MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Scenariusz: Ilona Łepkowska

Roman Laudański
Królowa polskich seriali. "Klan", "Na dobre i na złe" czy "M jak miłość" przyciągają dziesięciomilionową widownię. Przez pierwsze dwa tygodnie jej kinowy film "Nigdy w życiu!" obejrzało już ponad 600 tys. osób.

     W rodzinnym domu Ilony Łepkowskiej nie było telewizora. Po prostu czytało się książki. Po studiach otrzymała nakaz pracy w przemyśle mięsnym. Musiała wziąć jakąkolwiek pracę, nim pracodawca połapał się, że jest w ciąży.
     Pierwszy telewizor, drugi mąż
     
Pierwszy telewizor w jej życiu pojawił się dopiero po wyprowadzeniu się z rodzinnego domu. Pierwszy scenariusz napisała z nudów podczas trzyletniego urlopu wychowawczego. Jej ówczesny (drugi) mąż pracował wtedy w redakcji filmowej telewizji polskiej i przynosił prace do domu.
     - Przeczytałam kilka, a że zawsze miałam lekkość pisania (lepsza była z polskiego niż z matematyki), to spróbowałam dla zabawy. Trafiła do studium scenariuszowego. Dorabiała reportażami z planów filmowych oraz wywiadami z aktorami.
     Mówiłam: "Start"
     
Żartuje, że ma swoje miejsce w filmie, ponieważ kolega zabrał ją na plan "Człowieka z marmuru" Andrzeja Wajdy. Statystowała w scenie z gorącą cegłą. Dostała umowę (zachowała ją do dziś!) dla "komentatora rekordu". Ma swój kadr. - Sama na ekranie, mówię: start! Najważniejsza scena filmu - podkreśla. - Później statystowałam jeszcze w "Barwach ochronnych" Krzysztofa Zanussiego, ale nie lubię siebie na ekranie.
     Och, facet
     
"Och, Karol" jest pierwszym sukcesem kinowym Ilony Łepkowskiej. Produkcja z czasów PRL przyciągnęła do kin dwa miliony widzów! Pretekstem do napisania scenariusza było rozstanie z kochankiem. Gdy pytam, czy chciała mu "dowalić", śmieje się: - Niech pan da spokój, przecież filmowy Karol to uroczy człowiek! Potraktowałam rzecz zabawowo. Pokazałam faceta, który nie potrafi rozstać się z żadną kobietą. Ma z tego powodu kłopoty.
     Podkreśla, że lubi mężczyzn. - Gdybym nie lubiła, to nie wychodziłabym trzy razy za mąż! Nie zapieram się przed facetami, ale jakoś nie mam czasu koło nich krążyć. Miałam rozmaite związki i wiem, że samotność ma swoje zalety. Nigdy nie było dla mnie problemem samotne pójście do kina, choć wiem, że są kobiety, które bardzo źle to znoszą. Bez faceta czują się niepewnie. Mnie to nie dotyczy. Znajomi nie boją się mnie zapraszać, bo odbiję cudzego męża. Między nami mówiąc, w pewnym wieku nie jest to już taka prosta sprawa. Towar jest już przebrany na rynku... A jak tracić niezależność, to dla kogoś. Nie jestem desperatką. Teraz faceci trochę gorzej radzą sobie w życiu, a kobiety łatwiej. A poza tym - ze względu na swoją niezależność - nie jestem nadzwyczajną partnerką dla mężczyzny. Powtarzam: niczym trudnym jest bycie silnym mężczyzną przy słabej kobiecie. Trudniej być silnym mężczyzną przy silnej kobiecie. Wiem to i nie będę zmieniać swojego charakteru, by udawać głupszą, strachliwszą czy bezradniejszą.
     Zapewnia, że nie wykorzystuje wprost własnych przeżyć, choć czasem po nie sięga.
     Na kłopoty - Łepkowska!
     
