27-osobową ekipę łączy nie tylko miejsce zatrudnienia, ale i wspólny problem. - Chociaż pracujemy za najniższą krajową - musimy błagać szefostwo o przysłowiowy grosz - opowiada jedna z pracownic, która w obawie przed utratą pracy - chce zachować anonimowość. - Zresztą, cały ten koszmar rozpoczął się już w grudniu.
I jak tu wiązać koniec z końcem?
Szwaczki zgodnie podkreślają, że chociaż wywiązują się z wszelkich obowiązków - nie można tego powiedzieć o ich szefostwie. - Za sierpień i wrzesień dostaliśmy po 300 zł - mówi z rozżaleniem jedna z kobiet. - I to po wielu prośbach i apelach. Rachunki za gaz i czynsz leżą nieruszone, lodówka kompletnie pusta, a dzieci bez ubrań na jesień. Jestem już tak zdesperowana, że poszłabym nawet do ośrodka pomocy społecznej. Ale co tym wskóram? Pracuję, więc nie mogę liczyć na żadne wsparcie finansowe. Takie są przepisy.
Niestety, wśród załogi są kobiety będące jedynymi żywicielami rodziny. - I co one mają powiedzieć głodnym dzieciom? - głośno zastanawia się jedna z pracownic. - Bardzo przepraszam, ale obiadu znowu nie będzie, bo mamusia nie może doprosić się o wypłatę? Przecież dzieciaki tego nie potrafią zrozumieć. Zresztą, nawet nam - dorosłym, którzy spotkali się w życiu z nie jednym - trudno w to uwierzyć.
Spotkanie nie wypaliło
We wtorek miało dojść do spotkania pracowników z szefostwem. - Mieliśmy nadzieję, że faktycznie ktoś przyjedzie z nami porozmawiać - żali się jedna z osób. - Cóż, jak zwykle się przeliczyliśmy. Nikt nie chce wysłuchać naszych bolączek.
Widmo strajku wisi nad zakładem
W szwalni coraz głośniej mówi się o konieczności strajku. - Musimy krzyczeć, inaczej nikt nas nie usłyszy - tłumaczą pracownicy. - Jesteśmy ekipą, więc cały czas trzymamy się razem. Tym bardziej, że mamy jeden cel - doczekać pieniędzy, które się nam należą jak psu buda.
Pracownicy są zgodni, że jeśli interes nie przynosi dochodów - powinien zostać zamknięty.
- Cała sytuacja jest dla nas strasznie poniżająca - stwierdza ze łzami w oczach jedna z kobiet. - Musimy żebrać o własne wypłaty. W najgorszym koszmarze bym się tego nie spodziewała. I jak zachować do siebie szacunek?
Kto choruje - ten traci nie tylko zdrowie
Dwójka pracowników Geobisu jest na chorobowym. Fatalny stan zdrowia nie pozwala im w tym momencie na kontynuowanie pracy. Ich również nie ominęły problemy z pieniędzmi.
- Przez potworne problemy z kręgosłupem przydzielono mi grupę inwalidzką - tłumaczy kobieta, która chce zachować anonimowość. - W dzisiejszych czasach, żeby się leczyć trzeba słono płacić, a ja nie mam nawet złamanego grosza. Za czerwiec i lipiec dostałam 418 zł. Od tamtej pory - cisza. Na myśl, że pieniądze, które nam się należą przepadną- oblewa mnie zimny pot. A przecież wszystko na to wskazuje.
Niestety, mimo wielokrotnych prób - nie udało nam się skontaktować z Barbarą Lipską, prezesem spółki Geobis.
Do sprawy powrócimy.