcze niedawno Kaczyńskiego chwalono, że potrafi rozmawiać ze wszystkimi, a PO z nikim. Nie minął rok, i okazało się, że nie potrafi z nikim. Nie słychać już stanowczego: albo większość, albo wybory! Teraz słychać, że jak wybory to nowa ordynacja. Wiadomo, że ordynacji nie będzie, stąd prosty wniosek, że wyborów też nie będzie.
Co więc może być - jedynie rząd mniejszościowy, bo nawet sklecony z udziałem PSL i grupą pospiesznie zebranych posłów praktycznie będzie mniejszościowy. Czyżby tak się miał skończyć sen o potędze?
Autorka jest publicystką tygodnika "Polityka"