Serial "Radio Romans" zaczynali inni autorzy, ale szło im z trudem. Dlatego Marian Terlecki, producent znający ją jeszcze z czasów studium scenariuszowego, postanowił, że na kłopoty najlepsza będzie Łepkowska. Serial "Radio Romans" liczył 32 odcinki. Pierwsi scenarzyści zarysowali głównych bohaterów i miejsce akcji, ale na tym koniec. Resztę napisała sama. Uważa, że ten serial nie miał szczęścia. - Gdyby wtedy w telewizji istniało myślenie wybiegające w przyszłość - wieloodcinkowymi serialami, to "Radio Romans" mogłoby iść do dziś, ale może to nie byłoby dla mnie dobre, ponieważ nie zrobiłabym innych seriali?
     W rzeczy samej "Klan"
     
Gdy telewizja ogłosiła konkurs na wieloodcinkowy serial, producent Michał**Kwieciński postanowił połączyć siły Ilony Łepkowskiej i Wojciecha Niżyńskiego (scenarzysty "W labiryncie"). Wygrał ich "Klan", który pisali razem przez dwa i pół roku. - Później znudziło mnie to i odeszłam - przyznaje Łepkowska.
     Czy pisanie scenariusza do kilkuset odcinków nie wyjaławia pomysłów i nie powoduje popadania w schemat? - To mogą ocenić widzowie. Na pewno niektóre rzeczy powtarzają się, ponieważ tak samo jest w życiu: ktoś kogoś zdradza, wyrzuca z pracy, ktoś inny choruje, są rozwody, wypadki, kłopoty z dziećmi. Te tematy powtarzają się we wszystkich serialach, sztuką jest ich oryginalne ujęcie i przedstawienie. Wielkiej oryginalności w tym nie ma. Wszystkie seriale dzieją się we współczesnej Polsce, ich główną strukturą jest rodzina, dlatego tematy często powtarzają się. "Klan", "M jak miłość" - opierają się na rodzinach. W "Na dobre i na złe" jest szpital, ale w tle są rodziny - np. Zosi i Jakuba.
     
Słodkie i bajkowe
     Ilona Łepkowska nie zgadza się z zarzutem, że problemy serialowych rodzin bardzo odbiegają od rzeczywistości. - Mam wiele sygnałów od widzów oglądających "M jak miłość". Twierdzą, że lubią go za to, że jest bliższy życiu. "Klan" był bardziej przesłodzony, podobnie jak słodkie jest "Na dobre i na złe". Może przy "M jak miłość" bardziej się staram, ale nie chcę, żeby on był zbyt realistyczny. Życie większości ludzi w Polsce jest wyczerpujące, stresujące i smutne. Z drugiej strony nie chcę, żeby serialowa rzeczywistość była bajką. Zarzucają nam, że np. filmowe mieszkania są za duże, ale one są przecież zbudowane w hali zdjęciowej. Nie kręcimy ich w naturalnych wnętrzach, w których nie mogłaby poruszać się kamera. Boję się też, że gdybym wprowadziła do scenariusza więcej życiowego realizmu, to popularność seriali by spadła.
     
Trochę oddechu
     Film "Nigdy w życiu" recenzenci "zjechali" jako bajkę. W pierwszy weekend obejrzało go 232 tys. widzów! - Gdyby ten film był głupi, to krytyka miałaby prawo nas schlastać, a to jest rozrywka - irytuje się Łepkowska. - Może przesłodzona, wyidealizowana, trochę bajkowa, ale to nie jest ani kretyńskie, ani wulgarne. Nie jest to też wielka sztuka, ale ludzie potrzebują oddechu. Bardzo podobał mi się film "Żurek", lecz nie dziwię się jego małej widowni, bo on bardzo dołuje. Czasem człowiek musi iść na dwie godziny do kina po to, by zapomniał, jak świat naprawdę wygląda! Inne zarzuty krytyki dotyczą zbyt pięknego przedstawienia Warszawy i za zielonej trawy, na której stoi dom bohaterów. - Na klepisku ma stać!? Warszawa ma być zasikana i zarzygana?! - oburza się.
     
