O dramacie, który rozegrał się w szpitalu Latawiec w Świdnicy, jako pierwsi poinformowali dziennikarze Faktu. Anonimowy czytelnik miał ich zaalarmować o śmierci około 30-letniej Anny w 20. tygodniu ciąży. Według jego wersji, miała zgłosić się do szpitala z bólami i kilka godzin czekać na pomoc lekarzy szpitalnego oddziału ratunkowego.
Prokurator o sprawie śmierci kobiety dowiedział się z mediów
Szpital zdementował te informacje, twierdząc że kobiecie natychmiast udzielono pomocy. Niestety, wdrożone leczenie nie przyniosło efektu i kobieta zmarła w nocy z 13 na 14 czerwca.
Śmiercią 32-latki zainteresował się Prokurator Rejonowy w Świdnicy, który o sprawie dowiedział się z mediów. - Od razu podjąłem czynności, by zweryfikować to, co przeczytałem. Nie mieliśmy żadnego sygnału o tym, co się wydarzyło. Najczęściej w takich sytuacjach o śmierci zawiadamia rodzina albo szpital. Tym razem tak się nie stało. Ani pogrążeni w rozpaczy bliscy nie złożyli zawiadomienia ani szpital - mówi nam prokurator Marek Rusin.
Policjanci pojechali po ciało. Spóźnili się, zostało skremowane
Prokurator zdecydował się wszcząć śledztwo w sprawie okoliczności zgonu ciężarnej świdniczanki. Sprawa toczy się w sprawie tzw. błędu medycznego. Śledczy zaczęli od zabezpieczenia dokumentacji medycznej i przesłuchania świadków oraz rozmowy z bliskimi kobiety. Starali się ustalić, gdzie jest ciało zmarłej, by zabezpieczyć je do prokuratorskiej sekcji zwłok.
- Ma ona inny charakter od tej szpitalnej, tzw. administracyjnej. Okazało się, że szpital odstąpił od jej wykonania Niestety, my również nie mieliśmy takiej szansy, bo ciało zostało wydane rodzinie, a ta oddała je zakładowi pogrzebowemu do kremacji. Policjanci pojechali do tego zakładu, ale tego samego dnia, tuż przed ich wizytą zostało skremowane - tłumaczy Rusin.
Jak zaznacza, wyniki prokuratorskiej sekcji zwłok w takich sytuacjach to jeden z najważniejszych dowodów w sprawie. Co nie oznacza, że jedyny i że brak ciała uniemożliwi ustalenie faktów.
