Ewa i Sławomir Szulcowie z Bursztynowa w gminie Świecie nad Osą nie wierzyli, kiedy dostali od banku wezwanie do spłaty 2.064 zł kredytu. Pieniądze rzekomo pożyczyli w 2000 roku.
Nie było żadnych upomnień
- Pierwsze pismo wzywające do oddania rzekomego długu otrzymaliśmy w 2010 roku. Wcześniej nie było upomnień. Tak, jakby bankowcom nagle przypomniało się, że ktoś jest im winien pieniądze - mówi Ewa Szulc. - W liście, w imieniu banku, straszyła nas firma windykacyjna. Nakazywała szybką zapłatę i groziła konsekwencjami.
Małżonkowie byli pewni, że nigdy nie zaciągali takiego kredytu. Wątpliwości wyjaśnili z bankiem telefonicznie.
- Myśleliśmy, że to koniec kłopotów, ale po dwóch latach ponownie dostaliśmy pismo z groźbami i wezwaniem do natychmiastowej zapłaty - denerwuje się pani Ewa. - To już jest gruba przesada! Czujemy się nękani przez bank. Dlatego zdecydowaliśmy się oddać naszą sprawę w ręce „Gazety Pomorskiej”.
Przedstawiciele banku niechętnie i zadawkowo odnieśli się do sytuacji mieszkańców Bursztynowa.
- Obowiązuje nas tajemnica bankowa - tłumaczy Paweł Florkiewicz, rzecznik prasowy Santander Consumer Bank S.A. - W tym przypadku mieliśmy do czynienia z błędem. Klienci otrzymają... pismo wyjaśniające.
Bank przysłał oświadczenie
Błąd został popełniony przez bank. Co było przyczyną pomyłki? Zawinił człowiek, maszyna? Tego bank nie wyjaśnia.
- Otrzymaliśmy oświadczenie od Santandera, że nie zalegamy im z żadnymi płatnościami. W piśmie ani razu nie pada jednak słowo „przepraszam”. A wypadałoby, żeby tak poważny i duży bank zdobył się na to proste słowo - mówi Ewa Szulc. - Dziękujemy „Gazecie Pomorskiej”. Za pomoc i wyjaśnienie sprawy.