Czujny jak widz
     - Przy "M jak miłość" bardzo pilnujemy, by nie przytrafiły się nam żadne wpadki. Drugi reżyser nadzoruje całość, sprawdzane są moje scenariusze. Nie ustrzegliśmy się pomyłki. Marta miała przyjaciółkę, którą na początku nazwaliśmy Zuzą, a po kilku odcinkach pojawiła się jako Ula. Widzowie natychmiast to wychwycili. Są bardzo uważni, tropią szczegóły związane z porami dnia i roku. Jak powiemy, że ktoś jest w szkole, a później wraca z przedszkola, to natychmiast wychwytują to radary widzów - mówi scenarzystka.
     Jak to jest, że ludzie nie potrafiący na co dzień ze sobą rozmawiać, strasznie przeżywają przypadki bohaterów seriali? Ilona Łepkowska uważa, że części samotnych widzów jest to potrzebne, bo nie mają własnego życia. - Jeśli dzieci zapomniały o starszej, samotnie żyjącej matce, i ona z serialu robi swoją "rodzinę zastępczą", to ja się bardzo cieszę, że ma w życiu chociaż to. Oczywiście czasem jest tak, że rodzina siedzi w jednym pokoju i wgapia się w ekran i nagle zaczyna o czymś dyskutować. "A jak ty byś się zachował, a może trzeba było dać w dupę, a nie tłumaczyć" - mówią. Jak zamiast milczeć, rozmawiają chociaż o serialu, to też jest dobrze. Czasami oglądamy cudze życie, bo jest lepsze od naszego. Moi bohaterowie też mają problemy, ale łatwiej z nich wychodzą. Mąż zdradzi żonę, upokorzy ją, ale zrozumie swój błąd i wróci. A w życiu, w większości przypadków nie zrozumie i nie wróci. Może ktoś to ogląda i mówi: kurczę, może i mnie się uda? Chyba nie ma się co gniewać na taką terapię? - pyta Ilona Łepkowska.
     
Tabu na ekranie
     W wielu rozmowach Ilona Łepkowska wyznaje, że ma problemy z aktorami, którzy nie chcą ról lesbijek - homoseksualistów. - Gdyby pojawił się bohater homoseksualista, to być może byłoby to normalne, ale nie byłoby to słuszne z poglądami większości społeczeństwa. Pewnie te postawy trzeba powoli kształtować, ale nie jest to łatwe. Pewnych scen nie pokażemy ze względu na czas emisji. O godzinie 20 telewizję oglądają jeszcze dzieci. Nie możemy łamać obowiązujących zasad.
     Nie znaczy to, że ekipa ucieka od narodowych strachów. W "M jak miłość"**
pojawił się Niemiec, który budził strachy: będą wykupywać polską ziemię. Widzowie polubili tę postać. Natomiast nikt nigdy nie próbował naciskać na scenarzystkę, by "ubrała" swoich bohaterów w poglądy polityczne. - Ludzie mają politykę gdzie indziej.
     Aktorzy i aktorzyska
     
Przyznaje, że czasami trafiają się błędy w obsadzie i aktorzy z muchami w nosie. - Najpierw chcieli grać, bo nie mieli pieniędzy, a jak już zarobili, to zaczynają wydziwiać - kręci głową, ale odmawia podania nazwisk. - Niektórzy mówią, że zmęczyła ich popularność. Ja to rozumiem, ale wtedy trzeba zmienić zawód. Nie wymagam od wybitnego aktora teatralnego, by mówił mi, że tekst, którym to, pracuje w serialu jest lepszy od Szekspira. Nie muszą wciskać mi kitu. Artur Żmijewski jest aktorem Teatru Narodowego, gra np. w "Wiśniowym sadzie", a jest rzetelny, lojalny i uczciwy wobec serialu, który wylansował go na najpopularniejszego aktora w Polsce. Cenię to.
     Szlifowanie odcinków
     
