- To jest pasja, która pochłania człowieka bez reszty.
Pan Benedykt nie wygląda na swój wiek. Gdy widzę jak bez większego wysiłku wspina się po drabinie do gołębnika, z trudem daję wiarę, że skończył 70 lat. Hodowca nie ma wątpliwości, komu zawdzięcza tak dobrą kondycje. - To zasługa ptaków - twierdzi. - Gdybym z nich zrezygnował, straciłbym sens życia. Bałbym się usiąść przed telewizorem, bo wiem jak to się skończyło dla niektórych moich kolegów. Chcę być w ruchu.
Na początku był jeden
Doskonale pamięta swojego pierwszego gołębia. - Po prostu przyleciał do mnie - wspomina. - Mieszkałem wtedy w Tucholi i miałem najwyżej 14 lat. To był młody gołąb pocztowy, chyba się zgubił, a w dodatku wyglądał na chorego. Zaopiekowałem się nim. Potem dokupiłem jeszcze kilka i to się zaczęło.
Gdy na początku lat 50. Benedykt Januszewski przeprowadził się do Świecia. Oczywiście zabrał ze sobą stado. Minęło jednak trochę czasu, zanim ptaki przyzwyczaiły się do nowego miejsca. - Kilkakrotnie musiałem po nie jechać do Tucholi.
Tak, jak inni miłośnicy gołębi pocztowych, hoduje je wyłącznie dla ich urody. Rosół z gołąbka to prawdziwe świętokradztwo, którego w domu pana Benedykta nigdy nie popełniono. Bo jak mówi sędziwy hodowca - wielu kocha te ptaki bardziej niż własne dzieci.
Właściwie za co? - Dla mnie największym fenomenem jest to, jak znajdują drogę do domu - tłumaczy. - Wypuszczone np. w Holandii, prawie tysiąc kilometrów od domu, po dziesięciu godzinach są już klatce. Skąd w takiej małej główce bierze się taka mądrość? - zastanawia się. - To prawdziwa zagadka.
Teraz mam czas
Przechodząc na emeryturę cieszył się, że wreszcie poświęci się swojej pasji bez reszty. - Jako dyrektor paszarni nie zawsze znajdowałem czas, aby spędzać ze ptakami tyle czasu, ile koledzy - żałuje. - _Stąd sukcesów w lotach było mniej, niż być mogło. _Coraz częściej hodowcy gołębi muszą toczyć boje z sąsiadami. Pan Benedykt takich problemów nie ma. Wręcz przeciwnie. Nie brakuje kolegów, którzy wspólnie z nim podziwiają kołujące stado.