https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Śmiertelnie chory chłopiec z Łodzi trafił na podłogę lotniska Heathrow

Matylda Witkowska
Fundacja Gajusz/facebook.com
15-letni Napu, pacjent łódzkiego hospicjum Fundacji Gajusz, przeleżał kilka godzin na podłodze londyńskiego lotniska Heathrow. Mimo wcześniejszych ustaleń lotnisku nie udało się przetransportować go do następnego samolotu.

Chłopiec cierpi na rzadką chorobę mukopolisacharydozę. Jego stan jest już bardzo ciężki. Karmiony jest dożołądkowo, ma też chore nerki. Chłopiec do niedawna mieszkał w łódzkim hospicjum, jednak jego pochodząca z Argentyny rodzina postanowiła zabrać go do domu, by umarł wśród bliskich.

Koszt transportu medycznego przerastał możliwości rodziny, dlatego polecieli zwykłym lotem. W Warszawie wszystko poszło dobrze. Został dowieziony karetką na płytę lotniska i wsadzony podnośnikiem do samolotu.

Jednak gdy doleciał na Heathrow załoga zatrzymała całą grupę w samolocie. Potem podstawili specjalny wózek inwalidzki i zaprowadzili do pomieszczenia dla pasażerów lecących transferem. Okazało się jednak, że pasażerowie nie mogą wsiąść do kolejnego samolotu. Tłumaczono, że wózek nie ma odpowiednich pasów, by wjechać nim do lotniskowego autobusu.

Chłopiec i jego opiekunowie na ponad trzy godziny utknęli na lotnisku, bez wody ani możliwości zrobienia zakupów. Napu ze względu na swoją chorobę nie może tak długo siedzieć.

- Płakał, było mu bardzo niewygodnie – wspomina dr Małgorzata Stolarska, lekarka z Łodzi, która towarzyszyła chłopcu. - Położyliśmy go na posadzce. Nie mieliśmy nic. Leżał na moim swetrze i podkoszulku i na spodniach pielęgniarza. Potem dołożyliśmy jeszcze skórzaną kurtkę jego taty, a jeden z pracowników lotniska dołożył prywatny koc – wspomina lekarka.

Pracownicy lotniska nie byli zbyt pomocni. Doktor Stolarska zadzwoniła na angielskie pogotowie i do linii lotniczych, które załatwiły hotel. Dotarli tam o godz. 2 w nocy. Jednak nie skończyło to ich kłopotów. Odżywiany dożołądkowo chłopiec został bez jedzenia. Medycy mieli zapas pampersów i specjalistycznego mleka, ale nie na tak długą podróż. Mieszankę w Londynie udało się znaleźć cudem.

Czytaj:W Łodzi powstanie ośrodek preadopcyjny. Poprowadzi go fundacja Gajusz [ZDJĘCIA]

Ostatecznie Napu wraz z opiekunami polecieli do Buenos Aires z 24-godzinnym opóźnieniem. Na Heathrow przywiozło go z hotelu lotniskowe pogotowie. Jest już w domu.

Fundacja Gajusz chce wystosować do lotniska oficjalną skargę. Na razie Heathrow nie ustosunkowało się do zarzutów.

Więcej w jutrzejszym (22 września) wydaniu papierowym Dziennika Łódzkiego

Komentarze 9

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

A
Anna
A niby cywilizowany kraj i ponoć wspaniałe lotnisko..Zgroza i bezduszność
N
Nie
Nie wiemy jak było.
W artykule są delikatnie mówiąc nieścisłości.
Brak wody??? Jest w każdym kranie za darmo!
Powiadomione lotnisko? A CO ODPOWIEDZIELI?
Bo wiesz, lotnisko które obsługuje 60 milionów pasażerów rocznie dostaje zapewne dużo różnych powiadomień. Pewnie sporo z nich to jakieś bzdety, czy spam na które nawet nie odpowiadają.
Może było tak, że Heathrow niczego nie gwarantował?

Tak ciężko ZROZUMIEĆ to co się czyta...
D
Diana
Przecież pisze jasno że przygotowywali się długo do tego i było wszystko ustalone z lotniskiem. Tak ciężko przeczytać
P
Przykro
Można obwiniać lotnisko, pracowników, że przestrzegali przepisów. Ale już organizatorzy wyprawy są czyści? Że wystawili dziecko na pastwę nieznanego? Zapewne musieli zaryzykować by ratować życie, ale przygotowanie wyprawy powinno być lepsze. Liczenie tylko na "jakoś to będzie" wole ludzi gdy chodzi o dziecko okazało się zawodne. Nie zawsze i nie wszędzie napotka się dobrą wolę niezależnie od kraju.
...
Właśnie w UK zostawili go na betonie. A rodzice są Argentyńczykami. W całej układance nie ma Polski.
H
Hifroł
London... może Lądek?
P
Polaczek
W UK niestety działa to inaczej. Pewnie takie dziecko miałoby ubezpieczenie które pokryłoby transport medyczny, a w innym wypadku jest to zwykły lot z innym ludźmi.
a
ali
Na tym świecie człowiek się nie liczy
Liczą się pieniądze
W
Walter
Tym właśnie różni się słowiańska wrażliwość od tzw. "wartości europejskich". Mam nadzieję, że ta smutna historia będzie powodem do refleksji dla postępaków. Każdy kiedyś umrze i każdy może doświadczyć cierpienia.
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska