Minął rok od potwornej rzezi zwierząt w zagrodzie w miejscowości Ostrowo niedaleko Kruszwicy.
- Sprawa jest w toku, z tego co wiem, nikt formalnie nie jest podejrzany, nie mam jednak wątpliwości, że to zakończy się postawieniem zarzutów. Jestem tego pewna - mówi Daria Plewa, właścicielka zagrody.
Przypomnijmy, że 7 listopada ktoś poderżnął gardła, następnie zawlókł do budynku i podpalił 10 alpak, tzw. koników andyjskich i lamę. Spłonęły łącznie dwa zabudowania - jedno, pełniące funkcję stodoły, a drugie służące jako świetlica do zajęć warsztatowych. W zagrodzie bowiem, oprócz rancza, na którym trzymane były egzotyczne zwierzęta, odbywały się wcześniej zajęcia z udziałem dzieci, organizowano warsztaty terapeutyczne.
Byliśmy na miejscu krótko potem. To, co można było tam zobaczyć, przytłaczało. Zrujnowane wnętrze świetlicy, spalone sprzęty, meble. Widać było również poroża zwierząt, które wcześniej były elementem wystroju. W powietrzu unosił się swąd benzyny, może ropy naftowej.
Do sprawy powołano biegłego z dziedziny weterynarii, który stwierdził, że rany przy użyciu "ostrego narzędzia" zostały zadane trzem alpakom. Nie wiadomo jednak, czy te obrażenia okazały się śmiertelne. Pozostałe zwierzęta musiały zginąć w płomieniach, albo w wyniku uduszenia dymem.
- Postępowanie jest prowadzone w kierunku stwierdzenia czynów z artykułu 288 kodeksu karnego, czyli zniszczenia mienia oraz z art 35 ustawy o ochronie zwierząt - mówi kom. Przemysław Słomski z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy.
Była zapowiedź koszmaru?
Są jednak tropy wskazujące, że sprawca, bądź sprawcy zdarzenia mogli kierować się motywem zemsty, czy odwetu. Chodzi o sprawy prywatne, najwyraźniej damsko-męskie. O tym świadczy choćby napis, który wymalowano tej samej nocy na bramie usytuowanej po sąsiedzku remizy strażackiej Ochotniczej Straży Pożarnej w Ostrówku. Napis namazany - można się domyślać - farbą w sprayu sugeruje, że w grę mogła wchodzić zazdrość. Treści, z uwagi na trwające postępowanie, nie cytujemy.
- Tamtej nocy nie byłam na Wyspie Perperuny – mówi Daria Plewa. - Mieszkam bliziutko, ale po drugiej stronie jeziora. Słyszałam w nocy te syreny, wiedziałam, że coś się dzieje. Sąsiedzi i przyjaciele poinformowali mnie, co się stało.
Jak twierdzi nasz informator, w sierpniu doszło do innego, niepokojącego zdarzenia. Ktoś miał już wtedy uśmiercić dwie dwa zwierzęta z zagrody Darii Plewy. Słyszymy, że chodziło o dwie alpaki. Podobno też zbito szybę w terenowym aucie.
- To nieprawda. Ludzie sobie już dopowiadają – mówi pytana o zdarzenie z sierpnia. - Jednej nocy padła alpaka i struś. Pomyślałam, że tak po prostu bywa, zwierzęta mogą paść. Nawet tego nigdzie nie zgłosiłam - kontynuuje pani Daria.
Co z szybą? Tę okoliczność pani Daria potwierdza. Dodaje jednak, że „rankiem po prostu szyba była stłuczona”. Używa dokładnie takiej formy, takiej konstrukcji gramatycznej, podkreślając, że nie podejrzewała w tym zdarzeniu czyjegoś celowego działania.
Nowe pogróżki
Z właścicielką zagrody rozmawialiśmy też w czerwcu 2024 roku. Wtedy informowała o tym, że dostaje pogróżki drogą mailową. Zgłosiła tę sprawę policji, postępowanie zostało jednak umorzone. Nie wiedziała, czy informować o tym media, czy nie.
Teraz dowiadujemy się, że ktoś miał również wysłać prawie 200 maili z informacją o rzekomej "mafii litewskiej", która miała urzędować w miejscu, do którego przeniosła zagrodę. - Te wiadomości były wysyłane do różnych instytucji, ale i do szkół - mówi Plewa. - Tam były też informacje o bombie. To oczywiste, że chciano odstraszyć mi klientów, wycieczki szkolne.
Postępowanie pierwotnie było prowadzone przez policję w Kruszwicy pod nadzorem prokuratury w Inowrocławiu. Teraz zostało przeniesione do Prokuratury Okręgowej w Bydgoszczy. - Nie mam żadnych zastrzeżeń do pracy policji i prokuratury. Robią, co mogą - mówi Plewa.