Ekipa kręci albo po cztery, albo po sześć odcinków naraz. Powstają z wyprzedzeniem, aby był czas na poprawki. Ekipa nie dostaje materiału dzień przed, ponieważ aktorzy muszą mieć czas na przygotowanie ról, produkcja na zgromadzenie rekwizytów i przygotowanie obiektów. Dlatego kręcą dwa miesiące przed terminem. Jeśli dziś pracują nad 220 odcinkiem, to Ilona Łepkowska pisze odcinek 240. Każdy odcinek scenarzystka rozpisuje na pięciu stronach. To układ scen: kto z kim rozmawia, główne wątki, zdania i pointy poszczególnych scen. Później współpracownicy rozpisują dialogi. Po nich szlifuje i poprawia to jeszcze raz Ilona Łepkowska. - Pracuję nad jednolitym stylem. Odcinki "młodzieżowo-studenckie" przygotowuje najmłodsza współpracowniczka, która najlepiej czuje język młodych.
     Nie ma willi i mercedesa
     
Na razie nikt z konkurencyjnej stacji nie przyszedł do niej i nie zaproponował: damy pani górę szmalu, niech pani zrobi dla nas serial. - O takim myśleniu u konkurencji słyszałam, ale nikt nie złożył mi takiej propozycji wprost. Może wiedzą, że jestem nie do kupienia? Robię to, co chcę. Mam dość, to odchodzę. Jak żegnałam "Klan", to próbowali mnie przekonać: świetnie tu zarabiasz. No i co z tego? Mam samochód, mieszkanie i tantiemy. Zawsze zarobię na życie. Mogę przestać pisać nawet dziś i zarabiać mniej. Wystarczy mi to, co już zarobiłam. Nie przyzwyczajam się do superpoziomu życia. Wszyscy myślą, że mam willę i jeżdżę mercedesem. Mam trzypokojowe mieszkanie i toyotę corollę. Nie mam futra. Męczą mnie eleganckie ciuchy i obcasy. Staram się nie odrywać od życia. Koleżanki są mniej zamożne ode mnie. Nie chodzę z nimi po eleganckich knajpach. Nie lubię bankietów i nie musze pić wina za sto złotych butelka. Mogę wypić "Sophię" za osiem złotych, to nie jest problem.
     Bronić swego
     
Przewodniczy Stowarzyszeniu Twórców Telewizyjnych Seriali, które między innymi broni interesów producentów, reżyserów i scenarzystów przed stacjami telewizyjnymi. - My wymyślamy i robimy projekty, telewizja je produkuje, a później okazuje się, że nie mamy praw i nie możemy sprzedać serialu jako tzw. formatu (czyli wzoru do tłumaczenia na inne języki) np. na Ukrainę, Słowację czy do Rosji. Wydaje się nam, że jak będziemy trzymali się razem, to uzyskamy korzystniejsze warunki. Przecież największe sukcesy w serialach odnieśli ostatnio producenci zewnętrzni, a nie telewizja z własnymi propozycjami.
     Chcą także zintegrować środowisko przed zalewem produkcji zachodnich po wejściu do Unii Europejskiej. Mocni producenci z Zachodu sprzedają swoje formaty na cały świat. Mogą zaproponować gotowych czterdzieści odcinków nowego produktu, a polscy nie mają pieniędzy, aby z nimi konkurować.
     - Chcielibyśmy, aby w Polsce nadal produkowano seriale dla naszej publiczności, a nie wyświetlano wyłącznie kalki z Zachodu. One są już dziś, np. "Na Wspólnej", "Kasia i Tomek" czy "Miodowe lata". Lubię je, ale za moment wszystko będzie importowane, a polski autor tylko dostosuje dialogi i dowcipy do naszej specyfiki. I nie chodzi o to, że my nie będziemy zarabiać, ale o wzmocnienie popularnej kultury polskiej - zapewnia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska