Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Solidarność". O wolność nadal trzeba walczyć

Fot. Mateusz Bosiacki Rozmawiał Bogdan Dondajewski [email protected] tel. 52 32 63 150
- O postulatach wolności dla więźniów politycznych nikt na początku nawet nie myślał - wspomina Czesław Rekowski
- O postulatach wolności dla więźniów politycznych nikt na początku nawet nie myślał - wspomina Czesław Rekowski
W roku jubileuszu związkowców coraz częściej określa się jako krzykaczy czy nawet hamulcowych... Rozmowa z Czesławem Rekowskim, działaczem „Solidarności” od początku istnienia związku. Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność” obchodzi właśnie 30-tą rocznicę powstania.

- Wszystko zaczęło się...

- Dokładnie 25 sierpnia 1980 roku od spotkania z grupą, która akurat tworzyła się w bydgoskim Zachemie. Pamiętam, że wszyscy żyliśmy wtedy informacjami z Lublina, gdzie przyspawano do szyn koła pociągu z transportem żywności dla Związku Radzieckiego. Był też znajomy, który regularnie przywoził nam informacje z Gdańska.

- Jaka atmosfera towarzyszyła tym spotkaniom?

- Przypominało to trochę taki masowy ruch o charakterze społeczno-niepodległościowym. Wszyscy widzieli przecież uprzywilejowanych pracowników, którzy bez ogródek brali z zakładu paczki żywnościowe, gdy w tym samym czasie nieuprzywilejowani robotnicymieli problemy z jakimkolwiek zaopatrzeniem. To właśnie skonsolidowało ludzi. Coraz częściej mówiło się głośno o nieprawidłowościach i wkrótce na poszczególnych wydziałach zaczęły tworzyć się kolejne koła i struktury. Strachu przy tym nie było chyba żadnego.

 

- O co wtedy walczyli związkowcy?

- Głównie o „godną płacę za godną pracę”. O postulatach wolności dla więźniów politycznych nikt jeszcze nie myślał. Ważniejszy był sprzeciw wobec sytuacji ekonomicznej i pustek na sklepowych półkach. Ciężko było się pogodzić z tym, że nie było na co wydawać pieniędzy. Niezadowolenie było tak duże, że w latach 1980-81 na 6600 pracowników Zachemu aż 5400 było w Solidarności. Ludzie angażowali się w coś nowego i nieznanego, ale zawsze sami z siebie. Nikt ich do niczego nie zmuszał.


- Kto najchętniej się do was przyłączał?

- Przede wszystkim pracownicy w wieku od dwudziestu kilku do 40 lat. Starsi, bardziej doświadczeni podchodzili do tego zrywu ostrożnie, choć też nie stali z boku. Ten ich dystans wynikał chyba ze świadomości, że w każdej chwili mogło dojść do rozwiązań siłowych. W końcu nikt nie oddaje władzy ot tak sobie.


- Były nieprzyjemności ze strony przełożonych?

- Hamowała ich nasza odwaga. Trochę to prymitywne, ale kierownicy i dyrektorzy zwyczajnie się nas bali.


- Żarty jednak szybko się skończyły, chyba równo z początkiem stanu wojennego...

- Niby mieliśmy informacje o ruchach wojsk i wiedzieliśmy, że coś się szykuje. Były więc instrukcje: w razie kłopotów - spotkać się i trzymać w grupach. Pierwszego dnia stanu wojennego, kiedy nie wpuszczono mnie na teren  Zachemu, pojechałem więc do siedziby zarządu regionu w zakładach przy ulicy Marchlewskiego. Na miejscu wszystko było jednak powywracane do góry nogami, a pomiędzy uszkodzonymi maszynami kręcili się funkcjonariusze ZOMO. Po stanie wojennym i delegalizacji „Solidarności”, zaczęliśmy tworzyć struktury podziemne.


- Wasze cele uległy zmianie?

- Działalność konspiracyjna skupiła się przede wszystkim na podtrzymywaniu ludzi na duchu. Przekonywaliśmy, że sytuacja nie jest przegrana, że trzeba walczyć, a wypracowanie wolności wymaga czasu. I tak było właściwie doprzemian 89 roku.


- Konspiracja umocniła ducha solidarności, czy odwrotnie potęgowała strach i sprzyjała rozbijaniu poszczególnych grup?


-
Niestety, po 1981 roku sytuacja była już bardzo zła. Pękła ta wielka siła, jaką na początku widzieliśmy w narodzie. Zaczęły się aresztowania, procesy. Sytuację pogarszały też kłamstwa służb bezpieczeństwa, w których sugerowano na przykład zgodę Iksińskiego, Kowalskiego czy Wiśniewskiego na współpracę. Właśnie tego typu plotki najbardziej przyczyniały się do rozpadu struktur. Pozbawiły nas zaufania do siebie, a ludzie unikali wzroku dawnych kolegów nawet podczas mszy, gdy przekazywali sobie znak pokoju. Na szczęście był jeszcze Kościół, bez którego wszystko mogło przepaść na dobre.


- Związek przetrwał represje, a w 1989 roku doprowadził do obrad Okrągłego Stołu.

- Ludzie się ucieszyli i w pewnym stopniu byli zadowoleni z porozumienia. Ja nie byłem, bo do stołu siedliśmy z politycznym trupem i ugraliśmy mniej niż mogliśmy. Do tego, po ponownej rejestracji związku, w jego zwartej i jednomyślnej dotychczas formie zaczęły powstawać odłamy, z których narodziły się partie. Drogę politycznej kariery wybrało wtedy wielu ciekawych, inteligentnych osób z merytoryczną wiedzą na temat działalności związku. Odeszła też spora grupa, która uznała to za mijanie się z pierwotnymi ideami Solidarności.


- Jak Solidarność poradziła sobie w nowych warunkach?


-
Słabo. Wielu z tych, którzy zostali z nami, nie miało nawet zielonego pojęcia o negocjacjach pakietów socjalnych czy układów zbiorowych. Wiedzy na temat rozmów z pracodawcami szczególnie zabrakło w okresie, w którym szarpał się przemysł. Duże zakłady rozbijano na mniejsze, co jeszcze skuteczniej osłabiło siłę związku. Do tego nie było wsparcia czy nawet najmniejszego aktu solidarności ze strony budżetówki, której akurat wtedy niczego nie brakowało.


- W roku jubileuszu związkowców coraz częściej określa się jako krzykaczy czy nawet hamulcowych...

- Na pewno wpływ na to może mieć jeszcze brak wspomnianej wiedzy u niektórych działaczy. Z drugiej jednak strony warto też przyjrzeć się ich argumentom. Ciężko przecież o zaufanie w rozmowach z pracodawcami, którzy coraz częściej lawirują, nie ujawniają dokumentów i korzystają z różnych, prawnych sztuczek, aby tylko utrudnić nam pracę.


- To jakie wyzwania stoją teraz przed Solidarnością?

- Przede wszystkim o wolności nie wolno zapomnieć. Trzeba o nią cały czas walczyć. Bez zmian powinien zostać postulat pracy w godnych warunkach i za odpowiednią płacę. Ważnym aspektem naszej działalności wciąż powinna być doraźna pomoc najbardziej potrzebującym. No i w końcu trzeba się dostosować do dyrektyw Unii Europejskiej. Na zachodzie nie ma przecież związków zakładowych, tylko terytorialne, branżowe.


- Gdyby znów był 25 sierpnia 1980 roku, wziąłby Pan jeszcze raz udział w tworzeniu związku?

- Bogatszy o obecne doświadczenie mógłbym pokusić się o wyeliminowanie błędów. A przyznajmy, że po 1981 roku zostaliśmy skutecznie ograni przez komunistów i - co boli chyba bardziej przez samych siebie. Można było tego uniknąć i lepiej pielęgnować siłę, która towarzyszyła początkom związku. Czasy były trudne, ale w końcu podczas II wojny światowej ludziom żyło się bez porównania gorzej. Jak sobie to uświadomimy, to okazuje się, że stan wojenny był tak naprawdę spacerkiem. Mnie na przykład ba_rdzo pomogła żona. Widząc moje zaangażowanie, ponad miesięczną głodówkę w areszcie, wstąpiła do Solidarności. Jej wsparcie było dla nas bezcenne.

 


emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska